Znajoma z pracy
Autor: Krzysztof Deja 1 grudnia 2003
Mój druh Zenek od czasu niefortunnej kariery golfowej, nigdy już ze swojej pracy, szczęśliwym nie był. …
– Tamten, to był szity job – stwierdził – teraz to nawet służbowy mobile phone dostałem – dodał z zadowoleniem.
Przeszedł dwutygodniowy kurs ochrony mienia i zaczął nową pracę. Dużo mówił o możliwościach, natomiast dosyć mgliście, o miejscu stażu pracy.
– Wyobraź sobie, przylatuje Bush, czy królowa, a ty w pierwszych szeregach jako security – fascynował się Zen. – Albo na olimpiadzie, czy Logie Awards. Ty wśród gwiazd sportu i ekranu – rozmarzył się na dobre. – Remember mate – mówił do mnie – to jest zawód przyszłości. W dzisiejszych czasach kiedy tyle terroryzmu wokoło, będzie nas coraz więcej.
– Najważniejsze że ty jesteś zadowolony, mate – podsumowałem.
Doszło do tego, że i ja zacząłem poważnie rozważać zmianę zajęcia, a Maggi nawet wypełniła swój formularz i, kiedy byliśmy już tak blisko tego zawodu przyszłości, Zen zaczął zmieniać ton. To praca nie dla kobiet, a i ja za wątły jak na takie zajęcie. A zwykle pracuje się późną porą. Nagle same problemy…
Pewnego razu, wkładając służbową koszulę Zenka do pralki, Maggi znalazła jego zdjęcia, z kilkoma dojrzałymi paniami w stroju Ewy. Jedynie Zen w środku, służbowo w postawie na baczność.
Doradzała się mnie, co z tym fantem zrobić. Poradziłem – przeczekać…
Któregoś dnia wybrali się na cotygodniowe „shopping spree”. Między nabiałem a konserwami mięsnymi, podeszła do Zenka taka „malowana lala” i bezceremonialnie całując go w policzek pozdrowiła: „Hi Zen”.
– How are you babe – odpowiedział speszony Zen.
Jeszcze kiedy mi to Maggi opowiadała była cała roztrzęsiona. Relacjonowała, jak to on upierał się, że to „znajoma z pracy”.
W takiej sytuacji Maggi poprosiła mnie o przysługę.
Wieczorem siedziałem gotowy w swoim aucie, aby ruszyć w ślad za Zenkiem, do jego miejsca zatrudnienia. Wylądowałem na zebraniu generalnym…loży masońskiej, na które mnie oczywiście nie wpuszczono, a Zen o mało co mnie nie zauważył.
Na drugi dzień proszony przez Maggi, znalazłem się wśród miejscowych scjentystów, czyli wyznawców kościoła Scienceology. Potem byłem jeszcze na: dorocznej gali Bowling Club; Celtyckiego Stowarzyszenia Kobziarzy, oraz na zebraniu hodowców jamników – dachshund. W każdej z tych sytuacji, Zenek nienagannie wywiązywał się ze swej roli – gestami i opiekuńczym wzrokiem panował nad powierzonym mu zadaniem.
Stanowczo odmówiłem Maggi dalszych usług.
W międzyczasie Zen odzyskał swój niedawny entuzjazm i znów zachwalał uroki swojej pracy.
Wczoraj, siedząc z nim w pubie przy kufelku – nie przyznając się oczywiście, że przez parę dni go obserwowałem – zapytałem o tę fotografię z golaskami. Zen uśmiechnął się i powiedział:
– Byłem przez parę dni security na kampie naturystów,…no wiesz, kolonia nudystów. I te kolonistki chciały mieć pamiątkę z wakacji…
– No, a ta malowana lala? – zapytałem z zaskoczenia.
Zen trochę się speszył i zaczął na początku kręcić. W końcu wyznał że:
– Przez tydzień miałem wyznaczoną ochronę agencji towarzyskiej, …no wiesz, burdelu – wyszeptał, rozglądając się wokoło czy nikt niepowołany nie słyszy. – Stąd te znajomości … – dodał.
Wasz Chris