Strona powstala 27.08.2001

 

Strona Gł�wna

Kontakt

O stronie

Szukaj: wedlug slow kluczowych - wedlug pytan

AustraLink.pl


Image Map

 

JACEK 2

Jacek byl (i chyba nadal jest) czytelnikiem niniejszej strony.  Korespondowal za mna, zadawal pytania, az pewnego dnia zadzwonil do mnie ... z Adelajdy.

Jacek przyjechal tu wraz z rodzina, aby dokonac weryfikacji swych marzen, wyobrazen i zdobytej wiedzy o Australii, z australijska rzeczywistoscia.

Zgadzam sie, to najlepszy sposob, aby dowiedziec sie prawdy.

 

Czesc I - Nasza Australia

 

<< odcinki poprzednie

Odcinek 4 - przylot do Adeli i ... oko w oko z banda adelskich dresiarzy

Odcinek 5 - mala stabilizacja i ... bardzo duzo rozczarowan

Poszukiwanie miejsca za Wielka Woda - list do Jacka 

odcinki nastepne >>


Odcinek 4 - przylot do Adeli i ... spotkanie z banda adelskich dresiarzy

Witam ponownie.

Dzisiaj jest wtorek 18.02.2003. Od kilku dni mamy tutaj wspaniala pogode � w dzien temperatura nie przekracza +30 stopni, wieje przyjemny wiaterek, deszczyk czasami nawet troche pokropi, no i najwazniejsze nie czuc upalu � a moze my sie po prostu juz do tych tutejszych temperatur przyzwyczailismy.

Ale wracajmy do spraw zwiazanych z emigracja. Tak jak pisalem w poprzednim odcinku dostalismy wizy pod koniec kwietnia. Po zobaczeniu tych wiz w naszych paszportach jakby kamien spadl mi z serca � udalo sie, mamy to na co tak dlugo czekalismy, o czym wrecz marzylismy, ale rownoczesnie pojawily sie watpliwosci, czy na pewno dobrze robimy, czy damy sobie rade tam w Australii itp. I co moze rownie wazne, Polska zaczela mi sie wydawac pieknym, bezstresowym miejscem do zycia, W pracy wszystko na luzie, ludzie przesympatyczni, po co wlasciwie wyjezdzac � ale dobrze wiem, ze bylo to wynikiem tego, ze w naszych paszportach byly te wizy, i ze w kazdej chwili moglismy wyjechac do Australii � po prostu te wszystkie codzienne �polskie� problemy przestaly sie dla mnie liczyc.

Powiedzialem sobie, ze w maju i w czerwcu nic nie robie co mialoby jakikolwiek zwiazek z Australia, po prostu delektuje sie ostatnimi chwilami w Pl. Ale od lipca wrocilem do ostrej walki ze sprawami zwiazanymi z wyjazdem � na poczatku myslalem, ze bedzie to kilka prostych telefonow i juz � ale bardzo szybko okazalo sie, ze zalatwienie spraw zwiazanych z emigracja nie jest takie proste, a mam na mysli tutaj takie sprawy jak:

  • zakup biletow lotniczych � najpierw musielismy zdecydowac czy kupujemy w dwie strony, czy tez tylko w jedna. Potem porownac ceny, wybrac date itd. Ostatecznie skorzystalismy z pomocy Radka (tego zacnego kolegi, ktory na tej stronie opisywal swoja podroz po Australii) i w koncu na poczatku wrzesnia zarezerwowalismy bilety do Adeli - wylot z Berlina, potem Londyn, Hong Kong i juz po 36 godzinach Adela.

  • wysylka mienia � tutaj jeszcze wieksze problemy � najpierw co zabrac, a potem jaka wybrac firme do przysylki � ostatecznie pod koniec pazdziernika wybralismy Hartwiga i za przewoz droga morska 25 kartonow o wadze 650 kg i objetosci 2,6 m3 zaplacilismy 2600 pln brutto ( myselismy, ze to juz cale koszty, ale okzalo sie, ze musielismy jeszcze przy odbiorze paczek zaplacic w Adeli dodatkowe 320AUD oplat portowych, a w Pl i Hamburgu lacznie oplaty portowe wyniosly 110 PLN � tak wiec mysle, ze w Adeli troche przesadzili z tymi cenami )

  • prawo jazdy miedzynarodowe

  • sprawy zwiazane z mieszkaniem

  • konta bankowe

  • i wiele roznych innych drobnych spraw

W koncu uporalismy sie z tymi sprawami. W miedzyczasie nadal  �sadowalismy� Australie pod katem tego czy warto, czy tez nie wyjezdzac na drugi koniec swiata. Informacje, ktore zdobywalismy raczej utwierdzaly nas w przekonaniu, ze chyba warto.

Tak wiec ostatecznie 11.11.2002, o godzinie 12.45 wylecielismy z Berlina w wiadomym kierunku. Sama podroz, mimo ze dosyc dluga ( no chyba dluzsza tylko moze byc do NZ), minela bez wiekszych problemow.

13.11.2002 o godzinie 9.40 wyladowalismy w Adeli. Najpierw dosyc dlugo czekalismy na odprawe, ktora przebiegala dosyc sprawnie, niemniej ze wzgledu na to, ze samolot byl prawie pelen trwala dosyc dlugo. Wychodzimy z sali odpraw i faktycznie zgodnie z zapewnieniami czekal na nas wolontariusz z programu Meet & Greet at the Airport.

