Strona główna | Aussie w Polsce »

18 sierpnia 2003

Zakochalam sie w Brisbane

Witam! Nazywam się Katarzyna i w listopadzie 2003 skończę 30-tke ... buuuu ...

Witam! Nazywam się Katarzyna i w listopadzie 2003 skończę 30-tke ... buuuu ...

Przeprowadzka do Australii nie wyszła sama z siebie. Jest raczej wynikiem pertraktacji .. długich i żmudnych. Gdyby ktoś rok temu powiedział, ze się tam przeprowadzę to kazałabym mu iść pod prysznic, na pewno bardzo zimny. Mam ustabilizowana sytuacje finansową i raczej lubię swoja niezależność. Ciężko pracowałam na to co mam i chociaż sytuacja w Polsce nie zachęca do zostania, mi jest dobrze, wygodnie i czuję się tutaj jak ryba w wodzie. Dzisiaj w paszporcie mam wbitą australijską wizę emigracyjną i powoli szykuję się do przeprowadzki. Ale od początku.

Kiedyś, gdzieś, jakieś dwa lata temu poznałam Australijczyka (teraz to 30-paroletni facet). Zaprzyjaźniliśmy się. Ja nie rozumiałam czemu ten facet zbiera cały rok pieniądze, aby wybrać się do Europy, a on chłonął moje opowiadania o Polsce i zwyczajach. Za zobaczenie zamku lub ruin odda wszystko.

X od dawna zapraszał mnie do siebie, a ja w końcu zaufałam mu na tyle, aby zarezerwować bilet. Długo planowaliśmy skrupulatnie obie nasze wizyty: moja
w marcu, a jego w maju.

Duża farma i opalony umięśniony farmer w kapeluszu, krokodyle z „Powrotu do Edenu”, misie koala, oraz kangury i wstrętne duże włochate pająki – tak wyobrażałam sobie tę mała wysepkę gdzieś tam, na drugim końcu świata. Tak też zapewne myśli większość z nas. W miarę znajomości z X wiedziałam coraz więcej. Ta mała wysepka okazała się połową Europy, a farma i kurz to owszem, ale tak poza tym to normalne ucywilizowane państwo. Bardzo skrupulatnie przygotowałam się do wakacji w Australii i muszę przyznać że bardzo mi się to przydało.

Aby otrzymać wizę turystyczną wypełniłam 16-sto stronicowy formularz i udałam się do ambasady. Ten kto starał się kiedyś o wizę amerykańską wie czego się spodziewałam w ambasadzie australijskiej. Nic bardziej mylnego. Przeurocza uśmiechnięta kobietka zadała mi kilka pytań i w ciągu 4 minut wydrukowała i wkleiła do mojego paszportu wizę. Byłam zszokowana.

Poleciałam ... Podróż była długa i męcząca. Niestety nie skorzystałam z naszego krajowego przewoźnika, gdyż jego cena była kilkukrotnie wyższa od tej, którą zapłaciłam za przelot. X pomógł mi wybrać najdogodniejsza opcję i udzielił mi niezbędnych wskazówek na czas podróży. Moja podróż trwała „tylko” 30 godzin i nie była łatwa. Duże różnice temperatur, zmiana strefy czasowej i długie godziny spędzone w samolocie, sprawiły że czułam się jak włóczęga. Około 6.30 rano w sobotę wylądowałam na lotnisku w Brisbane. Kiedy zobaczyłam rudego piegowatego oficera immigration pomyślałam – no ładnie, czar prysł. Facet przemagluje mnie tak samo jak to się robi w Anglii. I znowu miłe rozczarowanie. Oficer nawet nie zapytał się mnie kiedy wracam do kraju. Reszta odprawy przeszła sprawnie, ale dzięki temu iż dokładnie przeczytałam
i zastosowałam się do przepisów. Pod żadnym pozorem nie wolno wwozić jedzenia
i jakichkolwiek roślin. Po odebraniu bagaży wszyscy są jeszcze raz bardzo dokładnie sprawdzani i to włącznie z bagażem podręcznym. Ja tłumaczyłam się nawet gdzie kupiłam słodycze.

Dotarłam. Matko!!! Ja jestem w Australii, to chyba niemożliwe. A jednak. Mimo tak wczesnego rana, powietrze stało w miejscu z gorąca. X odebrał mnie
z lotniska i zawiózł do domu. Wszędzie pełno zieleni i latające kolorowe papugi.


