Reklama-EduAu

Artykuły Archiwalne

Bangarra, moja miłość – niepowtarzalne Spotkanie

Autor: Teresa Podemska - Abt 30 kwietnia 2007

„True Stories” w wykonaniu aborygeńskiego Bangarra Dance Theatre to artystyczna perfekcja, siła przekazu, boska estetyka i najwyższej klasy artyzm.


Mój kontakt z tubylcami w Australii jest pasywny i na ogół polega na tym, że mijam ich na ulicach, siedzę obok nich w autobusie lub spotykam ich w różnych okolicznościach. Są tak samo w moim życiu jak inni nieznajomi lub współpracownicy. W miejscach publicznych w Australii tubylców widzi się tak samo często jak każdego innego człowieka. A inność nas to ‘z oglądu’ tylko kolor skóry lub ubiór, za mało żeby wiedzieć, do jakiej grupy ktoś przynależy.

Taki przelotny kontakt z tubylcami ma większość ludzi mieszkających w Australii, którzy pewnie często nawet nie wiedzą, że na ulicy mijają tubylca, ponieważ kolor skóry przecież nie znaczy kultury. Wszyscy jesteśmy zabiegani, zapracowani, każdy pochłonięty swoim życiem, nie ma czasu na to by zajmować się przechodniem.

Obcowanie z tubylcami ma w moim przypadku inny charakter. Od lat interesuję się zjawiskiem nazwanym ogólnie aborygenalnością i śledzę zjawisko tzw. problemu aborygeńskiego. Aborygenalność nie jest wykładnikiem żadnej konkretnej, jednostkowej, kultury tubylczej i nie ma miejsca pośród różnych tradycyjnych społeczeństw tubylczych, ale zaistniała jako forma utożsamienia się z tym co stanowi wspólną podstawę kultur tubylczych. Jest to ten zespół wspólnych cech różnych kultur tubylczych, który wyróżnia go spośród kultury głównego nurtu, czyli kultury Anglosaksońskiej forsowanej w Australii. Poza tym, trafnie byłoby zauważyć, że kultury tubylcze są postrzegane przez społeczeństwo australijskie jako monokultura, która ma cechy uniwersalne i wiąże, tożsamościowo, politycznie, społecznie i artystycznie, wszystkie społeczeństwa tubylcze. Aborygenalność to wyraźna kreacja mediów, ale nie tylko, ponieważ niektórzy tubylcy, zwłaszcza Ci całkowicie wynarodowieni, w poszukiwaniu swej tożsamości wykazują potrzebę przynależności, i tu terminy takie jak aborygeński czy aborygenalność znajdują zastosowania. Moje opowiadanie dotyczy takiej aborygenalności. Chcę opowiedzieć o spotkaniu z aborygeńskim teatrem tańca, konkretnie – o widowisku artystycznym, kreacji scenicznej powołanej na użytek ‘przynależności’ i ‘publicznie uogólnionej manifestacji’ wartości aborygeńskich.

Przedstawienie, zatytułowane „True Stories” to balet współczesny, na którym pod wpływem przeżywanego PIĘKNA nie tylko ja uroniłam łzę pogodzenia i pojednania z Naturą i Istnieniem Ziemskim Człowieka. Jak okazało się podczas antraktu, moje wzruszenie nie było jednostkowe! Podobnie głębokiej impresji ulegli także inni widzowie, którzy ogarnięci mistyką i tragedią scenicznej ekspresji entuzjastycznie wymieniali się wzruszeniem i wrażeniami. Naprawdę rzadko się zdarza, by atmosfera w teatrze sięgała ekstatyczny szczytu. Było tak na tym właśnie przedstawieniu, gdzie język ruchu i ciała, muzyka, kolor i symbolika aborygeńska mają wymowę silniejszą od każdego nawet najbardziej ekspresywnego słowa!

„True Stories” w wykonaniu aborygeńskiego Bangarra Dance Theatre to artystyczna perfekcja, siła przekazu, boska estetyka i najwyższej klasy artyzm. „True Stories”, dwie taneczne etiudy, dwie prawdziwe historyczne i realne opowieści o życiu tubylców zdanych na zagładę, wstrząsają i urzekają jednocześnie. Kreują tę płaszczyznę porozumienia twórców, artystów i odbiorców, w której kombinacja sztuki, treści i uczuć wywołuje całkowite utożsamienie, czysta refleksję i absolut piękna.