Bardzo sympatyczny Pan, ktory natabene ponoc mial dziadka Polaka i nawet ostatnio byl w Posce w celu poszukiwania swoich korzeni. Pomogl nam przy pakowaniu sie do duzej taksowki (tak wtedy myslelismy, ze duzej jak na warunki polskie, a teraz dla nas to jest auto srednich rozmiarow, po prostu nasz Ford Falcon), sam wsiadl do swojego auta  i ruszylismy.

Bylismy strasznie ciekawi jak faktycznie wyglada Adela, czy spelnia sie nasze marzenia, czy tez spelnia sie te najgorsze przepowiednie � obawialismy sie przede wszystkim tego jak wygladaja tutejsze domy � przed przyjazdem spotkalismy sie w roznych miejscach z okrsleniami takimi jak chatki na glinianych nogach, psie budy, domki dzialkowe itp. Po drodze z lotniska do centrum nie widzielismy zbyt wiele domkow. Przejazd przez centrum  - Ok, wyglada normalnie, budynki solidne i calkiem�europejskie. Oddalamy sie od centrum na polnoc i domki nadal normalne � uff co za ulga, a wiec ci ktorzy pisali o tym tragicznym budownictwie nie mieli racji.

Ale po jakis 15 min zjezdzamy z glownej ulicy i ... o Jezu a jednak mieli racje, przeciez w takiej �budzie� w Pl chyba nikt by nie zamieszkal ... o nie i do tego taksowka sie zatrzymuje w tym miejscu, numer sie zgadza, a wiec tu bedziemy mieszkac. Wychodzimy z taksowki z dosyc kwasnymi minami - mamo ja chce do domu  - az chcialo mi sie tak zawyc, no ale ze wzgledu na naszego sympatecznego gospadarza nie wypadalo. Wchodzimy do srodka � hmmm... od tej strony domek prezentuje sie lepiej, ale nadal jestesmy w pewnej depresji. Ale najwazniejsza mysl dla nas to sie wreszcie wyspac z wyprostowanymi nogami. I wreszcie po wyjsciu naszego wolotariusza kladziemy sie spac i mysle, ze po 7 sekundach wszyscy juz spalismy.

Mysle, ze tak wygladaly nasze mysli w duzym skrocie w ciagu kilku pierwszych godzin pobytu w Adeli � dzisiaj patrze na to zupelnie inaczej � no ale o tym pisalem juz w pierwszej czesci.      

 

Temat Tygodnia � dzisiaj bedzie troche o chuliganach.

Jedna z rzeczy, ktora mnie najbardziej w Polsce denerwowala to byli wlasnie polscy chuligani, zwani rowniez  dresiarzami, ze wzgledu na szczegolne zamilowanie do tego rodzaju odziezy. Czesto poruszali sie z psami lub czyms co kiedys bylo psem � zazwyczaj preferowali bardzo agresywne rasy typu pit bull itp. Mysle, ze bardzo pasowali do tych psow, zwlaszcza rownie bezmyslnym wyrazem twarzy. Czesto przebywali w publicznych miejscach, typu place zabaw , parki, podworka itp blokujac w ten sposob dostep do tych miejsc dla �normalnych� ludzi, ktorzy to podobnie jak polska policja raczej unikali z nimi kontaktu, ze wzgledu na wlasne bezpieczenstwo.

A jak to wyglada tutaj � hmmm ... przez pewien czas wogole ich nie widzalem lub moze nie zauwazalem � a poruszalem sie po zupelnie publicznych miejscach. Az pewnego razu ich spotkalem w parku, niedaleko mojego obecnego miejsca zamieszkania. Poszedlem z dziecmi, zona i psem na nasz spacer wieczorny do pobliskiego parku (tam jest ulubiony plac zabaw mojego synka). Juz z daleka zauwazylismy, ze na placu zabaw jest troche �mlodziezy� i po odglosach slyszalnych z dosyc duzej odleglosci mozna bylo sie domyslec, ze sa oni pod wplywem. Postanowilismy jednak nie zmieniac celu naszego spaceru. Jak juz bylismy bardzo blisko tej grupki mlodziezy akademickiej (niektorzy rowniez byli ubrani w dresy) to nasz maly, swoim zwyczajem wyskoczyl z wozka , zeby pojsc na swoj plac zabaw. I wtedy ta grupka mlodziezy  po prostu zmienila miejsce zabawy na pobliskie laweczki, a nasze dzieci mogly sie spokojnie bawic na placu zabaw.

Po paru minutach podszedl do nas jeden chlopak z tej grupy (wyrazem twarzy nie wiele odbiegajacy od tak dobrze nam znanych polskich dresiarzy) i grzecznie sie spytal czy moze poglaskac naszego psa (piesek ten jest ponoc bardzo ladny i czesto spotykamy sie z taka reakcja przychodniow na jego widok).

