Strona główna | Kocie sprawy »

1 października 2003

Procedura

Stało się. Aussie okazał się upartym i dążącym wytrwale do celu facetem, a właściwie to wcale nie okazał się...

Stało się. Aussie okazał się upartym i dążącym wytrwale do celu facetem, a właściwie to wcale nie okazał się. Ja o tym wiedziałam, ale łudziłam się że jakoś przemówię Mu do rozsądku. Pobyt w Polsce spędził głownie na przekonywaniu mnie, że powinniśmy zdecydować się na cos wspólnego. Jeszcze przed Jego wylotem udaliśmy się do ambasady po pakiet informacyjny oraz druki migracyjne. Och My i te nasze kompleksy Polaka...

Wchodząc do ambasady wydawało mi się, że każdy zerka na mnie i patrzy
z potępieniem. A przecież miałam takie miłe wspomnienia kiedy byłam tam po wizę turystyczną. Inicjatywę przejął całkowicie X. Później w domu, studiowaliśmy wieczorem lekturę dowiadując się czego się od nas oczekuje i co w ogóle dla nas oznacza złożenie dokumentów. Rozpoczęcie i kolejne etapy procedury migracyjnej odczuję nie tylko ja. Dla nas obojga, decyzja o wspólnym życiu i mój wyjazd tam, oznacza wiele wyrzeczeń.

Przed wylotem Aussie’go ustaliliśmy, iż kolejne 3 tygodnie spędzimy oddzielnie (wiem, to brzmi dziwnie, ale pamiętajcie iż ostatni rok mieliśmy codziennie kontakt via internet). Te pierwsze kilka dni były naprawdę ciężkie. Ja miałam totalny mętlik w głowie. Do dzisiaj nie mogę sobie w 100% wyobrazić moją nową przyszłość 15 tysięcy kilometrów stąd, a czas biegnie nieubłaganie.

Takie chwile, chwile podsumowania i refleksji, dzisiaj na 5 miesięcy przed wylotem zdarzają mi się coraz częściej. Teraz, nawet gdy jestem zmęczona, staram się wyjść gdzieś, coś robić, jakość spożytkować ten czas. Za pół roku nie będę miała drugiej szansy.

Aussie okazał się mniej wytrwały. Już po tygodniu myślenia podjął decyzję i oznajmił mi ją baaaaardzo zdecydowanym tonem, tonem w zasadzie nie znoszącym sprzeciwu. I cóż ja biedny żuczek ;)

Zaczęło się kompletowanie papierków. Czytając pakiet informacyjny dowiedzieliśmy się dokładnie jakie dokumenty należy przygotować i czego oczekuje się od nas. Tym wszystkim, którzy chcą wiedzieć więcej na temat samej procedury polecam strone gdzie znajdują się wszystkie potrzebne informacje http://www.immi.gov.au/.

X jest bardzo dobrze zorganizowanym mężczyzna. Skompletował wszystkie wymagane dokumenty i wysłał do mnie. W międzyczasie czekało go jeszcze powiadomienie rodziców. I jak tu powiedzieć rodzicom, że on zatwardziały kawaler i typ samotnika ŻENI się! Chyba z nas dwojga to ja bałam się bardziej przyjęcia ze strony jego rodziny. Ze zdumieniem odczytałam kartkę internetową z życzeniami od Paula i Janice, młodszego brata X’a i jego żony. Rodzice natomiast przyjęli informację bez zdziwienia. Wręcz przeciwnie, spodziewali się tego. I w tym miejscu muszę opowiedzieć jak rodzice X’a dowiedzieli się o moim istnieniu.
Hi hi hi

Święta Bożego Narodzenia są pięknymi świętami, w czasie których wszyscy ludzie robią rzeczy o których zapominają przez resztę roku. Wysyłają sobie kartki świąteczne. Wysyłanie kartek weszło mi w krew od momentu kiedy zaczęłam podróżować. Nawet jadąc na szkolenie na kilka dni, wygospodaruję tą chwilę aby kupić i wysłać kartkę.

Święta Bożego Narodzenia obfitują w różnorodne ciekawe kartki. Ja lubię te grające, tak i tym razem kupiłam jedną z zamiarem wysłania jej do Australii. Kartka doszła, niestety podczas transportu ktoś uszkodził ją i stało się... zacięła się. Już doręczający ją listonosz miał jej dość i wręczał ja z prawdziwym obrzydzeniem... rodzicom X’a przebywającym u niego w czasie urlopu. Po pół godziny grania rodzice schowali ją pod poduszki i tam moja kartka spędziła kolejne trzy godziny wygrywając piękną polską kolędę. Prosimy wyłącz to!!! – tym krzykiem powitano właściciela domu... i kartki. oooopppss

Skompletowaliśmy niezbędne dokumenty w ciągu miesiąca. Zdecydowaliśmy się na złożenie dokumentów o wizę narzeczeńską. Z zebranych informacji od innych osób wynikało, że sama procedura trwa od 4 do 8 miesięcy. Janice, bratowa X’a jest Brytyjką i czekała na wizę (w kategorii – żona) 6 miesięcy.

Po złożeniu formularzy w ambasadzie, wręczono mi stosowne dokumenty do załatwienia oraz naznaczono spotkanie w sprawie wizy. Musiałam udowodnić że jestem dobrego zdrowia i charakteru. Hi hi hi Oczywiście chodzi o niekaralność, z osobowością poszłoby mi trochę gorzej. Jestem kobietą szalenie żywiołową, X stwierdził że stanie się pierwszą ofiarą przemocy w rodzinie ;).

