Mokre lato w Queensland
Autor: Ania Stan 31 stycznia 2015
Podzwrotnikowe lato w Queensland to upał rozkładający na atomy każdą część każdej komórki ciała – witamy latem w styczniu na pókuli południowej. To już pewnie wiecie. Czas na kolejną odsłonę uroków życia na wschodnim wybrzeżu Australii i południu Queensland.
Podzwrotnikowe lato w tej części Austarlii lubi być mokre.
Bardzo mokre. I to jest proces w toku. Tak samo jak upały zresztą. Pogoda zmienia się wszędzie, tutaj również. Dwa lata temu mieliśmy jakby huraganowe, a na pewno szaleńcze opady deszczu i nie sposób było wyjść z domu przez kilka dni. Jak nieco deszcz zelżał biegałam w grubej piance nurkowej pomiędzy powalonymi konarami drzew, bo po plaży pobiegać nie dało się – zniknęła pod wodą Pacyfiku i wyglądało na to, że chaty, domy i domeczki położone zaraz nad plażą znikną niedługo również. Ale nie zniknęły. Zniknęły natomiast niemal wszystkie pomosty, inne okolice i baseny wody desczowo-rzeczno-oceanicznej wypełniły wklęsłe części niektórych dzielnic Gold Coast, a także okolic bliżej i dalej położonych.
To był pierwszy raz w moim życiu, kiedy przestarszyłam się opadów. Nawet polskie zimy podczas których nie można było przebić się z Wrocławia do Warszawy, bo warstwa śniegu na drogach była wyższa ode mnie (czyli powyżej 165cm) nie dorównały niszczycielskiej sile deszczu, który tu w styczniu 2012 widziałam.
Styczeń 2015. Wczoraj po prostu lało.
Wodospado-potoki deszczu spadały z nieba ciepławymi kaskadami. Plaże były zamknięte (czyli pływać nie wolno), bo ocean pokazał jeszcze wyraźniej swoją potęgę i nawet najtwardsi surferzy nie śmiali ryzykować… Nikt nie śmiał. Prawie nikt. Ja poszłam na poranny spacer, jak zawsze, tym razem ciesząc się jak małe dziecko, że wreszcie mogę pobiegać w kostiumie kąpięlowym po plaży nie smażąc się w piekącym słońcu. Spotkałam dokładnie 3 osoby. Dwóch gości walczących z ogromnymi parasolkami i jednego bezradnie niosącego dęskę surfingową, której nie dana była zabawa na falach tego poranka. A należy pamiętać, że są wakacje, więc przy odmiennych warunkach atmosferycznych plaża jest zapchana ludźmi tak, że właściwie jej nie widać.
Po południu nieco ochłodziło się, więc na kolejny spacer poszłam już w lekkiej piance i w radosnym zaskoczeniu odkryłam, że sporo ludzi przełamało opory i wyszło cieszyć się ulewnym deszczem i własną wolnością. Tak więc spotkałam:
- grupę surferów w piankach, którzy zmontowali małą skocznię z deski surfingowej w deszczowej sadzawce, powstałej w częściowo zalanym parku nad plażą i świetnie bawili się rozpędzając się na swoich deskach, fikając koziołki i lądując w owej sadzawce przy nieudanych skokach (czyli właściwie wszystkich skokach
- dziadka z wnuczkiem pluskających się z przybżeżnej i już nieźle brązowej wodzie wymieszanej ze wszystkim, łącznie z piaskiem
- kilku chłopców wykopujących z plaży co popadnie i rzucających to również gdzie popadnie
- kilka kobiet okutych w kurtki i kapelusze i próbujących spacerować mimo przejmowania się ulewą
- innych ludzi w koszulkach pływackich lub śmigających na rowerach w pelerynach przeciwdeszczowych (wątpię, żeby faktycznie takie były przy tym deszczu)
- i innych poszukiwaczy wszelkiego rodzaju przygód.
Myślę, że warto docenić dzień jak ten. Ja doceniłam, bo był dla mnie ucieczką od ciężkiego upału. Ten dziś powrócił i w miarę upływu dnia nabierał na sile jakby chciał nadrobić „na zapas” tą jednodniową nieobecność.
Dzień ulgi dla mnie zebrał jednak żniwo… W ciągu tego jednego dnia spadło około 200mm deszczu – są źródła, które podają nieco mniej, są inne, które podają sporo więcej. Nie ma znaczenia. Co ma znaczenie to, że jeden taki ulewny dzień potrafi spowodować spore zamieszanie. Były powodzie, głównie na drogach, więc część była nieprzejezdna, straż pożarna i inne służby zostały wezwane do kilku setek akcji ratowniczych, a część lotów została przekierowana do sąsiedniego Brisbane.
Jeden dzień.
I tak mokre lato na wschodnim wybrzeżu Australii wygląda – raz wrzący upał, raz ulewa lub burza, a czasem nawet zdarzy się przyjemny wieczór, który można sklasyfikować gdzieś pomiędzy tymi dwoma. Taki, który mi przypomina europejskie lato – ciepło w ciągu dnia, a wieczorem można oddychać powietrzem, które nie parzy w płuca…
Deszcz letni niewinny.