I to wszystko � oni siedzieli obok popijajac pyfko i inne napoje usmierzajace bol codziennosci, a nasze dzieci bawily sie na placu zabaw. Byl to dla nas szok. Pozniej mielismy jeszcze kilka razy stycznosc z tutejszymi chuliganami i kontakt ten wygladal zazwyczaj tak samo. Rozmawialem na ten temat z kilkoma osobami w szkole z naszej czesci Europy ( Pl, Czechy, Rosja ) i wszystkich wrazenia byly podobne na ten temat. Jeden z kolegow nawet powiedzial, ze to chyba nie sa prawdziwi �chuligani� i ze jakby to wyslac dobrze wyszkolonych w boju codziennym w Pl dwoch naszych dresiarzy to w ciagu kilku godzin zaczeliby bez wiekszego wysilku rzadzic miastem.

Mysle, ze tutejsi �chuligani� mogliby spokojnie stac sie pozytywna wizytowka Adeli � ilosc emigrantow z Pl zwiekszylaby sie bardzo szybko.

P.S. Zdaje sobie dobrze sprawe, ze w Adeli jak i wszedzie sa prawdziwe przestepstwa i niebezpieczni ludzie � niemniej jest to mysle na duzo mniejsza skale niz w Pl.

Pozdrawiam

jacek  


powrot do gory

Odcinek 5 - mala stabilizacja i ... bardzo duzo rozczarowan

Dzisiaj mamy 9 marca i temperatury duzo przyjemniejsze do zycia dla kogos z naszej strefy geograficznej � niemniej bylo juz kilka zimnych nocy w efekcie czego trzeba bylo rano wlaczyc piecyk � klania sie to wspaniale australijskie budownictwo � po prostu  grzech w jaki sposob uszczelniaja budynki.

Jezeli chodzi o porzadek chronologiczny tej opowiesci to mysle, ze te czesc mamy juz za soba -  w poprzednim odcinku dotarlismy juz do Adeli. Tak wiec teraz bede sie dzielil z wami wrazeniami na rozne tematy �dnia�.

Do tej pory bylo raczej pozytywnie o Australii, czas wiec na te gorsze strony � a ostatnio ich jakby bylo nawet za duzo, a moze po prostu jestesmy w innym stadium wykresu W, o ktorym to Stan pisze na swojej stronie. Musze jednak dodac, ze mimo dosyc duzej ilosci uwag krytycznych jaka pojawi sie w tym odcinku nadal jeszcze jestem zdania, ze mimo wszystko Australia ma duzo wiecej plusow anizeli Polska.

W szkole jezyka angielskiego zajelismy sie tematem pt. �Working in Australia� i mysle ze temat ten, a zwlaszcza uwagi studentow na ten temat, wymknely sie spod kontroli naszego nauczyciela � bardzo zreszta sympatycznego i jak na Australijczyka niezwykle swiatlego. Generalnie zeszlo na temat pt. work expierence,  bez ktorych to zapomnij o znalezieniu pracy w Australii.  Mysle, ze nalezy dodac w tym miejscu, ze  u nas w grupie wiekszosc osob sa to swiatli emigranci z Europy lub bylych republik radzieckich ( skilled independent ) � wspolna cecha dla nas wszystkich jest wyzsze wyksztalcenie i w miare szeroka wiedza ogolna o �swiecie� (rzecz niesamowicie rzadka u tubylcow), ktora w duzym stopniu rzutuje na nasze spojrzenie na Australie. A co do tych work experience � niektorzy z nas (ja jeszcze nie) robili takie po kilka nawet miesiecy nie otrzymujac grosza za to � a fakt, ze przed przyjadem tutaj zajmowali sie sprawami duzo bardziej nieraz skomplikowanymi nie ma znaczenia dla przebiegu twojej praktyki. Ja tylko napisze krotko � najlepsze podsumowanie padlo w momencie jak biedny nauczyciel sie spytal jak traktuja nas na takich praktykach � i wtedy jedna ze studentek odpowiedziala szczerze �jak niewolnikow� i  odpowiedz ta spotkala sie z niesamowitym wrecz poparciem wiekszosci studentow, ktorzy przeszli te praktyki.

Jak jestem przy szkole i poziomie wyksztalcenia tubylcow, to jeszcze dodam dwie uwagi.U nas w klasie jedynym Europejczykiem bez wyzszego wyksztaktalcenia jest mlody chlopak ( bodajze 20 lat ) z kraju, w ktorym samolot to �letadlo�. Otoz mlodzieniec ow przybyl tutaj jakies 5 lat temu � w kraju swoich ojcow byl pilkarzem zawodowym i rzadko odwiedzal szkole w jakiejkolwiek postaci, kryl go klub pilkarski ( jeden z lepszych w naszej czesci Europy ). Chlopak ten powiedzil mi, ze z przyczyn jak wyzej u siebie w kraju to mogl marzyc o tym, ze moze uda mu sie kiedys skonczyc jakas zawodowke, i  strasznie sie zdziwil jak po dwoch latach w Australii byl jednym z lepszych uczniow w swojej australijskiej klasie, a po kolejnych dwoch dostal sie na studia na tutejszym Uniwersytecie.

Kilka dni temu mielismy spotkanie z Niemcami z instytutu  Goethego, w sprawie nauczania przez nas w tutejszych szkolach jezyka niemieckiego � osoby te wypowiadaly sie poczatkowo dosyc delikatnie na temat poziomu nauczania w tutejszych szkolach � az w koncu puscilo i przestali sie hamowac � na moje pytanie czy moj niemiecki nadal jest na poziomie pozwalajacym mi nauczac w tutejszych szkolach srednich odpowiedzieli z usmiechem, ze tutaj niektorzy nauczyciele, ktorzy ucza niemieckiego sami nie znaja tego jezyka najlepiej, i ze my z naszych europejskim wyksztalceniem mozemy bez zadnego problemu nauczac w Australii jezyka niemieckiego.