Brisbane_Kasia.jpg

Brisbane (www.ourbrisbane.com) to stolica Queensland, najchętniej odwiedzanego regionu kraju przez samych Australijczyków. Przez wiele lat jako prowincja, dzieje swe miasto rozpoczęło jako miejsce zsyłki najbardziej zatwardziałych złoczyńców
z Nowej Południowej Walii. Jest położone zaledwie 25km od ujścia rzeki Brisbane
do morza wzdłuż jej wijącego się koryta.
W swej historii przeżyło dwie wielkie powodzie. Po ostatniej w 1974 roku niewiele zostało. Odbudowane kompletnie, przyszykowane na kilka dużych imprez o zasięgu międzynarodowym (m.in. Expo ’88) teraz jest trzecim co do wielkości miastem w Australii. Dla mnie było przeogromne, taka 4x Warszawa, jednak tylko w samym centrum miasta są wieżowce, reszta przestrzeni to niskie budynki i domki jednorodzinne. Wiadukty wybudowane wzdłuż rzeki, mnóstwo mostów i to wszystko z licznymi skwerami i parkami szokuje mieszczuchów ze starego kontynentu. A wszędzie czysto, żadnych papierków, czy niedopałków papierosów ... tak jakoś dziwnie. Później zrozumiałam na czym to polega. Australijczycy stawiają od samego początku na koedukację. W ZOO tylko niebezpieczne zwierzęta siedzą w klatkach, reszta: kangury, koala czy ptaki są puszczone wolno w ogrodzonych wybiegach, do których można wejść i posłuchać od opiekuna jak zwierzę żyje i jak się z nim obchodzić. Krokodyle natomiast, karmione są podczas pokazu, w czasie którego opiekun opowiada o jego charakterze i jak unikać spotkania sam na sam z ludożercą.

W kilka godzin po przyjeździe wybraliśmy się na Sunshine Coast www.sunshinecoast.org. To przepiękne wybrzeże z malowniczymi domkami wystającymi spośród drzew na wzgórzach. Coloundra przypomina miejscowość wypoczynkową z mnóstwem kwater prywatnych, hoteli, pensjonatów. Wzdłuż plaży zlokalizowana jest większość sklepów i lokali gastronomicznych. Sunshine Coast jest całkiem inne od Gold Coast, do którego wybraliśmy się w jeden z kolejnych weekendów.


Ryba_Kasia.jpg


Goaldcoast, popularny Surfers Paradise to australijskie Miami, piaszczysta plaża i wieżowce wzdłuż niej. Wokół wielkie parki rozrywki: Sea World, Wet&Wild World, Movie World oraz Adventure World. Jednym słowem, to miejsce dla turysty raczej z zasobną kieszenią. My odwiedziliśmy Sea World, gdzie spędziliśmy większość dnia, a wieczorem wybraliśmy się na plażę. No proszę, czy ktoś widział taki zachód słońca?

Australijskie autostrady – jak można po czymś takim jeździć? Już pomijając fakt iż jedzie się po przeciwnej stronie ulicy, wpada w drogę i tak się jedzie, jedzie, jedzie cały czas prosto, żadnych zakrętów, łuków. Dla mnie po parunastu kilometrach to była zawsze okazja do drzemki. Zastanawiam się jak ja zacznę sama jeździć? Jeszcze jechać po przeciwnej stronie i skręcić to nie jest trudne, można się przestawić, ale rondo ... jak tu wjechać na rondo i w którą stronę jechać. No i najważniejsza sprawa, przekraczanie prędkości. Jak ja, zawodowy łamacz przepisów prędkości nauczę się jechać 50km/h?

X już zakłada się ze mną ile mandatów zaliczę przez pierwsze pół roku. Jako kara czeka mnie chyba camping L.

Dozwolonych prędkości się zazwyczaj nie przekracza. Wszyscy są świadomi sporych kwotowo mandatów oraz innych konsekwencji takich jak zatrzymanie prawa jazdy na trzy miesiące za przekroczenie o 30 km/h. Na drogach stoją duże bilboardy mówiące: Each kilometer over is a killer. Przez cały czas swojego pobytu, czyli te trzy tygodnie, policji nie dane mi było nawet zobaczyć.

W ciągu tygodnia X pracował, a ja miałam wolny czas dla siebie. Ten czas spożytkowałam na wielogodzinne zwiedzanie centrum miasta. Po Expo w 1988 Brisbane stało się miastem pełnym zieleni. Przepiękny park pośrodku miasta z centrum targowym, laguną i muzeum Queenslandu, to główne atrakcje dla turystów. Nie ma się co oszukiwać, ten kto lubi stare budowle i zamki nie ma czego szukać w Brisbane. Po wielkiej powodzi w 1974 nie zostało wiele starych budynków. Do nich należą Customs House, w którym teraz jest restauracja z galerią oraz stary budynek parlamentu. Niesamowite jest zagospodarowanie terenu. W samym centrum miasta stoją biurowce, każdy jest innego koloru i kształtu. W centrum jednak mieści się także miasteczko studenckie i ogród botaniczny. Przerwę w czasie lunchu ludzie spędzają więc na skwerku pod biurowcem, nad rzeką w jednej z knajpek lub ogrodzie botanicznym. I laguna ...

