Impresje z podróży – cz.5
Autor: Krzysztof Deja 1 sierpnia 2012
Australia Zoo znajduje się 70 km od Sunshine Coast, w pobliżu Beerwah, przy szosie imienia Steve’a Irwina.
Ten ogromny ogród zoologiczny założył ojciec Steve’a, a jego żona i dzieci pewnie ciągle są na liście płac, bo wszędzie ich tu pełno w reklamach, ale osobiście ich nie widzieliśmy. Sławny łowca krokodyli jak się powszechnie nazywa Irwina, tu pracował, a zginął w toni oceanu ugodzony kolcem jadowym płaszczki. Legenda pozostała.
Byliśmy na pokazie w Crocoseum, gdzie popisy z krokodylami kiedyś prowadził Steve, a teraz ma zastępców. Obeszliśmy i obejrzeliśmy sekcję afrykańską i azjatycką. Australijską – powierzchownie, bo nam dobrze znana.
Zenek pokarmił słonie, ja go fotografowałem i vice versa. Cztery godziny nam zeszło jak rzut bumerangiem. Pora jechać dalej.
Od tego czasu już tylko oddalaliśmy się od wybrzeży Pacyfiku.
Resztę dnia spędzamy w Toowoomba. Wyjeżdżamy stamtąd raniutko, bo długa droga przed nami, a chcemy jeszcze zwiedzić kilka miasteczek po drodze. Piękna pogoda dodaje nam animuszu. Tak, to było ostatnie miejsce gdzie jeszcze czuliśmy ciepło o poranku. Oglądamy Warwick, później Stanthorpe. Przekraczamy granice stanów, z Queensland wjeżdżamy do New South Wales. My jeszcze letnio ubrani, a tu już znacznie chłodniej.
Zaglądamy do Tenterfield, Glen Innes gdzie już marzniemy i w końcu osiągamy cel – stolicę australijskiej muzyki country, Tamworth. Ostatnie kilometry zjeżdża się z pięknych wzgórz, a do tego towarzyszyła nam fajna muzyka country z lokalnych rozgłośni radiowych.
W Tamworth mieliśmy miły motelik gdzie zamiast, jak do tej pory w nocy się chłodzić, przełączyliśmy klimatyzację na podgrzewanie. Dni były ciągle piękne, ale noce bardzo chłodne. Tam też zwiedziliśmy wszystko co było możliwe. Oczywiście, większość atrakcji związana z odbywającym się tam co roku festiwalem muzyki country.
Byliśmy w Golden Guitar Centre, Country Music Hall of Fame itp. Obowiązkowe zdjęcia z Smoky Dawsonem i Slim Dusty’m. Nawet miałem tu okazję wypowiadać się dla lokalnej stacji telewizyjnej,
na temat… wzrostu cen paliwa.
– Trzydzieści sekund sławy jeszcze nikomu nie zaszkodziło – żartował sobie ze mnie Zenek.
Zwiedziliśmy też okolicę, objeżdżając okoliczne miasteczka i ich atrakcje oraz punkty widokowe.
Po trzech dniach pobytu jedziemy do Dubbo. Ładne miasto. Odwiedzamy japoński ogród gdzie podziwiamy półmetrowe złote rybki.
W centrum miasta wśród spadających, kolorowych liści nastroiliśmy się jesiennie. Następnego dnia czekała nas najdłuższa droga – 770 kilometrów do Broken Hill.
Droga pusta i monotonna, a więc bez problemów można szybciej połykać kilometry, tak że nie zajęło to nam aż tak dużo czasu. Wczesnym popołudniem byliśmy na miejscu. Ulokowaliśmy się w funkcjonalnej kabinie turystycznego parku wśród takich jak my, oberzyświatów.
Broken Hill, pomimo że leży na terenie NSW, to jest bardziej związany z naszym stanem, czyli Australią Południową. Mają tu nasz czas, telewizję, niektóre urzędy. Po prostu bliżej stąd do Adelajdy, niż do Sydnej.
Spotykamy tu sporo turystów, a mimo wszystko miasto działa na nas raczej przygnębiająco. Czy to ta olbrzymia hałda szarej ziemi górująca nad miastem, czy biedne dzielnice górnicze z początków poprzedniego wieku, czy wizyty w muzeum kopalnictwa gdzie pokazano ciężką pracę górników sprzed lat, nie wiem?
Broken Hill zwane jest Silver City z racji wydobywanego tu kiedyś srebra. Teraz w pełni zautomatyzowane kopalnie, głównie wydobywają tu rudy ołowiu cynku i nieco srebra. To również miasto artystów. Tyle galerii malarstwa nie spotyka się w żadnym innym mieście. Zwiedzamy kilka z nich, m.in. Pro Harta ze sławnymi własnoręcznie malowanymi rolls-royce’ami na podwórku, czy Jacka Absaloma – człowieka znanego z telewizyjnych programów podróżniczych. Dzieła Pro Harta to mieszanka prymitywizmu z kubizmem, które lubię za intensywność i dobór kolorów, natomiast Absalom specjalizuje się w australijskich, naturalistycznych krajobrazach z domieszka impresjonizmu.
Na koniec zostawiliśmy sobie wizytę w wymarłym mieście, Silverton. Znajduje się ono 25 kilometrów od Broken Hill i też robi bardzo dziwne wrażenie. Poczucie pustki a jednocześnie pełnej wolności. To tu nagrywano sławne filmy: Mad Max II, Mission Impossible II, czy Dirty Deeds i kilka innych.
I tylko wiatr niósł echa przeszłości tego miejsca.
Na drugi dzień po przebyciu w sumie 10500 kilometrów, byliśmy znowu w domu.
Home, sweet home…
Krzysztof Deja