To tyle moich wrazen w tym odcinku. Teraz czas na moja zone.

..............

Tym razem to ja sie odzywam, aby przedstawić Wam moje wrażenia z Australii.

Ot�ż, moje wrażenia odnośnie Australii są w zdecydowanej cześci negatywne. Pewnie wpływa na to wiele spraw, w znacznej czesci moze osobistych i zwiazanych z moim takim, a nie innym charakterem (Koziorożec!!!), naszą sytuacją rodzinną (małe dziecko), i innymi sprawami. Ale tym niemniej, wiele moich negatywnych odczuć zależy tez bezpośrednio od tutejszej rzeczywistości, więc i pewnie i wy się na nie natkniecie lądując tu. 

Pierwsza, b.generalna sprawa - to odległość i tęsknota za krajem, rodziną, przyjaci�łmi, dawnym życiem. Ja to znoszę okropnie - żyję wyłącznie wizją wyjazdu do Polski na Gwiazdkę w tym roku - a zupelnie przerażajaca jest alternatywa, że może nas być na taki wyjazd po prostu nie stać. Było nie było na 4 osoby to 15,000 zł. Zupelnie niedorzeczna zatem staje sie moja wizja, że mieszkając tu można co roku latać na wakacje do Polski. Nikogo (naprawdę NIKOGO) z poznanych tu przez nas Polak�w na to nie stać. A w większości ludzie pracują - obie dorosłe osoby w rodzinie. Fakt, że nikt tez specjalnie z tego powodu nie rozpacza, i generalnie ludzie wydają się być bardzo zadowoleni z życia tutaj, wcale do Polski nie tęskniąc. Mnie na razie się wydaje, ze nigdy na stałe tu nie zamieszkam - z wielu innych powod�w niż tylko odległość. Druga sprawa, że stąd nie tylko do Polski jest tak potowrnie daleko - praktycznie czlowiek jest tutaj ujajony i gdzie by nie chciał lecieć, to jest to mocno drogie.  

Poza tym urządzanie się na nowo jest też potwornie męczace. Zwlaszcza jak człowiek r�wna do tego, co stracił w Polsce. Wiem, że nie powinno się tak robić, ale mnie do furii doprowadza fakt, że nie możemy kupić np. mebli czy rzeczy, kt�re sa potrzebne, bo to za drogo (w końcu ile rzeczy można na raz kupować � kasa leci potwornie szybko, a ciągle czegoś brakuje). Generalnie koszty urzadząnia się są strasznie wysokie, mimo że rynek używanych produkt�w kwitnie. Niekt�re rzeczy są tańsze niż w Polsce, inne strasznie drogie � kupowanie używanych rzeczy jest jak wiadomo ryzykowne � my się np. od miesiąca męczymy z lod�wką (używaną � ca 5 lat za 350$)), kt�ra ma gwarancję na 90 dni i mimo 4 napraw gwarancyjnych ciagle nawala. A nie chcemy jej oddac, bo nowej nie kupimy (szkoda kasy, jako ze nasz plan zakłada ucieczkę stąd po 2 latach!!!), a druga używana może być jeszcze gorsza. I tak jest ze wszystkim. Przez miesiąc nie prasowaliśmy, bo nie bylo żelazka, potem deski do prasowania. I tak na kazdym kroku. Nie m�wiąc o tym, że takie szukanie się po nowym domu, gdzie co jest, połowa rzeczy w kartonach, bo brak mebli itd. -  jest potwornie wkurzające. Nam do tego dochodzi bałaganiący w k�łko syn. Clou tego punktu to KOSZTY � wynajmu, mebli, samochodu, opłat, życia na co dzien i  wszystkiego. Pewnie Jacek oceni to w kwotach bezwzglednych � ja mogę tylko powiedzieć, że nasze wyliczenia przedwyjazdowe przekroczyliśmy i to znacznie. Z tego względu myślę też, że ludziom, kt�rzy przyjechali w czasach, gdy od poaczątku dostawało się zasiłek, było o niebo łatwiej. Na pewno wpłynęło to pozytywnie na ich wizję Australii od samego początku.

Ponadto, do koszt�w urządzania się dochodzą niespodziewane koszty dotyczące dokument�w, tłumaczeń, lek�w itp. Wszelkie informacje uzyskane od Immigration SA podzielcie przez 4!!!!!! Wiekszość z tego jest bowiem zwykłą propagandą. My np. przejechaliśmy się na tłumaczeniach dokument�w � oni obiecują, że przez dwa lata od przyjazdu możesz za darmo tłumaczyć dokumenty związane z wykształceniem, pracą itp. Owszem, możesz � maks 3 dokumenty na osobę. A za pozostałe palcisz po 40�50 $ za stronę.  Od nas np. wymagano też tlumaczenia polskiego prawa jazdy (przy wydawaniu australijskiego) mimo ze mieliśmy międzynarodowe prawo jazdy wydane w Poslce � to że tam jest tekst angielski bylo dla nich niewystarczające. Ale tu już byliśmy na tyle zbuntowani wszechobecną tu biurokracją i niekompetencją (Tak, tak!!!), że poszliśmy na skargę do urzędu rzecznika praw obywatelskich (Ombudsmana). I wywalczyliśmy swoje. Czyli 100 $ udało nam się chwilowo zaoszczedzić (kwota ta odpowiada mniej więcej SKROMNYM ZAKUPOM tygodniowym dla naszej rodziny).