Mój obecny zachwyt, zachwyt po fakcie, wyrażany ‘piórem’ po czasie, jest niczym w porównaniu z tym, co w danym momencie widzimy i przeżywamy. Opisywanie piękna nie jest przeżywaniem piękna, opowiadanie koloru nie jest tym samym co kolor oglądany i przeżywany. Niemniej jednak spróbuję.

Wyobraźcie sobie ruch, kolor i dźwięk Bangarry tak samo, jak w świadomości, w pamięci swojej, zapisaliście to jedyne, niepowtarzalne przeżycie lub marzenie. To najdelikatniejsze i najmocniejsze zarazem, najgłębsze i najskrytsze jednocześnie, najśmielsze i najbardziej nieprawdopodobne! Właściwe tylko Wam i dostępne tylko dla Was, w waszej wyobraźni. Marzenie tak silne, że aż realne, tak iluzoryczne, że aż żywe, tak piękne, że wszystko inne przestaje istnieć; żadnych sentymentalnych obrazków, żadnych stereotypów, żadnych przekłamań i żadnych granic! Tylko ABSOLUTNE UTOŻSAMIENIE i JEDNOŚĆ. Doskonałość, częścią której jesteście. Doświadczenie wizualne, kolorystyczne, muzyczne, baletowe, w którym nie istnieje granica między tym, co zewnętrze a tym co, wewnętrzne. Symbioza marzenia, percepcji, poznania, sztuki i obrazu. Jedno jest wszystkim, wszystko jest jednym! O takim przeżyciu mówimy, bo takim spektaklem jest „True Stories”, opowieść o jedności człowieka z siłami kosmicznymi, wyższymi, duchowymi, sakralnymi. „True Stories” to wiara tubylców w Naturę, ŻYCIE i ISTNIENIE. To opowieść (tradycji ustnej przecież!) o sile KREACJI ZIEMSKIEJ i KOSMICZNEJ. To dramat o ŻYCIU ‘W’, ‘POZA’ i ‘MIMO’ CZASOM OKRUCIEŃSTWA I PRZEMOCY. „True Stories” to dwie etiudy stanowiące historię O NATURZE, PORZĄDKU WIECZNYM, LOSIE PRZETRWANIU I NADZIEI.

Ach! To trzeba zobaczyć! To jest widowisko niebywałe! Choreografia, układy sceniczne, światło, ruch i ich treść to absolutne zaklęcie! Ekspresja i perfekcja ciała, która hipnotyzuje. Dramat wyrazu, który ‘wyrywa duszę’, głębią doznawanego poznania i impresji! To doznanie, jakże plastyczne i jakże wielowarstwowe sprzęga. Scena zdaje się być czymś więcej niż sceną. Wszystko jest jak w lustrze, obraz rodzi obraz, refleksja podsuwa refleksję i miesza się z kolejnym obrazem. Jak w kalejdoskopie, widzimy obraz po obrazie, dynamiczne splątanie obrazów, scen, fragmentów scen, ciał w ich niewysłowionej doskonałości i pozycji i przed naszymi oczyma dzieje się jakby zbyt dużo, by oczy objąć potrafiły wszystko, co widzą, a jednak!? A jednak jest nam dane WIDZIEĆ i chłonąć wszystko; piękno po pięknie, migawkę po migawce, układ po układzie, każdy ruch, każde ust drganie, oczu (tych na scenie), rąk, ramion, mięśni przeżywanie… Reflektujemy wszystkie te obrazy i ich przenikanie się, bez selekcji, jakbyśmy patrzyli w lustra odbijające lustra, jakbyśmy widzieli tancerzy i ludzi w nich tamtych i siebie jednocześnie i swoje odbicia lustrzane i wnętrze swoje jednocześnie. Gdzieś, skądś podświadomie wszakże wiemy, acz dzieje się to tak szybko, że nie dostrzegamy granic między tą przenikalnością i przenikaniem się plejad obrazów na scenie i obrazów wchłoniętych już przez nas wchłoniętych. Czujemy to piękno, promieniowanie tego co już w nas i odbijanie tego co spoza nas. Teraz, dopiero teraz, gdy próbuję Bangarrę opisać, rozumiem jak wielka przepaść dzieli słowo pisane od słowa mówionego, od gestu i mimiki, która tak bardzo byłaby się tu teraz przydała. Mają rację Aborygeni, gdy mówią, że mowa jest tajemnicą. Mają rację, w chwili takiej jak ta, gdy mówią, że tylko mowa jest prawdą i prawdę bliżej oddaje niż pismo. Opisać przeżywanie widowisk Bangarry to sztuka! Wybaczcie zatem język i formę zastosowanej tutaj wypowiedzi; okazują się być za małe, by oddać głębię i wielkość tego, co na przedstawieniach Bangarry się wyzwala. W teatrze tym nic nie jest grane, to idealne obcowanie ze sztuką i ‘przeżywanie’ jej kreacji! Niech mi wolno będzie tu powiedzieć, na co semantyka języka i gramatyka naszego języka już nam nie pozwala – W teatrze Bangary ‘życie i ludzie się d z i e j ą’.

