Reklama-EduAu

Artykuły Archiwalne

Australijski Outback – ziemia niczyja

Autor: Piotr Włódarczak 21 stycznia 2017

Australijski Outback – czerwona i pylista ziemia położona w środku kontynentu, zwana też interiorem, zajmuje większą część Australii. Oczywiście nie jest to ziemia niczyja, no bo oficjalnie jej suwerenem jest kraina kangurów, ale mało kto się nią interesuje choć hasają na niej miliony stworzeń żyjących pod gołym niebem i nie przejmujących się za bardzo trudnymi warunkami panującymi dookoła.

woop woop w Kalbarri National Park - foto Piotr Wlodarczak

woop woop w Kalbarri National Park – foto Piotr Wlodarczak

Moja namiastka outbacku w Polsce

Tak się akurat składa, że mieszkam w Komornikach – wiosce przytulonej do aglomeracji Poznań, a mój nieduży dom otoczony jest dzikim sadem czereśniowym, zapomnianym przez Boga i ludzi (a konkretnie przez mojego sąsiada – właściciela tego terenu), któremu dzielnie towarzyszy zapuszczona plantacja porzeczek. Nikt tutaj nie chodzi, trawy rosną latem do pasa i lepiej się tam nie zapuszczać, bo kleszcze czyhają, aby swoją obleśną gębę zatopić w naszym ciele. Właściwie przez cały rok królują tutaj ptaki: sroki, kosy, skowronki, sikorki, wróble, sójki i wiele innych, a także spotkać można sarnę, lisa, zające, a wszystko mam na wyciągnięcie ręki. Wystarczy, że wyjdę na mój drewniany taras, a czuję się tak jakbym zagłębił się w tej naturalnej dziczy i chłonę jej odgłosy.

Dla zwiększenia efektu wybudowałem sobie fajną wolierę dla ptaków i trzymam w niej australijskie gatunki papug, które są powszechnie hodowane: papużki faliste, nimfy, świergotki australijskie i dla przełamania australijskiego sznytu mam też aleksandretty obrożne, które pochodzą z Afryki i Indii. Wystarczy, że siądę sobie z kawusią na tarasie i już mogę obserwować hasające papugi (a ich wrzaski budzą mnie rano o świcie, tak samo jak było to w Australii) i uśmiać się obserwując jak australijska fauna nawiązuje kontakty z miejscowymi sikorkami. Te ostatnie usiłują dostać się do ich woliery i skosztować słonecznika, a ptactwo przekrzykuje się nawzajem. Papugi chętnie przejmują trele i odgłosy naszej rodzimej ptasiej fauny i szczerze cieszą się, gdy widzą gromadę sikorek, wróbli, mazurków wirujących przy ich klatce.

Zdarza się, że wywieszam moim papugom specjalne „kulki” zbożowo-łojowe przeznaczone dla sikorek (wywieszam je im zimą na krzakach), i mieszkanki mojej woliery wieszają się na niej, huśtają i wyszarpują kawały pożywienia, jednym słowem mają co robić i głupich myśli nie mają. Poza tym, takie tłuste jedzenie, plus słonecznik, konopie i len, są im przydatne zimą, ponieważ papugi żyją całorocznie na dworze (choć mają oczywiście dach i specjalne pomieszczenie, gdzie mogą schować się przed wiatrem i śniegiem) i energia jest im potrzebna do ogrzania się. Problem jest czasem z wodą, która zimą zamarza i trzeba często ją zmieniać. Jednak moje papugi polubiły jeść … śnieg i tym samym piją, mają więc „aborygeńskie geny przetrwania” we krwi.

Australijskie papugi czy raczej polskie ? – rozważania polityczne

Papugi spokojnie wytrzymują temperatury do minus 20 stopni Celsjusza, mróz im nie straszny, choć są ptakami egzotycznymi, to mają przecież pióra: puchowe i okrywowe i dają radę. W warunkach australijskiego outbacku, gdzie teren generalnie jest suchy i odkryty, temperatura nocą również spada w okolice zera, a nawet poniżej.