Niestety, planujemy obecnie przeniesienie się do Victorii (b.luźno � wydaje się, że tam jest więcej pracy dla nauczycieli) � no i tam do rejestracji na nauczyciela (kt�rą nota bene wprowadzono miesiąc temu!!!! � przedtem nie była konieczna) wymagane są tutejsze (czytaj: australijskie) tłumaczenia wszystkich dokument�w związanych z edukacją i pracą. Jak dla mnie to jest dobre 12-15 stron tekstu � policzcie sobie sam!!!! Oczywiście, ma to swoje uzasadnienie � jeżeli każdy migrant, kt�ry tu przyjeżdża, musi ptrzetłumaczyć na miejscu ileś dokument�w, to ilu tutejszych tłumaczy ma pracę!!!

Wizja czekających tu etat�w (np.nauczycielskich) też jest złudna!!!. Obecnie w szkolach panuje tendencja odchodzenia od jezykow europejskich i przoduje nauka j. azjatyckich. A tych parę etat�w germanist�w, kt�re tu jeszcze są � to oczywiście są oblegane. Jest tu sporo ludzi z niemieckimi przodkami, są Europejczycy m�wiący po niemiecku i generalnie pracy � za mało. Ja bedę pr�bowała sie przekwalifikować na primary teacher (tylko już w tym roku nie dostanę się na studia, bo za p�źno złożyłam papiery), więc rok do tyłu.

Jedyne, co mogę robić (opr�cz nauki angielskiego w naszej szk�łce � chyba ok. 500 godzin przysługuje nam gratis, a szkoła jest b.dobra � jedna z niewielu rzeczy godnych polecenia)  to work experience � z jednej strony przydatne, ale wkurza mnie wizja kolejnej har�wki za darmo przez nie wiadomo ile czasu. Więc my dojrzewamy do decyzji, żeby wyjechać w �country� (czytaj na zadupie) . Tam ponoć o pracę jako nauczyciel łatwiej, więc już wolę zdobywać doświadczenie w pracy dostając za to kasę, niż siedzieć w Adeli i pracować za darmo. 

Generalnie panuje tu rasizm i dyskryminacja migrant�w. Zwlaszcza nowoprzyjezdnych. Zgadzamy sie w tej kwestii z wiekszością ludzi w naszej grupie w szk�łce. No bo jak nazwiecie fakt, że Jacka podanie o pracę, w kt�rej ma lata doświadczeń, są odrzucane na pierwszym etapie selekcji z dopiskiem , ze brak odpowiednich kwalifikacji � rozumiem, po rozmowie, gdzie język może okazać się nie wystarczający. Ale r�sum� i aplikacja napisane są bezbłędnie (z pomocą miesjcowych � fachowc�w z naszej szk�łki).  Czyli odrzuca � nazwisko, fakt niedawnego przyjazdu tu, itp.

A słynna uprzejmość Australijczyk�w � to kolejny mit. Ja się nie spotkałam. Tzn. wszędzie, gdzie jesteś klientem (sklepy, knajpy itp.), to owszem. W Polsce też tak jest. W urzędach fakt � tu są milsi. Wszędzie np. są zabawki dla dzieci. Ale niekomeptencja i spychologia taka sama jak w Poslce. A już na drogach � totalna chamowa, gorsza niż u nas. Nie m�wiąc o umiejetnościach jazdy. U nas jak kogoś wkurza, że za wolno przed nim jedziesz szukajac np. numeru domu,  to cię wyprzedzi. Tu nie � trąbi. Ale używając słynnego Aussie-marketingu, nazywa się to, że tu zasady ruchu drogowego oparte są na zasadzie �Give way�. Grunt to propaganda.

I ta totalna ignorancja � ostatnio kasjerka w sklepie pyta nas, skad jesteśmy (slychać że nie stąd oczywiście). My, że z Polski. A ona na to �To tam gdzie ta kiełbasa? Polish sausage???� - bo tu jest taki rodzaj kielbasy � kt�ra notabene obok polskiej kiełbasy nawet nie leżała!! (A to żarcie tutaj � ohyda!!! Wędliny totalnie niejadalne. Jedyna jadalna wedlina, to taka z polskiego rzeznika STANDOM. Wszyscy zresztą tam się zaopatrują, co sprawia, że w naszym loklanym STANDOMIE często bywa jak u Stanislawa Bareji � cztaj lata głębokiego kryzysu � mianowicie, albo jeszcze nie dowieźli, albo są akurat �przed ubojem� albo coś. Ale za to jak już coś jest � to jest b.dobre.) Choć z drugiej strony mięso mają tutaj dobre - wołowina pychotka!!!!  Jacek nawet pr�bował kangura i twierdzi, że pyszny. Ja jakoś mam opory � za bardzo lubię kangury w tym drugim sensie. A wracając do ekspedientki, to była jedna z tych lotniejszych. Pozostałe to na taką odpowiedź tylko się uśmiechną, a w oczach widzisz pytanie �Z POLSKI??? A CO TO JEST????� No, chyba, że ktoś ma przodk�w z Polski � to się mniej więcej orientuje.

