« Zakochalam sie w Brisbane | Strona główna | Dylematy »

23 sierpnia 2003

Aussie w Polsce

Wróciłam. Czasami żałuję że jestem taka rozsądna i obowiązkowa, aż do bólu...

Wróciłam. Czasami żałuję że jestem taka rozsądna i obowiązkowa, aż do bólu. Wszyscy mówili – nie wracaj! A ja? A mnie dopadła rzeczywistość już na lotnisku we Frankfurcie, na którym ujrzałam setki Hindusów i Rosjan. Ale po kolei.

Podróż do i z Australii jest dość męcząca. Na trasie Singapur – Brisbane w liniach Singapore Airlines, czas umila miła obsługa i własny ekran telewizora przed oczami. Niestety w drodze powrotnej lot z Singapuru do Frankfurtu trwa 12,5 godziny. Ludzie mają różne sposoby na przetrwanie takiego czasu. Rada X brzmiała, że dobrze jest zdjąć buty i w samych skarpetkach poprzechadzać się po samolocie. Tak też robi wiele osób, ale jak tu wyjść z miejsca jeśli obok śpi mrukowaty Niemiec. Leciałam już moją drugą noc z kolei więc nawet nie pospałam wiele. Jakoś jednak dotarłam do Wawy. Na lotnisku przywitał mnie chłodny prysznic, śnieg z deszczem. Dziękuję, ja... ja też się cieszę że wróciłam... buuuu

Pobyt u Aussie’ch wiele mi uświadomił, wróciłam do kraju z mocnymi postanowieniami. Po pierwsze zwolnić i więcej cieszyć się życiem, no i mniej godzin spędzać w pracy. Teraz, po kilku miesiącach nie pamiętam już kiedy ostatni raz pracowałam po godzinach i coraz częściej odwiedzam warszawskie kluby. Ciężko było mi przystosować się ponownie do zimna panującego wokół, ale powtarzałam sobie słynne powiedzenie „aby do lata”. Ale nie tylko, w końcu kwietnia przylatuje X. A przygotowań było wiele,
X kocha zwiedzać zamki i dlatego postanowiłam, że te 10 dni w Polsce spędzimy podróżując. Nie trudno się domyślić, iż trasę naszej wycieczki ułożyłam tak, aby odwiedzić najpiękniejsze zakątki naszego kraju. Były także niespodzianki.

Po Toruniu i okolicznych ruinach krzyżackich obwiózł nas mój kolega z pracy, który podziela pasję X’a. Był też Malbork, Gdańsk i grill z kolacją przy rozpalonym kominku u moich klientów w Bydgoszczy. Potem krótki oddech w Warszawie na kolacji u mojej przyjaciółki i znowu w drogę, tym razem na południe do Krakusów.

„Polacy, cudze chwalicie a Swego nie znacie” Jakież to prawdziwe. Nie pamiętam już kiedy ostatni raz byłam na Wawelu. Wizyta X była dobrą okazją do „odkurzenia” wielu miejsc tak dawno przeze mnie nie odwiedzanych. Podróż piesza do Morskiego Oka zmęczyła „trochę” mojego Pana, ale cieszył się jak dziecko bo pierwszy raz w życiu ujrzał zamarznięte jezioro i przypomniał sobie jak wygląda śnieg. Nawet Zakopane nie wywarło na nim takiego wrażenia J

Andrealinę podniosłam mu następnego dnia, wykupując bilet na spływ tratwą Dunajcem. Zdjęcie w góralskiej kamizelce i kapeluszu na tle Pienin wisi teraz pewnie w salonie na honorowym miejscu. Z zapałem pomagał flisakowi w „maczaniu kija” i widać, że miał z tego niezłą frajdę. Polska urzekła go swym pięknem.