Pierwsza opowieść taneczna, „Emeret Lu” (Very Old Things), jest celebracją deszczu, wiatru i polowania, a także, pragnienia miłości, co nierozerwalnie związane jest z ludzkim bytowaniem na Ziemi. Wszelkie zbliżenia człowieka do człowieka i do Natury, obcowanie erotyczne oraz spirytualna siła tego wszystkiego to moc, która nas ludzi ‚zasłuchuje’, ‘utożsamia’, ‘uniwersalizuje’, ‘upodabnia’, ‘wywodzi’, ‘oswobadza’. Siła miłości ludzkiej i moce spirytualne jej towarzyszące to formy mocy Natury i Kosmosu. Człowiek podporządkowuje się i przymila Naturze i Ziemi i o tych właśnie powiązaniach tubylców australijskich, o PRZEKAZIE (HISTORII) doświadczeń z pokolenia na pokolenie oraz o interpelacjach sił nadprzyrodzonych i mistycznych, ludzkich i boskich, o energiach ziemskich i wszechpotędze Przyrody jest „Emeret Lu”.

Siłę tej tanecznej opowieści czuje się nie tylko w oglądanym obrazie. Dzięki swej epickiej, historycznej i narracyjnej treści percypowane obrazy i sceny taneczne wytwarza się szczególny dialog, w którym treści przekazywane są i odbierane niejako personalnie, tancerze tańczą swoją historię, widownia odbiera ją także jak swoją. Między widzami i tancerzami wytwarza się więź, szczególna atmosfera przenika ciała, emocje i umysły jednocześnie. Scena zamienia się w żywe historie–obrazy, impresje, których nie można określić inaczej jak słowami specjalnie dla nich stworzonymi. Jedną z takich niezapomnianych scen-impresji jest d e s z c z o w a n i e. (Ten neologizm jest tu potrzebny, bowiem powiedzieć, że tancerze tańczą deszcz jest nieadekwatne i zbyt ubogie semantycznie, jest pozbawionym dynamiki relacjonowaniem, niewystarczającym określeniem akcji; żeby oddać to co się dzieje na scenie i jak jest to postrzegane ‘deszcz’ musiałby dostać formę czasownikową, np. ‘deszczy’, aby można było tym słowem określić zdarzenie).

Mam nadzieję, że nikogo tu nie nudzę. Wiem, że jeśli się czegoś nie widziało, to trudno jest to sobie wyobrazić, a słowa są zawodne i złudne. Jednocześnie wiadomo, że jeśli chce się coś dogłębnie poznać, to wyobraźnia – im większa tym lepsza – jest człowiekowi niezbędna. W taneczno – muzycznych opowieściach scenicznych Bangarry przekaz i recepcja są niewymownie plastyczne; tak mocne, tak piękne, tak wieloznaczne, że aż tożsame z pierwotnym czuciem i pierwotnym wyobrażeniem oraz z intuicyjnym powrotem do korzeni ludzkiego początku. Myślę, iż pod wpływem spektaklu Bangarry, po takim przeżyciu artystycznym, ktoś, kto maluje chwyta za pędzle, a ktoś – jak ja – pisząc o tym wie, że opis takiego wydarzenia i zapis siły impresji nie może być prosty i łatwy.

Bangarra jest teatrem unikalnym. Rozwinęła swój własny, odrębny świat iluzji, wizji, estetycznego i artystycznego przeżycia. To niepowtarzalna technika, metoda, styl i kultura tańca; ucieleśnienie tradycji, duchowości, siły walki i siły kreacji. To sceniczna, dotkliwie i mądrze piękna, bolesna także, ponadczasowa forma plemiennej, rodzimej tożsamości. To hołd oddany aborygenalności, ale także pietyzm złożony wartościom uniwersalnym, łączącym całą ludzkość świata, to bezwzględnie połączenie walorów archaiku i realiów współczesności. Bangarra to nie tylko nazwa i zespól tancerzy pochodzenia tubylczego, to wielka multi-sztuka, sztuka i ludzie zespoleni w jedno, artyści tańca, którzy własnym tańcem i dziełem piszą historię Australii, zapisują siebie i swoje rodziny tam, gdzie do tej pory były tylko puste, białe karty milczenia, lekceważenia i dyskryminacji. Piszą ciałem, jego ruchem i jego ekspresją to, czego nigdy do tej pory nie wpisywało w Historię Świata pismo białego człowieka.