Wracajac do ignorancji � to naprawdę zwala z n�g. Fakt, że my się na razie mało obracamy w kregach Aussie � jedyni, z kt�rymi mamy do czynienia, to nauczyciele w szkole (b.fajni i na poziomie), oraz obsługa w sklepach i urzędach � tu juz dużo gorzej. Ostatni etap to wiara spotykana w �Centrelinku� � czyli na zasiłku - po wielu widać na kilometr, że od pokoleń nie skalali się pracą, ale mniemanie o sobie mają, że wszystko im się należy. A generalnie ta fikcja pomocy przy szukaniu pracy jest zatrważająca � miliony agencji job network service, gdzie możesz się do woli rejestrować poszukując pracy. Tylko że oni nic dla ciebie nie zrobią. Jedynie jak znajdziesz ogłoszenie, kt�re oni firmują, to zamiast samemu wysyłać aplikację, możesz zadzwonić do danej agencji, żeby oni to zrobili. Oni mają twoje gotowe resume (kt�re ty im dostarczyłeś) i wyślą je za ciebie. Choć gwarancji nie masz, bo nikt sie do ciebie i tak nie odezwie. Ani oni, żeby potwierdzić, czy coś zrobili, ani firma, kt�ra i tak cię nie zatrudni, jak nie masz doświadczeń australisjkich. Więc i tak leżysz.

Nie będę opisywać, jak trudno jest wynajać mieszkanie � my tu akurat mieliśmy trochę szcześcia � jedna z agentek się zgodziła na nas i przekonała właściciela, żeby nam wynajął domek nawet mimo naszego psa. Jacek twierdzi, że to dlatego, że to jest małe (2 sypialnie) � ale og�lnie mamy szczeście, bo poza tym jest b.fajne i dobrze położenie (dogodny dojazd do centrum i zakupy).  I to byla jedyna agentka na chyba z 5, kt�ra nam w og�le odpowiedziała. Pozostałe z założenia, po przyjęciu aplikacji już się nie odezwały. Wiadomo, nowi w kraju, bez pracy = kłopoty. A nie chcę przygnębiać Was opisem niekt�rych ruder, kt�re oglądaliśmy � po prostu tragedia.

A co do dom�w � to niestety zaczyna się powoli jesień � na dworze temp. spada � i w domu też, wprost proporcjonalnie. Rano zaczyna być dość zimno, tak że zaczynamy się bać zimy. Brak izolacji i  pojedyncze okna � to sprawia, ze temperatura zimą wewnątrz jest niewiele wyższa od tej na zewnątrz. Wyobrażacie sobie zimę przy 12 stopniach w domu????? My już kupujemy grzejniki olejowe. A prąd wlaśnie zdrożał o 30% (to też tak jak w Polsce, prawda???) jedyna pociecha ze spadku temeperatury, to to, że wreszcie można w nocy normalnie spać. Przedtem, jak było pod 40˚, to często zdarzało mi sie nie spac, bo było za gorąco. Człowiek lezy i dyszy jak ryba wyjęta z wody. Czasami przenosilismy spanie do jadalni pod klimę -  wtedy było w miarę ok, tylko te wędr�wki z materacami co wiecz�r i rano też były irytujące. Nie m�wiąc o dzieciakach, kt�re też się w nocy męczyły � starsza c�rka miała regularne napady bezsenności, a mały ataki szczekającego kaszlu i duszności (tu w Adelajdzie zresztą ponoć  sporo dzieci miewa  problemy oddechowe/astmę  ze względu na klimat). 

I tak na kazdym kroku sie zastanawiamy � od czego my uciekliśmy i w co wpadliśmy??? Stąd nasza wizja, że za dwa lata (dzieci się akurat nauczą angielskiego, a my dostaniemy obywatelstwo � na wszelki wypadek ) spadamy stąd � albo do Polski, a jak tam bedzie źle, to może do UK??? Tam nadal potrzebują nauczycieli (podobno....), a zawsze to bliżej i podr�ż do Polski 10x tańsza.

Może z czasem nasze wrażenia też się poprawią � od razu dam wam znać. Czasami zaglądamy na forum emigrant�w wypowiadających sie na temat emigracji, m.in. do Australii � ludzie piszą, np. że od lat dziękują sobie codziennie za decyzję wyjazdu do Australii. Strasznie im zazdroszczę � ja od przyjazdu tutaj codziennie wstaję wkurzona, że oto muszę spędzić tu kolejny dzień. 

I na koniec wracając do por�wnań z Polską � wiele z nagł�wk�w z gazet tu to jakby żywcem przeniesione z Polski � oto np. kobieta zmarła w parę dni po tym, jak jak wypisano z pogotowia � bo personel przemęczony, przepracowany, za dużo pacjent�w , więc cos przegapili itp. Pociąg sie wykoleił, bo zepsuty był jakiś czujnik. Matka zamaltretowała na śmierć 3-miesięczne niemowlę. Brak tylko strajk�w i kobiet żebrających na ulicy z dziećmi.