Hm … w zasadzie moje papugi nie są australijskie, ale polskie, bo urodziły się w Polsce (rolnicy hodują teraz w swoich wsiach ogromne ilości papug, ptaków egzotycznych, psów, kotów itp. zamiast świń i krów, jak to kiedyś bywało) i nigdy nie widziały Australii. Ale nie wiem czy czują się jak poddane Królowej Australii, czy raczej w ich kolorowych ciałkach kołacze się polski duch? Podobnie jest z Australijczykami, są przecież poddanymi Królowej Australii, która jednocześnie rządzi Wielkią Brytanią i kilkoma innymi państwami.

Elżbieta II sprawuje władze poprzez swojego gubernatora w Australii, którym obecnie jest Sir Peter Cosgrove. Królowa, choć mieszka w pałacu Buckingham w Londynie lub w Windsorze niedaleko Londynu, to jest zwierzchnikiem australijskich sił zbrojnych. Pewnie dlatego australijskie okręty brały udział w dalekiej wojnie brytyjsko-argentyńskiej o Falklandy. Ale wracając do historii, po zasiedleniu krainy Oz przez poddanych Wielkiej Brytanii (początkowo byli to sami więźniowie), kolonizatorzy wgryźli się w australijską rzeczywistość swoim zębami i jakoś przetrwali. Kolejne pokolenia urodzone już w Australii, nigdy nie widziały Wielkiej Brytanii, ci ludzie nie wiedzieli co się tam w ogóle dzieje, nie znali brytyjskiego stylu życia, ale z dumą mówili o sobie, że są poddanymi Królestwa Wielkiej Brytanii i tak się czuli. Podobnie może więc być z moimi papugami. Dla porządku wspomnę jeszcze, że gubernator ma teoretycznie największą władzę wykonawczą w swoich rękach, ale w praktyce współpracuje z australijskim premierem i wybierany jest przez Królową, ale spośród kandydatów przedstawionych jej przez premiera, i obecnie pełni funkcję doradczą, ceremonialną, choć ma prawo weta wobec ustaw i może skracać kadencję obu izb parlamentu. Powinien być apolitycznym Ojcem Narodu (można powiedzieć, że jest prezydentem, którego w Australii de facto nie ma), ale nocą nie podpisuje raczej żadnych dokumentów. Czytałem, że Australijczycy chcieliby już to zmienić i uniezależnić się od Brytyjczyków, ale gdy przyjdzie co do czego, to jakoś im się nie chce. No taki mają styl: „no worries, mate !”, skoro coś jakoś działa, to dajmy spokój, po co to zmieniać ?

Australijski Outback – Interior …

…w zasadzie wypełnia prawie całą Australię, ludzie i zwierzęta żyją głównie na obrzeżach kontynentu, ale i wewnątrz tego pustkowia znaleźć można osady farmerskie i gminy aborygeńskie, a także miliony dziko żyjących zwierząt – tych endemicznych i tych „domowych”, ale zbiegłych z hodowli. Outback jest ogromny, huge, a cały ten obszar można nazwać: woop woop = somewhere in the middle of nowhere, czyli zadupiem! Tam już nawet psy dupami nie szczekają, bo dingo szczekać nie porafi.

W porównaniu do mojego dzikiego ogrodowego zaułka, australijski step jest niezadrzewiony, odkryty jak patelnia bez pokrywki, temperatura w dzień często sięga do 50 stopni Celsjusza, teren jest spalony słońcem, a czasem dosłownie ogniem, który uwielbia przemieszczać się po interiorze, dodatkowo jest piaszczysty, pylisty, a czasem grząski i bagnisty. Wszędzie królują krzaki, które są co raz gęstsze w miarę posuwania się w głąb terenu i czepiają się śmiałków, którzy odważyli się wkroczyć na to niegościnne terytorium, jak rzep psiego ogona, albo jak wkurzona żona mojego sąsiada, kiedy wraca nocą do domu po alkoholowej libacji.