Gdybym wrażenia z przedstawienia Bangarry mogła zapisywać naturalnymi impresjami, to byłyby to muzyka niekończących się improwizacji biegnących po strunach wszystkich harf i membran Kosmosu, Świata i Natury. I byłyby to dźwięki tęcz, burz, księżyca i słońca, które my ludzie, wpisaliśmy w siebie, gdy Ziemia, w ucieleśnieniu naszych Matek i Ojców, dała nam po raz pierwszy Życie i Śmierć. Chciałabym także, aby zapisy tej melodii ‘wchłaniały’ przestworza, aby żaden dźwięk ani żaden obraz nie zawisł bezczynnie i bezużytecznie w powietrzu. Jestem przekonana, że – Każda z nas, MATEK i Każdy z nas, DUCH i PRZODEK – że my wszyscy, dzieci Ziemi, moglibyśmy snuć wątki życia w podobnym memu uniesieniu. Bangarra to teatr DUCHA WSZECHCZASÓW, miejsce, w którym i tancerz i widz pozwalają, żeby nie przestała płynąć ‘muzyka, mowa i wiara’ naszych przodków, aby ‘dawne’ nie umknęło naszej wrażliwości i aby zawsze wchodziło w nasze ‘współczesne’.

Po przerwie, na scenie zmienił się nastrój, a wraz z nim na widowni zapadła tragicznie przejmująca cisza. Tancerze przeistoczyli się w ludzkie wraki, mary i cienie. Na scenie urzeczywistniała się zagłada tubylców w czasie i po próbach nuklearnych w Australii. To drugie przedstawienie, „X 300”, nazwane kodem, kryptonimem tych testów, to używając języka ekspresji – krzyk; krzyk śmierci, wyniszczenia, chorób po-nuklearnych, rozpaczy i krzyk odrodzenia, nadziei, sił witalnych, piękna. W tej części przedstawienia na scenie widzę, czego moja wyobraźnia nie mogłaby wcześniej nakreślić. Chłonę ‘ucieleśnione’ wydarzenia, taneczno-muzyczną i słowną translację konkretnego zdarzenia. Widzę ekspresję zagłady, umierania, ponownego zbierania się do życia.

Pod wpływem tego obrazu przeżywam szok, ból, zgrozę, mękę i zmaganie. Odbywa się to jednocześnie na kilku poziomach. Poprzez moją własną wrażliwość obudzoną przez tancerza przemieszczam się w czasie, widzę tamtych ludzi, zabijane, skazane na śmierć plemiona. Widzę ich tragiczny powrót do życia, miłości, pracy, zwykłej codzienności. Moje myśli, sparaliżowane doznaniem, całe moje ciało, serce, dusza wypełnione są tym samym krzykiem, cierpieniem, przerażeniem. Uzmysłowienie tragedii z jednej strony i okrucieństwa – z drugiej budzi skojarzenia z II Wojną Światową. Taniec jest choreograficznie plastyczny i dynamiczny, ruchy, giętkość i układy ciał w płynnych, niekończących się transformacjach i przekładach zachwycają ekspresywnością. Doznaję, ale nie tylko ja przecież, iluzji; świat sceniczny przeobraża się w świat głębokiego realnego jak prawda wyobrażenia. Autentyczność oglądanego obrazu i przeżywania go są przejmujące; tak realne w odbiorze, że trudno powstrzymać żal i rozpacz, trudno nie zapłakać nad tragedią, jaką próbami atomowymi zgotował wtedy człowiekowi człowiek, tragedią tym straszniejszą, że świadkowie tego wydarzenia żyją wśród nas, że zostawiła ona piętno na dzisiejszym społeczeństwie.