A następnym razem opiszę moje doświadczenia z państwowymi dentystami (tragiczne), oraz nasze wrażenia o służbie zdrowia (mieszane).

PS. Nie uwierzycie,  ale najwiekszym problemem jaki mamy ze szkołą naszej c�rki są WSZY!!!!Nie ma tygodnia, żeby nie wr�ciła ze szkoły bez wszy. Majątek tracimy na szampony i inne środki. A za tydzień i tak jest to samo. Już powoli zaczynamy ze strachem przeglądać te jej włosy, no bo ile można???? W Polsce moje dzieci chodziły do przedszkoli, żłobk�w i szk�ł � i nigdy nie miały wszy. A tu na wejście w pierwszym dniu szkoły nam powiedziono, że to jest �common problem�. I jak widać jest.

.........

To tyle w tym odcinku � i pamietajcie, ze to nasze wrazenia dyktowane chwila, i ze za tydzien moga byc zupelnie inne  i co najwazniejsze wasze odczucia nawet na te same tematy moga byc inne.

Pozdrawiam

Jacek

powrot do gory

Poszukiwanie miejsca za Wielka Woda - list do Jacka

Jacek,

chcialbym Wam przekazac kilka swoich spostrzezen z mojego okresu zycia rozpoczetego otrzymaniem kart stalego pobytu w USA. Pomine etap otrzymywania Green Cards - jest on nieistotny dla tej przypowiesci, i Wy i ja startowalismy jako permanent residents (w USA nazywa sie to humorystycznie Resident Alien).

W lutym 1994 roku wyladowalem z zona w stanie Nebraska - amerykanski Mid West, stan slabo zaludniony, czysty, dosc zamozny, spokojny ... nudny po prostu i niezbyt ladny (no, ale od wielu lat na 5-7 miejscu rankingu The Most Livable State in US , cokolwiek to znaczy).

Mamy tu znajomych-naszych-znajomych i mozemy pomieszkac za darmo przez 6 tygodni (kupujemy zywosc, placimy za zuzywane utlilities i telefony). Mamy po 29 lat, studia, kilka lat pracy w instytucjach finansowych w miescie w srodkowej Polsce, ja znam angielski bardzo dobrze, zona w ogole nie zna, mamy 1500 US$ w kieszeni ... w tym 1000 US$ dlugu. W Polsce powodzilo nam sie przyzwoicie, raczej spokojny rozwoj kariery, pewnie za rok-dwa dziecko. Co nami powodowalo? - teraz mozna to okreslic jako zadza przygod, ale tak naprawde to moja nieodparta chec Bycia Gdzies Indziej. Zaczynamy ...

Praca:

- Znajomi Amerykanie umozliwili kilka interviews (to niemalo, ale niczego nie zapewnia, trzeba po prostu umiec robic cos pozytecznego dla pracodawcy, a ponadto zatrudnienie takiego Alien'a jest ryzykowne: moze nic nie umie, a moze jest dziwny, chyba sie nie dogadamy ... etc.). Mysle, ze dostalem (juz po 6 tyg., to bylo cos pieknego!) prace jako Survey Crew Assistant, bo pryncypal byl ciekaw coz to ze mnie za zwierze: obcy ze smiesznego kraju z Europy, ale ma M.Sc. in  Engineering, gada po angielsku i nawet mozna go zrozumiec - kuriozum! Mam 8 US$ per hour i medical coverage. Zasada ogolna: trzeba przekonac potencjalnego pracodawce, ze warto czlowieka zatrudnic - stad te prace za darmo.

Dobra znajomosc jezyka jest konieczna do otrzymania sensownej pracy, nie mowiac o pojsciu do college'u, wiec wielu z przybyszow rozpoczyna kursy jezykowe. Jest ich duzo i sa bardzo dobre ... maja tylko jedna wade: w US przewaznie trzeba za nie slono placic, np. przygotowawczy do egzaminu wstepnego do college to 1000 US$ za 2 miesiace. Przyjaciel w Kanadzie uczeszczal na takowy, tyle ze darmowy, a rzad dawal mu 1000 CAD miesiecznie, aby mogl sie utrzymac podczas okresu nauki ...

Domy:

- urzadzanie mieszkanka: aby sie do niego wprowadzic, musialem znalezc prace, bez niej nikt mi nie wynajmie niczego nadajacego sie do zamieszkania.

Pelne wyposazenie kuchni i lazienki, ale zero mebli. Deposits  za wszystko:  utilities razem 300 US$, rent deposit  350US$. Kanapy nikt nie sprzeda na kredyt, trzeba gotowka. Ogolnie jednak mieszkanko (nie domek!) jest OK: malutkie (450 sq ft), ale w dobrej dzielnicy (w US to bardzo wazne), dobrze utrzymane, klima dziala super, caly dwupietrowy drewniany dom nawet bardzo sie nie trzesie, gdy biegniemy po schodach. Widzielismy jednak mase kiepskich rental buildings, takze ruder okropnych i cale dzielnice biedoty - tam nie chcesz mieszkac, jak mowia w US. Oczywiscie, sa wielkie dzielnice ladnych, pieknych i slicznych rezydencji, takich za 80-250K US$; takie w Kalifornii kosztuj� od pol miliona do sky is the limit.