Pamiętaj, że outback wpuści prawie każdego, ale nie wszystkich wypuści z powrotem, co oznacza, że rocznie ginie na nim kilkadziesiąt osób, najczęściej tzw. „niedzielnych” turystów, którym wydaje się, że przez 2-3 dni przemierzą kultowe szlaki outbacku w ten sam sposób w jaki pokonują niemieckie autostrady, i którzy nie są dostatecznie przygotowani do wyprawy. Ale ginęły też profesjonalne wyprawy, odkrywcy i podróżnicy, którzy byli przyzwyczajeni do trudnych warunków bytowania, a nawet giną Aborygeni, którzy w okresie długotrwałej suszy również mają problemy z przetrwaniem na tym odludziu. Interior jest więc bardzo niegościnnym terenem, ale bez niego Australia nie byłaby taka sama, po prostu nie istniałaby w formie, jaką znamy i jakiej Australii zazdrościmy.

Outback to kuriozum, bo jest tak niegościnny dla wszelkich form życia, a przecież żyją na nim miliony gatunków roślin i zwierząt, wciąż nieodkrytych. Każdego dnia, gdy zagłębisz się w ostępy interioru możesz odkryć nowe gatunki, ten proces wydaje się jeszcze niezakończony i długo nie będzie. Skąd więc tyle form życia i dlaczego ten obszar wbrew wszystkiemu jest such thriving area? Przede wszystkim dlatego, że nie ma na nim drapieżników, które mogłyby skutecznie trzymać wszelkie żywe populacje zwierząt w ryzach, tereny są rozległe, tak że zwierzęta nie wchodzą sobie w drogę i wszędzie mogą znaleźć pożywienie, co prawda skąpe, ale zawsze. Mogą też trzymać się z daleka od domostw człowieka, którego trudno jest spotkać na outbacku, a dodatkowo stwory aktywne są nocą i bardzo płochliwe i bardzo trudno je przydybać. Klimat jest również dość sprzyjający (pomimo różnych zagrożeń i ekstremalnych warunków), bo fauna bytuje sobie pod gołym niebem i nie potrzebuje niczego innego do życia. Ograniczeniem jest woda, ale zwierzęta nauczyły się wytrzymywać w warunkach suszy i odnajdywać wodę w miejscach, w których normalny człowiek nawet jej nie dostrzega.

Autor i zwrotnik Koziorozca, na obrzeżach outbacku, w drodze do Exmouth - foto Piotr Wlodarczak

Autor i zwrotnik Koziorozca, na obrzeżach outbacku, w drodze do Exmouth – foto Piotr Wlodarczak

Żeby zapuścić się głęboko w outback potrzebny jest specjalistyczny sprzęt: samochody z napędem 4×4, specjalne wyposażenie turystyczne umożliwiające gotowanie i spanie w spartańskich warunkach (opał jest dostępny, wystarczy wyzbierać twarde kawałki drzewa walające się wszędzie), radio, a nawet telefon satelitarny (komórki tam nie działają), żeby porozumieć się między samochodami tworzącymi kolumnę (samemu lepiej się w outback nie zapuszczać) i żeby móc wezwać ekipę ratowniczą, bo żadna karetka pogotowia po Ciebie nie przyjedzie. No way! Potrzebny jest jeszcze GPS, dobre mapy, zapasy żywności (na okres podróży + 3 dni dodatkowo), sprzęt do naprawy samochodów (co najmniej 2-4 dodatkowe opony), śrubki, klucze, szpadle, łopaty, a nawet karabin, co tam chcesz, bo niczego na tym pustkowiu nie znajdziesz. Trzeba mieć nie tylko puszki z jedzeniem, zbiorniki na wodę (liczyć trzeba 4 litry wody na osobę na dzień), ale również kanistry z paliwem i wszystko to wlec ze sobą. Jeśli chce się pokonywać naprawdę długie trasy, to trzeba wcześniej zlecić dostawcom, żeby w określonych miejscach pustkowia zostawili dla Ciebie dodatkowe zbiorniki z paliwem, bo inaczej będziesz arsed – udupiony, i musisz umieć je odnaleźć. Samochody chronione są specjalnym orurowaniem – przed uderzeniem w kangura lub innego stwora.

Zatem podróż w Outback to prawdziwa wyprawa, do której trzeba się profesjonalnie przygotować i mieć kilka tygodni, aby spokojnie i wolno przejechać wyznaczony szlak. Musisz mieć świadomość, że szlak na Outbacku to prawdziwa „tarka”, zdradliwe piaszczyste wydmy, dziury, bagna i wiele innych nietypowych niespodzianek. Aby poruszać się w gorącym wnętrzu Australii trzeba też zdobyć wcześniej zezwolenia na wjazd na terytoria aborygeńskie, o ile tamtędy wiedzie szlak.

