Tradycje
Autor: Krzysztof Deja 7 kwietnia 2006
Jak tak spojrzę na moich sąsiadów z ulicy to wygląda na to, że każdy ma inne tradycje wielkanocne.
No nie całkiem… jestem pewien, że Zen z Maggi mają identyczne zwyczaje do moich. Co więcej, ciągle robią święcionko i zanoszą je w sobotę wielkanocną do poświęcenia w polskim kościele.
Aussies, szczególnie ci mający korzenie chrześcijańskie patrzą na nas jak na praktykujących voo-doo. Jedzenie do kościoła zanosić… nie mieści się im to w głowach. Nic tylko czary tam robią…
A już nasz śmigus-dyngus, który w poniedziałek wielkanocny co młodsi członkowie polskiej grupy etnicznej pod australijskim kościołem ochoczo kultywują w ogóle nie znajduje zrozumienia w oczach miejscowego, australijskiego proboszcza. Twierdzi on, że to barbarzyński zwyczaj i upomina polskiego księdza, aby ten wpłynął na zachowanie podległych mu owieczek. Na pytanie co ma w takim przypadku zrobić,. tamten prosto z mostu wyłożył:
– Nie organizować poniedziałkowych mszy…my nie odprawiamy i wszystko all right – powiedział, dodając – nie będzie mszy, nie będzie dyngusa…
Sąsiad z lewej strony nie ma w ogóle tego typu problemów…a i zwyczajami zdecydowanie się różni. On już na początku Wielkiego Tygodnia remontuje swój caravan, czyli przyczepę kampingową aby w Wielki Piątek z samego rana pojechać całą rodziną na czterodniową eskapadę poza miasto na teren gdzie odbywają się konne galopy z przeszkodami. Zjeżdżają tam tysiące im podobnych, a fascynacja wyścigami jest im od lat tradycją tych świąt. W dni kiedy wyścigi się nie odbywają, smażą barbecue popijając zimnym piwem. I nic więcej do szczęścia im nie potrzeba. I tak co roku…
Kiedyś zapytałem go czy mu się to nie nudzi, tak co roku w to samo miejsce…
– A tobie twoje tradycje się nie nudzą ? – odpowiedział wyraźnie obruszony moją bezczelnością.
Szybko go przeprosiłem, bo przecież o gustach się nie dyskutuje…
Inny sąsiad z kolei, zawsze w tym okresie wyjeżdża w busz. Jadą daleko w pustynny teren aby tam pod namiotem spędzać czas w całkowitej ciszy. Żyją tam pod niebem miliona gwiazd w dość prymitywnych warunkach, ale są zadowoleni.
Jego już nie pytałem czy mu się nie nudzi. Ciszę, albo się lubi, albo nie… Skoro jedzie…Zresztą, zmądrzałem…
Sąsiadka z naprzeciwka jest zapaloną ogrodniczką. Nie pierwszej już młodości ciągle czynna zawodowo, każdy weekend czy święta spędza na przearanżowaniu front yardu, czyli ogródka z przodu domu. Nie, to nie zwykła pielęgnacja, przycinanie, podlewanie itp…
Ogródek sprzed Bożego Narodzenia, to nie ten sam co teraz, a po tych świętach będzie wyglądał jeszcze inaczej. Tam gdzie rosła trawa, teraz pyszni się niewielka fontanna, a w miejscu kwiatowego wzgórka wybujały dorodne palemki bynajmniej nie wielkanocne…
I to wszystko robi sama – sama tnie deski, maluje, sama nawozi, kopie, przesadza…A właśnie Easter, czyli Wielkanoc jest dla niej najlepszą porą na tego typu prace. Puka, stuka – taczki i łopata to jej atrybuty w każdą wolną chwilę.
Doszło do tego, że po całodziennym przebywaniu poza domem, robimy z Zenkiem zakłady czy coś się zmieniło u Becy w ogrodzie. Bec – to skrót od Rebeki.
No i ten który wątpił zawsze przegrywał. Teraz już żaden z nas nie wątpi…
No cóż… jeszcze jedna tradycja.
Wasz Chris