BTW, niedawno obejrzalem na I-necie kilkanascie zdjec domkow i ulic w Christchurch, NZ (pono typowych ...). Ogolnie: w US bylby to standard dzielnic biednych robotnikow, zadna rodzina zarabiajaca razem ponad 25K US$ p.a. (czyli 13 US$ p.h. na jedna osobe) nie chcialby za nic tak mieszkac ... ciekawy przyczynek do rozwazan o NZ jako raju na ziemi. Rodzina z Polski ze slabiutkim angielskim zarabiajaca po 3 latach w Nebrasce w dwie osoby - maz jako malarz pokojowy, zona na tasmie produkcyjnej pakujac mieso - mieszkala w duzo ladniejszym domu, w znacznie piekniejszej okolicy. 

Samochody:

- wiekszosc nowych (2-3 lata), z pelnym wyposazeniem i duzymi silnikami - raj! Tak, dla kogos majacego na auto min. 10-15K US$ (czyli od 200 US$ miesiecznie pozyczki na 4-5 lat). Duzo pojazdow 5-10 letnich - te juz sa sporo tansze, 2-6K US$, ale czesto wymagaja napraw drogich jak zeby skalnych smokow. Nasze pierwsze: Mercury Sable z 150K mil na liczniku za 2.5K US$ - ladna i duza, ale psujaca sie bestia, niedlugo potem Subaru GL ze 100K mil za 1.5K US$ (rozlatywal sie, niestety ...), a w pol roku potem nowy Hyundai Pony za 6K US$ - dla nas wtedy luksus, tyle, ze w US jest to najnizsza polka, niebezpieczny (bo maly) i malo prestizowy ... :-)

Jezyk:

- ja mowilem dobrze, rozumialem tez niezle, ale dopiero po roku moglem powiedziec wszystko kazdemu wszedzie, a godzinny State of the Union Address Clintona moglem sluchac jednym uchem rozumiejac wszystko bez trudu. Akcent stracilem po 2-3 latach.

Po roku w US zaczalem studia MBA jednoczesnie pracujac 30 godzin/tydz. - zaczela sie jazda 'bez trzymanki'. Mialem dla siebie i zony pol dnia tygodniowo, poza tym praca i studia od 8

rano do 10 wieczorem. Przez dwa i pol roku.

Zona ... hmm, zero angielskiego. Ogladala godzinami telewizje, czytala setki gazet i magazynow, rozmawiala, a po 2 latach poszla do community college, gdzie byla jedna z lepszych studentek. Co jest bliskie nastepnemu tematowi -

Ludzie:

- ignorancja mieszkancow takich stanow (wiekszosci w US) jest wielka, arognacja tez niemala. NIC nie wiedza o swiecie, niewiele o czymkolwiek poza jedzeniem, samochodami, baseball'em i futbolem amerykanskim. Nic ich tez inne sprawy nie interesuja: maja dobrze wykonywac swoja prace, kupowac co 3 lata nowe autko, co 20 nowy dom, placic podatki i keep smiling! Pytano jak dlugo jechalismy z Polski (driving), pytano czy mamy w Polsce zarowki i klamki u drzwi, czy ten nasz ojczysty niemiecki jest trudny.

Na pytanie o sport narodowy odpalilem kiedys: Chopping wood!! i wtedy odpuscili. W swojej firmie bylem jedynym z M.Sc. i MBA in making. Postanowilem, ze ukoncze studia, ze nie damy sie ignorancji, obojetnosci, samotnosci, pustce - i przetrwamy.

Udalo sie, ale naprawde trzeba byc twardym psychicznie. Przychodzi to z czasem, choc niekiedy moze zlamac czlowieka. 

... OK, Nebraskanie staraja sie byc mili, ale naprawde niewiele dbaja o innych (w europejskim, egalitarnym rozumieniu). Trzeba sobie uprzytomnic, ze za pieknym usmiechem nie kryje sie zadna gleboka mysl, ze jest to tylko usmiech i zyczenie milego dnia - i wtedy czlowiek zyje zdrow robiac swoje. 

Bol:

- innego swiata jest dla wielu niemaly. Inne jedzenie, zapachy, dzwieki, rosliny, telewizja, ksiazki, hobby, sporty narodowe. Jest tez daleko do domu - i o tym trzeba po prostu zapomniec, skoncentrowac sie na wykorzystaniu jak najlepiej czasu danego tu-i-teraz. Za pare lat bedzie latwiej i beda pieniadze na podroz. Gorzka obserwacja wygloszona kiedys przez amerykanskiego komentatora (mysle, ze pasuje takze do Oz, Kiwilandii i Kanady):

Ameryka to kraj imigrantow, ktorzy robia wszystko, aby tu sie dostac, a potem ciezko pracuja, aby na wakacje pojechac do kraju, z ktorego przybyli. 

Nasza decyzja o powrocie po 4 latach:

- chyba przede wszystkim z powodu braku fascynacji zyciem w tym miejscu. Kiedys czytalem zdanie: tutaj sa ladniejsze domy, ale w moim kraju one rozmawiaja ze soba. It's a kind of magic.

Juz wiem, ze caly swoj swiat trzeba nosic we wlasnej glowie i wtedy moze byc dobrze wszedzie.

Serdecznie pozdrawiam,

W.

List zostal opublikowany za zgoda jego autora.



powrot do gory

 

odcinki nastepne >>