Ale spokojnie, jeśli jesteś w Australii i nie masz czasu, aby to wszystko załatwić, lub po prostu nie chcesz brać udziału w ekstremalnych ekspedycjach, to wystarczy zjechać z popularnych asfaltowych szlaków trochę w bok, a już znajdziesz się na pustkowiu. Gdy byłem w Australii Zachodniej, wystarczyło wypuścić się normalną drogą z Perth do Exmouth, a Outback otwierał się tuż przy „cywilizowanej” drodze na obszarze setek kilometrów.

Teren był płaski, czerwono-brązowy, pylisto-piaszczysty, a wszędzie królowały budowle termitów. Można też pojechać pociągiem „Prospector” z Perth do Kalgoorlie, a wszędzie wokół kopalni roztacza się rasowy Outback. Miło wspominam żółte piaski i szutrówki w Kalbarri National Park. Nie bój się więc, na pewno go nie przeoczysz, bo interior podchodzi pod same zabudowania, wypełnia wszystko wokół, wdziera się niemal do miast. Wystarczy, że spojrzysz na mapę: Wielka i Mała Pustynia Piaszczysta, Wielka Pustynia Wiktorii, Pustynia Gibsona, a przede wszystkim nizina Nullarbor oraz Terytorium Północne tylko czyhają, aby skrzyżować swoje macki z Twoją trasą, i gdziekolwiek znajdziesz się w Australii, to wiedz, że o Tobie nie zapomną.

Jeśli jesteś obrońcą praw zwierząt, to nie jedź do Australii!

Właściwie musiałbym doprecyzować tę kwestię, bo chodzi mi raczej o ekstremistów, którzy w ciemno potępiają wszelkie akty zabijania zwierząt, oraz o to, żebyś nie zapuszczał się raczej na terytoria Outbacku, bo możesz nagle przeżyć szok. Może tak się zdarzyć, że natrafisz na drogowskazy stojące w centrum dziczy i nie to jest takie niezwykłe. Szokujący może być ich widok, ponieważ drogowskazy, a także gałęzie przydrożnych drzew mogą być udekorowane wiszącymi zwłokami zabitych kangurów, psów Dingo, a nawet…kotów domowych ! Tak, koty są gatunkiem bardzo inwazyjnym i jako mali, wprawni drapieżcy wypierają rodzimą, drobną faunę Australii. Przez farmerów oraz ludzi interioru postrzegane są jako zwykłe szkodniki. Koty zabija się ze względów patriotycznych, to obowiązek farmerów, aby ulżyć jakoś Outbackowi. Podobnie rzecz miała się z karpiami w USA, które my zjadamy w postaci świątecznego posiłku, tymczasem Amerykanie zabijają je (gdy tylko uda się im je złapać, a o hodowli ich to zapomnij) jako szkodnika, który wypiera inne, bardziej pożądane gatunki ryb. Nie muszę oczywiście wspominać, że na australijskim interiorze koty plenią się tak jak inne zwierzęta, czyli ich liczba idzie w miliony, więc ich byt nie jest zagrożony.

W ostatnim odcinku pisałem o historii królików, które sprowadzono dla fanaberii jakiegoś idioty z Europy w liczbie 24 sztuk, a potem rozmnożyły się do populacji liczącej ponad 150 milionów par uszu, a konsekwencje tego faktu były straszne – z ogromną szkodą dla australijskiej flory. Taka jest siła „odtwarzania” australijskiej ziemi i trzeba uważać, co się na niej zostawia. Zostawisz kanarka, a za kilka lat będzie 10 milionów ptaków, zostawisz krowę, a zaraz będzie kilka milionów dzikich krów. Tak samo było z psami dingo, wielbłądami, dzikimi końmi, a wszystko to biega sobie po Outbacku, wraz z emu i rodzimymi australijskimi kreaturami. Uważaj, żeby nie zgubić tam wyciągu z rachunku bankowego, na którym masz debet, bo z 10 dolców na minusie, zrobią się zaraz miliony dolarów długu. Australijska ziemia niczyja jest nieobliczalna i lepiej o tym pamiętaj. A może odnajdziesz w stepie swoją byłą? Myślałeś, że zniknęła, a nagle odnajdziesz ją w buszu z dwoma tuzinami dzieci na ręku i robiącą pranie sterty galotów, tak więc nic nie powinno Cię tam zadziwić.