„X 300” to tematyczno-uczuciowy ciąg tanecznych układów choreograficznych wywołujących piorunujące wręcz wrażenie. Jedno z takich wrażeń wywołuje ‘taniec zagłady’, w czasie, którego dotyka się (jak mi się wydaje) tajemnicy ekspresji tańca rytualnego i tradycyjnego. Na tym przedstawieniu odczucia widza oscylują między ‘kiedyś’ i ‘teraz’ wyrażonych ruchem, mimiką i gestem oraz między ideą tańca rytualnego i jego unicestwieniem. Niewątpliwie, odtworzenie idei, historii i uczuć w tańcu to sztuka połączenia wielu elementów i technik sztuki tanecznej, łącznie z pantomimą, tańcem charakterystycznym i rytualnym, z pomocą których tancerze Bangarry bez większego wysiłku osiągają i kreują nie tylko złudzenia zagłady idei tańca i jego mitologicznej treści, ale udaje im się bez trudu osiągnąć ekspresywność znamienną tańcowi rytualnemu, przy tym wyrazistość woli tańca i jego natury jako naturalnej ekspresji tubylczej osiąga tutaj apogeum absolutu. Dzięki temu, w czasie trwania „X 300” widz przekracza granice miejsca i czasu. Nic nie dzieli go od tamtych chwil, przestaje istnieć ‘dzisiaj’ i ‘teraz w teatrze’, pojawia się głębokie autentyczne poczucie grozy z powodu odczucia Końca Świata, jakim w tym przedstawieniu jest kataklizm wybuchu nuklearnego i zagłada australijskich tubylców.

Tragedia realnego życia przełożonego na taniec nie jest niczym nowym w historii baletu i tańca. To co zachwyca w przedstawieniu Bangarry to maksymalna perfekcja ruchu tancerzy i artyzm ‘wytańczonych treści’, to także podkład słowny w języku tubylczym komplementujący narrację tańca i obrazu. Wszystkie te elementy pozwalają na idealne doznania widza, ale także wymuszają na nim nagłe zajęcie stanowiska i natychmiastowe refleksje. Być może, Ci, którzy ocaleli wtedy, są gdzieś na widowni i to ich dzieci mówią teraz ze sceny językiem tego przejmującego tańca, być może nieprzypadkowo widzowie tego przedstawienia porozumiewają się wieloma językami mowy, także tubylczymi. Po moich policzkach płyną łzy. Nie są to (jak w części pierwszej) łzy pierwotnego utożsamienia. Tym razem są to łzy Hioba. Nie ma co mówić, że porównanie to nacechowane jest inną kulturą. Nie o semantykę określeń i metafor tu przecież chodzi, ale o spotkanie z KULTURĄ i HISTORIĄ tubylców. O spotkanie z zespołem o pięknej nazwie Bangarra.

Moje spotkania z tubylcami poprzez reprezentacje artystyczne Bangarry są oczywiście bardzo indywidualne, ale są to spotkania wielkiego formatu, które wywołują morze refleksji i niepowtarzalnych uczuć. Przeżycie takiego typu buduje moją wiarę w człowieka, sztukę i piękno. Na emigracji, z daleka od rodziny, każde tego typu spotkanie i przeżycie ma znaczenie specjalne, bowiem decyduje o tym czy jesteśmy w stanie zrekompensować rozdzielenie i alienację. Bangarra dostarcza przeżyć, które czynią mnie osobą wrażliwszą, pozwalają na identyfikację ponad kulturami jednostkowymi. W sensie artystycznym grupa ta graniczy z ideałem i wyraża niewypowiedziane piękno oraz oferuje wyjątkowe poznanie i zbliżenie człowieka do człowieka, a także uzmysłowienie mu harmonii współżycia i urody ciała człowieka. Ciała urzeczywistniającego wyobrażenie zarówno idei życia, jak i historii oraz zachodzących między ludźmi relacji: przodka-wodza-czarownika-kochanka oraz ciała kobiety-kochanki matki w harmonijnej pracy i splotach miłosnego uniesienia, ruchach troski i cierpienia. Nawet w tej najoczywistszej z tanecznych form baletowych Bangarra jest niezrównana. Spotkanie z tej klasy tancerzami, na którym poprzez inną kulturę i za pośrednictwem jej magii widz spotyka się z samym sobą i ze swoimi przekonaniami, wyobrażeniami, stereotypami, fobiami i własnym poczuciem wartości – jest wydarzeniem wyższego rzędu. Takie spotkania czynią z nas ludzi ludziom równymi, sprawiedliwymi i kochającymi. Takie spotkania, jak to z Bangarrą, zostają w naszej pamięci na całe życie.


© Teresa Podemska – Abt

Komentarze

Autor

Teresa Podemska - Abt

Teresa Podemska - AbtPonad 30 lat temu, gdy przyjechałam do Australii, niewiele wiedziałam na temat oryginalnych mieszkańców tego kontynentu - Indigenous Peoples, znanych nam jako Aborygenów. W czasie tutejszych studiów szybko się zorientowałam, że na moich oczach dzieje się tu HISTORIA – walka tubylców o niepodległość kulturową, o zachowanie tożsamości na własnej ziemi, o utrzymanie tradycji ... Więcej artykułów tego autora