Szybko poumawiałam niezbędne wizyty i w ciągu dwóch dni wszystko było gotowe. Ambasada zadbała, aby żaden wypełniony dokument nie trafił do mnie z powrotem, a został odesłany bezpośrednio do jej siedziby. Na wyznaczone już tydzień później spotkanie pojawiłam się za radą pracownika ambasady, wraz z wszelkimi dokumentami dotyczącymi moich kontaktów z Aussiem. Powiedzmy to wprost. Zadaniem moim było udowodnić, iż znamy się z Markiem a nasz związek jest stabilny i „przyszłościowy”. Tak, tak – przyszłościowy. W czasie rozmowy nie zabrakło także pytań o „rozwój” naszej rodziny wręcz z prośbą o wskazanie czasowe. Na początku byłam nieco spięta. Na co dzień wiecznie muszę coś udowadniać. W szkole musiałam udowadniać że płacę czesne, w urzędzie muszę udowadniać że nie oszukuję, w banku muszę udowadniać że zarabiam, itp. Do spotkania przygotowałam się więc dokładnie. Wydrukowałam nasze wspólne zdjęcia, codzienne wymiany zdań a nawet korespondencję z rodziną Aussi’ego. W czasie rozmowy z miłą, ale rzeczową Panią mówiłam o trudności samej decyzji, moim strachu i wszystkich rzeczach które przemawiają za pozostaniem i nie podejmowaniem tego ryzyka. Tak, wyjazd do Aussieland to dla mnie wielkie ryzyko. Nie tylko zmieni się moja otoczenie, ale także moja rola w społeczeństwie. Nie tylko muszę się odnaleźć w nowej rzeczywistości, ale także musze zrobić wszystko, aby scalić moją nowa rodzinę.

Kolejne tygodnie spędziłam na poszukiwaniu informacji o życiu w Australii i sposobach aklimatyzacji. To właśnie wtedy trafiłam na stronę Stana. Nigdzie, ale to NIGDZIE nie spotkałam się z tak rzeczowo zebranymi informacjami. Informacje na www.australink.pl chłonęłam jak gąbka wyławiając wszystko co może ułatwić mi, bądź pomóc w oswojeniu się z wyjazdem. Później, drugi raz dostałam link do australink’u od Magdy. Później, kiedy zaczęły się ukazywać Magdy wspomnienia i aż do dziś czytam uważnie każdą myśl, która być może przyda mi się później. Będę chyba musiała zwrócić część kosztów Magdy za wizyty u psychologa ;)

To prawda, będę miała trochę łatwiej. Nie jadę zupełnie w ciemno i nie zaczynam tak zupełnie od początku. Mam dach nad głową i kogoś kto zadba o moje utrzymanie do momentu kiedy nie zdecyduję się pójść do pracy. Na pewno jednak będę miała podobne dylematy, podobne odczucia i tęsknotę za kimś mówiącym po polsku.

Równo w miesiąc po złożeniu dokumentów miła Pani poinformowała mnie przez telefon o przyznaniu wizy. Nie było powodów, abym jej nie dostała ale żeby aż tak po miesiącu tylko? Jest lipiec, mam bardzo dużo czasu aby się przygotować, pozamykać wszelkie sprawy i dokładnie wszystko zaplanować. Pierwszą rzeczą było zarezerwowanie biletu lotniczego.

Mimo, że na tak odległy termin to już spora część biletów była zarezerwowana. Postanowiłam że będę pracować do końca. Każda złotówka oszczędności może mi się przydać. Sporo gotówki będę tez potrzebować na wysłanie mienia przesiedleńczego. Z określeniem rodzaju firmy przewozowej i rodzajem serwisu jakim ma ona dysponować nie miałam większych problemów. Wiedza zdobyta podczas pracy w firmie kurierskiej pomogła mi w określeniu swoich oczekiwań. Potrzebowałam firmy, która:

Spakuje moje rzeczy – dystans jest olbrzymi i wole pakowanie oddać w fachowe ręce;

Zabierze je z domu i przygotuje dokumenty do odprawy – tutaj wolę nie mieć żadnych niespodzianek, potrzebuję firmę doświadczoną w przewozach mienia przesiedleńczego;

Przetransportuje „przesyłkę”

Odprawi towar;

Dostarczy ją do Brisbane i dowiezie pod sam dom.

Najwięcej problemu było ze świadczeniem usługi „door to door”. Instynkt podpowiedział mi iż powinnam skłonić się w kierunku dużych firm z własną flotą. Powoli segreguję swoje rzeczy już pod kątem tego co zabiorę a co zostawię, mając na uwadze radę Stana, że zawsze wszystko się przyda.

Druga rzecz to oczywiście już przygotowania do ślubu. Dla nas jest to dziwne ale w Australii wszystkie terminy rezerwuje się na rok przed ślubem. Nawet po przestudiowaniu tony makulatury na temat organizacji ślubu u Aussie’ich poddałam się i zostawiłam wszystko co mogłam w rękach narzeczonego i naszej zaprzyjaźnionej belgijki Sandry. Resztę szczegółów dopracujemy w grudniu.

Tak, grudzień przejdzie do historii. Otóż mój zmarźluch przylatuje do Polski aby spędzić ze mną Boże Narodzenie i Nowy Rok. To nie koniec rewelacji, wraz z nim przylatują także jego... RODZICE. Państwo X, w najzimniejszym kraju w Europie jakim byli, była Wielka Brytania – latem. Chcą więc chociaż raz w życiu przeżyć święta ze śniegiem. Katastrofa. Nie wyobrażam sobie tego. Jeśli jeszcze pogoda zmaluje psikusa w postaci 25-stopniowych mrozów to będą to na pewno niezapomniane święta dla nas wszystkich. W ramach aklimatyzacji poradziłam przyszłym teściom 10-cio minutowe ćwiczenia w lodówce ;)

Oby ta zima była łaskawa dla nas.

Strona główna | Kocie sprawy »