Reklama-EduAu

Artykuły Archiwalne

I przyszedł ten dzień

Autor: Teresa Podemska - Abt 11 czerwca 2016

W Adelajdzie wylądowałam z moim mężem i naszą maleńką córeczką. Był piękny lekko wietrzny, słoneczny dzień. Pełni sił i nadziei zadomowiliśmy się w wynajętym na obrzeżach miasta mieszkaniu. Od tamtej chwili moje życie nigdy już nie było podobne temu, jakim było wcześniej.

Od samego początku nic mi się w tym kraju nie podobało. Od pierwszego momentu nie znalazłam ani jednej rzeczy, która by mnie ujęła lub zachwyciła. Puste, nudne, opuszczone przez życie krajobrazy, dziwnie obco wyglądające drzewa straszące upiórowatością kształtu, blaszane płoty, stale zasłonięte okna domów, żółta wypalona trawa, japonki i dresy, a na dodatek nowy, trudny, niewyuczalny wręcz język. Na tamten moment wszystko wydawało się niemożliwe do zaakceptowania, a myśl o tym, że muszę się do tego przyzwyczaić odbierała mi sen z powiek przez wiele lat. Świadomość czy wiara, że można coś tak obcego i szkaradnego jak to co widziałam i słyszałam wkoło pokochać, nie istniała wcale.

Australia - foto Stan Guzinski

Australia – foto Stan Guzinski

Minęło pięć lat od chwili naszego przyjazdu. Napracowaliśmy się sporo, żeby zabezpieczyć sobie stabilizację finansową. Zdobyłam nowy zawód, choć studiowanie było straszliwie ciężkie. Byłam na roku najstarsza, byłam obca, a na dodatek wiedziałam jak się uczyć i osiągać dobre wyniki. Z tego powodu nie miałam żadnych przyjaciół. Przypuszczalnie traktowano mnie jak potencjalnego wroga. Byłam zagrożeniem. Byłam dla nich kimś zupełnie nieobliczalnym. Swoją wiedzą i doświadczeniem stwarzałam podstawy silnej konkurencji. W Australii nikt nie lubi konkurować. Ludzie wierzą w szansę i szczęście, na które ja wolałam nie liczyć. Nie mogłam sobie pozwolić na fantazję. Nie miałam czasu, pozycji społecznej, domu, ni rodziny. Nie mogłam ‘brać życia powoli”, musiałam się sprawdzić i to sprawdzić się tak, aby zadziwić nie tylko siebie, ale otoczenie. I Rzeczywiście! Byłam ostra, silnie motywowana i chciałam sobie udowodnić, że potrafię prześcignąć samą siebie, że życie może ode mnie wymagać, że się go nie boję. Przyjechałam z mojego kraju wysoko i gruntownie wykształcona, nie mogłabym pozwolić sobie na to, żeby tutaj uważano mnie za matoła. I była jeszcze jedna rzecz, najistotniejsza pewnie. Musiałam dać dobry przykład mojej córce. Moja ambicja była siłą sterującą. Mój strach kreatywną. Uczucie niższości zjadało mnie od środka. Obiecywałam sobie codziennie przed pójściem do łóżka, że zniosę wszystko, że „połknę” każde upokorzenie, bylebym tylko dorównała Australijczykom, bylebym w którymś momencie była od nich lepsza. No i byłam. Studia skończyłam z wyróżnieniem! … I pomyśleć byłam najlepszą studentką roku!!! Mój angielski był na tyle dobry, a przecież zaczynałam od przysłowiowego zera, że nawet Australijki ściągały ode mnie eseje i prace seminaryjne i korzystały z moich notatek.