Bardzo prawdopodobne, że w latach 90-tych na pustyni Wiktorii miała miejsce próba wybuchu bomby atomowej należącej do japońskiej sekty pragnącej zniszczyć świat i która w 1995 r zaatakowała w Tokio metro śmiercionośnym gazem sarinem. Świry miały swoją działkę na pustyni w Australii i urządzili tam sobie laboratorium i werbowali fizyków jądrowych do pracy. Wybuch widziało ponoć kilku kierowców ciężarówek przedzierających się przez dzikie tereny i kilku poszukiwaczy opali, którym puszki piwa pospadały ze stołu. Całą akcję zarejestrowały sejsmografy, ale Australijczycy zajęli się tym dopiero po kilku latach. Co tam się wydarzyło? – myśleli i myśleli, aż wreszcie temat olali. Tak oto się interesują tym, co dzieje się na ich terenie, typowy australijski luuuuz.

Populacje kangurów również mogą rosnąć z miesiąca na miesiąc. Samice to istne maszyny do rodzenia i odchowu młodych. Wtedy zjadają wszystko: trawę, rabatki, kwiaty na cmentarzu (w Perth można wspaniale to zaobserwować na nekropolii Pinnardo, gdzie kangury ścigają się do świeżych kwiatów po zakończonym pogrzebie), ogromne ilości plonów, a więc trzeba je trzebić, a mięso sprzedać turystom. Mięso kangurów jest bardzo zdrowe, ciemnoczerwone, chude i dietetyczne (wszak torbacze prowadzą aktywny tryb życia), ale Australijczycy jakoś nie lubią spożywać zwierzęcia, które jest ich symbolem narodowym.

Co może Ci zagrażać na australijskim odludziu?

Poza komornikiem, który może ścigać Cię zawzięcie za niespłacone długi w Polsce i poza marudzącymi towarzyszami eskapady, którzy mogą zanudzać Cię na śmierć swoimi opowieściami, możesz po prostu się zgubić i potem umrzeć z wycieńczenia. Tak, na Outbacku – terenie płaskim i niezadrzewionym – można szybko się zagubić, bo wszystko jest takie same i łatwo stracić tam orientację (nie ma charakterystycznych punktów odniesienia, np. drzew, skał, a możesz orientować się wyłącznie względem położenia słońca i zapamiętać położenie pewnych punktów na ziemi względem niego). Wystarczy wysiąść z samochodu na kompletnym pustkowiu, podążyć kilkaset metrów w zamyśleniu i stało się, outback Cię pochłonął. Wiele osób opisywało podobne doświadczenia, że wysiedli tylko na chwilę, biegli kilkaset metrów za kangurami, a potem nie potrafili wrócić z powrotem i omal nie zginęli na amen. Zatem nigdy nie spuszczaj z oka swojego samochodu, nie porzucaj go, nawet gdy się zepsuje, wciąż będzie dobrą ochroną i domem.

Jeśli musisz pokonać krótki dystans pieszo, to znakuj sobie trasę, tak byś mógł wrócić po swoich śladach, a jeśli się zagubisz musisz poruszać się koliście, zawsze w tym samym kierunku i po coraz większym okręgu, tak długo aż na swojej orbicie napotkasz zagubione auto albo obóz, a jest to bardzo wycieńczające fizycznie i psychicznie.

Gdy jest bardzo sucho możesz po prostu się zakopać i uwięzić samochód na długie godziny, a nawet dni, możesz wpaść do dziury, rozbić się o wydmę, połamać osie samochodu, a pył może uszkodzić wrażliwe elementy samochodu. Trzeba umieć jeździć w takich warunkach i potrafić wyjechać z wszelkich piaszczystych dziur (gdy się zakopiesz musisz spuścić powietrze w oponach, a Aborygeni robią takie manewry nocą, kiedy piasek jest bardziej wilgotny i koła mniej się w nim zapadają). Najlepiej mieć łopaty i wyciągarkę i inne auto do pomocy.