Przyrodę przeżył, gorzej z mentalnością ludzi. Zdecydowanie przeraził go ruch na drodze i prędkość jazdy. Po pięciuset kilometrach jazdy ze mną poskarżył się mojemu koledze że jestem piratem drogowym, a w czasie jazdy trzymał się kurczowo drzwi i zamykał oczy podczas wyprzedzania. Do czasu...

Do czasu kiedy przewiózł go mój kolega (większym autem i z większą prędkością). Od tej pory X stwierdził że woli jeździć ze mną i już nigdy nie zwrócił mi uwagi że jadę za szybko. Nie, nie wyobrażajcie sobie że jechałam 150 km/h. Otóż nie, wiem z jaką prędkością X prowadził auto u siebie i ze względu na niego jechałam co najwyżej 120 km/h i to naprawdę na drodze szybkiego ruchu. Zresztą czekało mnie 10 dni spędzone za kierownicą samochodu i chciałam szczęśliwie dojechać do celu.

W czasie naszej wycieczki najwięcej pieniędzy wydaliśmy na parkingi, bilety wstępu oraz toalety. Nawet za wejście na teren ruin liczono sobie 8 złotych. Czy Polak musi zarobić na wszystkim i jak najwięcej? X’a zdziwiło także z jednej strony pobieranie opłat za parking, ale z drugiej strony nie gwarantowanie jego bezpieczeństwa. Nie zapomni też swojej pierwszej wizyty w polskiej toalecie, gdzie dobrze zbudowana babcia wystraszyła go dość zdecydowanie pilnując w toalecie porządku i pobierając opłatę z góry. Czasami miałam niezły ubaw. X, ten grzeczny spokojny mężczyzna zginąłby w naszym kraju.

Dopiero pod koniec wizyty X rozpoczął długą rozmowę, dyskusję o moim życiu tam, o tym że miałabym rozpocząć wszystko od nowa 15 tysięcy kilometrów od ojczyzny. W czasie naszych rozmów starałam się maksymalnie uprzytomnić mu wszystkie przeszkody i problemy, jaką mogą pojawić się we wspólnej przyszłości, jak i także ciężką pracę jaka czeka nas przy zbudowaniu wspólnego domu. Powiem więcej, chyba chciałam go zniechęcić do tej decyzji, bojąc się tak jak Marzena (patrz: Marzena) wielkiej zmiany jaką okazałaby się emigracja. Bo przecież to nie godzina lotu, czy pół dnia jazdy dzielą nas na co dzień, lecz wiele tysięcy kilometrów czy 30 godzin podróży. Jeśli zatem podejmiemy decyzję o przeprowadzce, to winna ona być naszym wspólnie wypracowanym kompromisem i bardzo dokładnie przemyślanym, a nie chwilowym kaprysem.

Dlaczego ja do Brisbane, a nie odwrotnie? X przeprowadził się z Melbourne do Brisbane sześć lat temu. W Brisbane bezrobocie to około 8%, większe o kilka punktów od Melbourne, ale ma ono swój klimat, no i przede wszystkim temperatura w ziemie nie spada poniżej 10˚C i nie pada tam śnieg! Trudno jest nam sobie wyobrazić taką różnorodność klimatu, ale kiedy uświadomimy sobie iż dystans pomiędzy tymi dwoma miastami to 2 tysiące kilometrów oraz porównamy, że z Warszawy do Wiednia jest TYLKO 650km, przestajemy się natychmiast dziwić. Zmarzluch X nie przeżyłby w Polsce pierwszej jesieni, już nie mówiąc o zimie i ostatnio nękających nas mrozach dochodzących do – 25˚C stopni. Kiedy uświadomił sobie, że kiedy on przy +15˚C śpi pod kocem i ogrzewa pokój piecykiem, a ja już przy +8˚C otwieram drzwi na balkon... chyba grozi mi na zimę zsyłka do garażu L

O decyzji i procesie ubiegania się o wizę, w kolejnym odcinku. Pozdrawiam.

« Zakochalam sie w Brisbane | Strona główna | Dylematy »