A dzisiaj? Dzisiaj jestem bardzo już zmęczona. Nie myślę, żebym miała siły walczyć dalej. Moje obce pochodzenie i kultura mnie zabija. Moja inność odbiera mi wszystkie szanse, zamyka drzwi. Jakże często chciałabym wrócić do Europy. Nawet w Austrii miałam lepszą pracę niż tu, a tam żadnych studiów nie musiałam kończyć. Tu już tyle lat jestem nikim: jakaś tam pomocnica. Nie jestem nawet asystentką. A mimo skończonych tu studiów, nie wspominając nawet doktoratu przywiezionego z domu, moja płaca to jakieś niesłychane grosze. Mój boże, czeka mnie pewnie długa droga, żeby znaleźć się tam, gdzie byłam zanim tu przyjechaliśmy.

Co przyniesie mi przyszłość?

Mogłabym być tłumaczką, byłabym między takimi jak ja, emigrantami zaspokojonymi marną posadą, może czułabym się bezpieczna, dowartościowana być może. Byłoby mi pewnie łatwiej. Może biegałabym od szpitala do szpitala i tłumaczyła zbolałej rodzinie, że nadszedł moment odłączenia aparatury wspomagającej życie, może tłumaczyłabym jakieś decyzje sądu budzące straszne dramaty.

Ale ja tego nie chcę! Przecież to nie może być mój cel! Tłumacz czasami jak lekarz, patrzy na umieranie bezradny, odchorowuje to. Nie nadaję się do tego. Koleżance tłumaczce co i rusz siadają nerwy. W Polsce była wykładowcą rosyjskiego. Tłumaczyła Achmatową, myślała, że przyzwyczajona jest do cierpienia. Tyle obaw, mieszanych uczuć, wątpliwości. Albo ten chłopak na deptaku w City, kiedyś muzyk, solista, żeby choć tu w drugich skrzypcach mógł grać! To wszystko są dylematy, wybory, żale, zmarnowane ambicje.

A skoro tak to jak mam nauczyć czegokolwiek moją córkę? Jak pokazać jej drogę do samej siebie, skoro – ja sama – tego zrobić nie potrafię?!

Czas mija, moje oczy zaczynają się otwierać na to co ładne w Australii. Są tu nie tylko blaszane płoty. Pod domem rosną piękne eukaliptusy, wcześniej mi się nie podobały, a teraz widzę, że to ‘mądre’ drzewa. Odnawiają korę, nawet po spaleniu całej korony odrastają. Stale są zielone. Ta zieleń jest niebieskawa. Powoli odzyskuję jasność widzenia. Akceptuję, staram się niczego nie odrzucać i niczego nieznanego mi nie negować. To najważniejszy moment na emigracji. Nauczyć się akceptować nowe. Akceptować nowe po prostu, nowe dookoła siebie, nowe w sobie, imigracja to akceptacja ciągłej zmiany wewnątrz i na zewnątrz!

Czy już to potrafię? Czy trzeba to w rzeczy samej umieć? Przecież człowiek i tak ciągle się zmienia, tożsamość się zmienia, nie stoimy w miejscu. A jednak okłamywałabym samą siebie, gdybym powiedziała, że potrafię to wszystko objąć, za szybkie te zmiany, za drastyczne. Nie okłamuję, gdy świadomie widzę swoje niepokoje i je rozumiem.

Rozumieć coś tam rozumiem i dlatego odnalazłam drogę do spokoju. Pomalutku po niej kroczę. Mam nadzieję, że dotrę do jej końca niedługo. Nadzieja? Co to jest nadzieja, czy nie jest to umiejętność dostosowywania się? Jeśli ktoś zdaje się na los, na nadzieję nie ma co liczyć. A ludzie wciąż o tej nadziei, jakby sił i energii nie mieli na działanie.

Komentarze

Autor

Teresa Podemska - Abt

Teresa Podemska - AbtPonad 30 lat temu, gdy przyjechałam do Australii, niewiele wiedziałam na temat oryginalnych mieszkańców tego kontynentu - Indigenous Peoples, znanych nam jako Aborygenów. W czasie tutejszych studiów szybko się zorientowałam, że na moich oczach dzieje się tu HISTORIA – walka tubylców o niepodległość kulturową, o zachowanie tożsamości na własnej ziemi, o utrzymanie tradycji ... Więcej artykułów tego autora