Z kolei, gdy nagle spadnie deszcz na tę spękaną i wysuszoną glebę, która nie jest w stanie wchłonąć takiej ilości wody, nagle wypełniają się wszystkie wysuszone koryta rzek, jezior i stawów, a z piaszczystej drogi robi się błotniste bagno, w którym topią się auta. Każda wyprawa może wtedy utknąć na wiele dni, tak samo jak niemieckie czołgi w ruskim błocie podczas operacji Barbarossa (inwazji na ZSRR) w trakcie II wojny światowej.

No i wreszcie zagraża ci pożar buszu, który może pojawić się samorzutnie w każdej chwili, a możesz go nawet wywołać sam np. gdy swoją furę zaparkujesz we wszechobecnej na Outbacku trawie – spinifex, która natychmiast może zająć się ogniem od rozgrzanej rury wydechowej. Ogień szaleje w buszu i na pustkowiach z ogromną siłą i szybkością. Jego prędkość rozprzestrzeniania się często potęgują eukaliptusy nasączone eterycznymi i wybuchowymi substancjami, działają jak bomby zapalające. Gdy w oddali zobaczysz dym nad horyzontem, lepiej nie wchodzić żywiołowi w drogę, ale wiej ile masz mocy w silniku swojego samochodu. Ogień pojawia się dość często, bo jest elementem natury i stymuluje rozwój wielu roślin, które budzą się do życia ze spalonej na popiół ziemi. Tak w życiu często jest, że najpierw musi być pożoga i zniszczenie, a potem następuje rozkwit i rozwój.

Do tego wszystkiego będą dręczyć cię muchy, które są bardzo natarczywe i pchają się do oka i nosa – do wilgotnej śluzówki – i lepiej mieć specjalne siatki na głowę. Nie mówię już o czapce lub kapeluszu oraz o jakimś filtrze ochronnym przeciwko promieniom UV, bo to wydaje mi się oczywiste, a bez tych akcesoriów w ogóle nie wychodź na australijską ulicę, a tym bardziej na Outback.

Komu potrzebny jest outback ?

W zasadzie kilku grupom ludzi, a należą do nich na pewno farmerzy bytujący w swoich stations – największych farmach świata – w środku tego pustkowia i hodujących olbrzymie stada bydła i owiec. Outback potrzebny jest poszukiwaczom złota i opali, świrom, podróżnikom i aborygenom, którzy traktują go z nabożną czcią i często odbywają po nim swoje rytualne wędrówki zwane walkabout (to takie „whereabout” – miejsce pobytu, tyle, że oni chodzą i stąd mamy „walk”) do świętych miejsc.

Warto na Outback spojrzeć oczyma uczestników wypraw i ekspedycji wdzierających się w interior z różnym skutkiem, a wśród wielu śmiałków penetrujących te dzikie ostępy mieliśmy naszego słynnego rodaka – Pawła Edmunda Strzeleckiego. Jego wielbicielem jest obecny podróżnik, znawca Australii, dziennikarz i muzyk – Marek Tomalik, autor kilku fajnych książek i artykułów o Australii. Polecam wszystkim książkę: „Gdzie kwiaty rodzą się z ognia”, którą jakiś czas temu przeczytałem i poczułem w niej smak przygody, czego z kolei nie mogę powiedzieć o książce Marka Niedźwieckiego pt. „Australijczyk”, w której poza fajnymi zdjęciami wieje po prostu nudą, bo w warstwie tekstowej nic się nie dzieje.

Do rozwinięcia tematu o wyprawach, gorączce złota i Aborygenach powrócę w kolejnym odcinku. Do zobaczenia!

Komentarze

Autor

Piotr Włódarczak

Piotr WłódarczakPiotr jest czynnym zawodowo zootechnikiem, który w miarę możliwości podróżuje po świecie. Ukończył Uniwersytet Przyrodniczy w Poznaniu, gdzie mieszka na stałe. Oprócz Stanów Zjednoczonych interesuje się Australią, jej przyrodą, rolnictwem, stylem życia i uwielbia przygodę. Więcej artykułów tego autora