Leżąc na plaży na lagunie patrzyłam na biurowiec naprzeciwko, w którym pracował X, czyż to nie miłe uczucie?

I tak cały swój zatem czas wykorzystałam na spacery po mieście i wizyty w lagunie. Szybko wypoczęłam po długiej podróży i nawale pracy przed urlopem. Przez całe moje wakacje napotykałam się z niesamowitą sympatią ze strony mieszkańców.


Nie mogę podzielić zdania Magdy o zamkniętych Aussie. Często ludzie słysząc mój akcent zaczepiali mnie i wypytywali o różne rzeczy. Z reguły na wstępie zadawano mi te same 3 pytania:

- Skąd jesteś (wszyscy stawiali na Niemcy)

- Ja Ci się podoba w Australii?

- Kiedy się sprowadzasz?

SouthParkland_Kasia.jpg


Byłam zaskoczona, ale spokojnie tłumaczyłam że to daleko, procedura jest zawiła itp. I komu ja to mówię. 80% tych ludzi to także emigranci, albo ich dzieci. Poznałam wiele par mieszanych emigrantów a z kilkoma się nawet zaprzyjaźniłam.

Michael – 23-letni student dorabiający jako kelner w restauracji w lagunie. Jego ojciec jest Szwedem a matka Hiszpanką. Nigdy nie był w Europie i nawet nie bardzo się orientuje jakie miasto jest stolicą Włoch (nam też to grozi w efekcie programu minimum w szkole). Zadawał dużo pytań na temat życia w Polsce, jedzenia, samochodów i wszystkiego co różni Australię od naszego kraju. Zszokowały go, jak i wielu innych, temperatury w zimie.

Sandra i Rob – przyjaciele X. On Australijczyk, ona Belgijka. Sandra i jej rodzina wyemigrowały do aussie w 1992. Boi się panicznie pająków, uwielbia tańczyć i robić zakupy. Biega więc po wszystkich wyprzedażach, aby zapełnić do reszty jedną ze swoich 4 szaf doprowadzając tym samym spokojnego Roba do szału. Sandra nie potrafi usiedzieć w jednym miejscu i w milczeniu. Bardzo zaprzyjaźniłyśmy się i wierzę że pomoże mi w czasie pierwszych miesięcy po przeprowadzce (zacznie od bycia moim świadkiem na ślubie). Na pewno ostrzegła mnie przy próbie poczęstowania mnie Wegi mate (nie wiem jak to się pisze). To drugi po Tim Tamach przysmak Australijczyków, który można kupić nawet na lotnisku jako prezent. Hue, takiego prezentu nie kupiłabym nawet wrogowi. Jeśli ktoś może sobie wyobrazić zjedzenie kostki rosołowej na zimno z dodatkiem wegety w płynie, to nawet to nie oddaje w pełni smaku tego paskudztwa. Ostrzeżona zjadłam tylko tyle ile na czubku paznokcia, niezapomniane przeżycie ... ble.

David i Evelyn – On Brytyjczyk, ona córka emigrantów ze Szwecji. Od 6 lat małżeństwo z rocznym synkiem. Oboje bardzo spokojni. David od 8 lat przyjaźni się z X i będzie jego świadkiem. Evelyn wprowadziła mnie w tajniki jedzenia Tim Tamow. Tim Tamy to niepozorne chrupkie ciasteczka w czekoladzie. Jednak mają swój sekret. Odgryza się oba końce ciasteczka, jeden z nich wkłada się do gorącej kawy a drugi do buzi i ssie się. Do buzi wlewa się ciepły strumień czekolady...mhmmm... mniam mniam. Teraz się wcale nie dziwie kiedy mówi się że Australijczyk ma tylko jedno życzenie – Tim Tam.

Evelyn zwróciła mi uwagę na jedną rzecz, sposób ubierania. Aussie ubieraja się jak chcą, nieuprasowane T-shirty są dla nich wystarczające, aby czuć się dobrze. Każdy żyje tam swoim życiem a nie przypodobaniu się komuś. Po zrzuceniu codziennego biurowego mundurka (jeśli nie nosi się uniformu to i tak jest określony z góry sposób ubierania się z dozwoloną kolorystyką włącznie) każdy wrzuca na siebie byle co, tylko żeby odpocząć.

Przy okazji pisania o znajomych nie można przemilczeć tematu sąsiadów. No cóż, oni chyba mnie nie zauważyli nawet. Jakże brakowało mi wychylającej się zza bramy głowy ciekawskiej sąsiadki i tłumu ludzi chodzących wokół posesji spoglądając ukradkiem w okna ... hihihihi. Każdy żyje swoim życiem i wraca do domu aby odpocząć.

Nie urządza się spotkań przy grillu w domu, od tego są parki już z gotowym urządzeniem i ławkami. W ten sposób spędza się choćby wigilijny obiad z rodziną. Zakupów nie robi się w czasie weekendu. Duże centra handlowe znajdują się na skraju poszczególnych dzielnic i są otwarte do późnych godzin wieczornych.

Przyroda Australii zachwyca na każdym kroku. Następnego dnia po przyjeździe obudziła mnie kłótnia papug. Pierwsze moje myśli to były – Mama do mnie przyszła?

Jaszczurka_Kasia.jpg


Owady. Brrrrr ... na sama myśl dostaję gęsiej skórki, ale temat ten należy poruszyć. Klimat Brisbane sprawia że jest dużo wilgoci w powietrzu. Nawet karaluchy więc są tam dwa razy większe. W moim pokoju za to pod sufitem siedział sobie gekon, prześliczna jaszczurka z czarnymi oczkami, bardzo pożyteczna bo czyści dom z owadów i pająków. Wieczorem za to fajnie cmoka nawołując inne gekonki. No cóż, po dwóch dniach wyprowadził się z pokoju, podobno poznał się na mnie. Nawoływanie gekonów, kłótnie papug i granie cykad to prawdziwy koncert wieczorem, ciężko się nawet ogląda telewizję.

Pająki, nie cierpię ich i się bardzo boję. Już z przewodnika wyczytałam, iż są 3 rodzaje pająków, których należy się bać. X zmniejszył tą cyfrę to jednego. Jest czarny i ma czerwony pas na grzbiecie. Lubi ciemne i suche miejsca, ale nie martw się ... podsumował ... 6 tygodni temu zabiłem takiego z tyłu domu przy sznurkach na ubrania, teraz więc możesz czuć się bezpieczna...

BEZPIECZNA?! Wielki włochaty stwór wisiał na sznurkach, tam gdzie ja suszę pranie i mam się czuć bezpieczna?! Na pewno jest ich więcej. Od tej pory nie wyszłam na tył domu. Pod tym względem wciąż nie wyobrażam sobie mojego życia tam. Panicznie boję się pająków. Nawet sama myśl o tym, że w czasie porządków mogę natrafić na takiego stwora, mnie paraliżuje. Któregoś dnia wracając z basenu zobaczyłam wiszącego na ulicy przy lampie pająka, na oko miał jakieś 10cm z nogami, drugi taki milusiński wisiał sobie na krzaczku tuż przy chodniku. Od tej pory chodziłam po skraju chodnika i reagowałam na każdą ruszającą się gałązkę. Na basen oczywiście chodziłam się opalać, bo na tył domu się po prostu bałam. Sandra, także się boi pająków, ale uspokaja mnie mówiąc że da się przeżyć. Oczywiście Rob zaplątany jest w całą co kilkudniową procedurę sprawdzania czy gdzieś się nie zaplątał jakiś potwór. U nas w domu, X co drugi dzień obmiatał taras i jest świadomy ciągłości tego procesu przez długie lata.

Camping. Na jeden z weekendów pojechaliśmy do oddalonego o około 200 km na południe Santhorpe. W regionie tym oprócz odwiedzenia winnic można spędzić miło czas w parku narodowym. Santhorpe jest niezwykłym miejscem nocą. Z tego miejsca można zaobserwować niezwykłe wyładowania atmosferyczne objawiające się skaczącymi po niebie piorunami. Oczywiści ja stałam i liczyłam kiedy burza idzie. Samo pole campingowe nie różni się od naszych. Różni się na pewno w wyglądzie jeśli chodzi o wyposażenie ogólno dostępne. Czysta schludna łazienka, oddzielna pralnia dla turystów to jak nie camping. Nikt niczego tutaj nie psuje!

Język. Nie ma co się oszukiwać. Każdy mówi po angielsku i to w dodatku z różnymi naleciałościami językowymi, dlatego bez znajomości języka nikt sobie sam nie poradzi. Ja posługuję się językiem angielskim na co dzień a mimo to miałam jakieś wątpliwości. W czasie korespondowania z Markiem niejednokrotnie spotkałam się z innym słownictwem. Dla mnie diabeł okazał się nie taki straszny, ale na pewno poznałam dużo nowego słownictwa.

Zakochałam się w tym mieście. Brisbane stało się po Wiedniu drugim miejscem
w którym chciałabym mieszkać. Z tą jednak różnicą że dystans jaki dzieli je
od Polski to 15.000 km. Wylatując z Brisbane z bagażem 250 zdjęć i żalem że tak krótko, wiedziałam jedno – warto było.

Strona główna | Aussie w Polsce »