Publikowane tu felietony
Krzysztofa
Deji ukazuja sie w prasie polonijnej w Australii.
Znakomicie ilustruja zycie codzienne Polonusow w Krainie Oz.
Pewne wspomniane tu fakty lub zjawiska,
zrozumiale dla tubylcow, moga byc niejasne dla czytelnikow z
Polski. Prosimy o zadawanie pytan.
|
|
FELIETONY 1
Zywa pochodnia
Kolekcjoner
Przezorni
Felietony - Czesc II >>
|
Zywa pochodnia |
Zadzwonił wczoraj do mnie Zenek z prośbą
abym pomógł mu napisać podanie.
Nieraz to robiłem, bo
wiem że jego angielski lepszy w mowie niż piśmie, więc się nie
zdziwiłem.
Kiedy wieczorem
usiedliśmy przy stole w diningu, podał mi papier i
długopis. Zaczął dyktować:
- “Biuro
odbudowy Iraku, pan profesor Marek Belka“.
-
Co ? – pisnąłem
zdziwiony – mam pisać po polsku.
-
Tak. Widzisz ja i
po polsku tyle lat nie pisałem, oprócz listu do rodziny raz na
rok. Trochę mi ciężko. Ale będę ci podpowiadał – zapewnił mnie.
-
Dlaczego chcesz
pisać do profesora Belki?
-
Bo chcę pracować
w polskiej strefie stabilizacyjnej w roli eksperta.
-
??? –
wytrzeszczałem oczy na Zenka.
-
Tak, tak, wbrew
pozorom my mamy więcej experience niż rodacy w kraju. Pierwszy z
brzegu przykład : Jak oni rozwiążą sprawę służby zdrowia w Iraku?
– ciągnął Zen. – W kraju co chwila zmieniają system i każdy
następny jest gorszy od poprzedniego.
-
No a co ty byś
zrobił?
-
Ja, ja mam
wieloletnie doświadczenie z Medicare – powiedział dobitnie,
kontynuując – byłem na zasiłku zdrowotnym przez pewien czas. Znam
ten system od podszewki. Easy przeflancować na iracki rynek.
-
No a inne
problemy?
-
Kris
(wypowiedział jak zwykle miękko moje imię), czy ja nie jestem żywą
pochodnią transformacji – stwierdził poważnym głosem rozsiadłszy
się wygodnie na krześle i dalej rozwiewał moje wątpliwości. –
Pamiętam 20 lat temu, człowiek sfrunął na tę ziemię, bez money,
języka, nikogusieńko, jak ten kambodżan. No i jak szybko
zaadoptowaliśmy się do ruchu lewostronnego, z upałami sobie
poradziliśmy, a airconditionerów nie mieliśmy.
-
Pamiętam –
zauważyłem – przez całe dni wałęsaliśmy się w shoppping centre.
-
No właśnie –
wpadł mi w słowo Zen – trzeba im shopping centres budować.
Transformację monetarną też przeżyliśmy, ze złotych na dolary i to
nie amerykańskie.
-
Ale reglamentację
towarów nasi mają opanowaną do perfekcji – zauważyłem.
-
O tak. Tu bym się
nie wtrącał. A, i bezwarunkowo dowody osobiste trzeba im
wprowadzić, bo jak takiego rozpoznać w tych mnisich szatach.
-
A co na to Maggi
? – zapytałem z ciekawości.
-
Ona nie bardzo
happy z tej idei. Wolałaby żebym starał się o pracę w Unii
Europejskiej.
-
Dlaczego tam?
-
Tam bezpieczniej
i lepsze zarobki. Za każdy dzień pobytu w Brukseli, czy w
Strasburgu czardżujesz 250 euro samej diety, plus wages.
Tylko nie wiem czy tam bym się nadawał. Do Iraku to i experience
klimatyczny mam, ...no i cyfry arabskie znam – dodał po chwili
zastanowienia.
Już chciałem mu
wytłumaczyć że cyfry których używają Arabowie, są inne niż te
które my nazywamy arabskimi, ale Zen znów przerwał moje myśli
kończąc :
-
A liter bym się
szybko poduczył. No i system podatkowy też mam opanowany. Co roku
sam wypełniam tax form.
-
To może i system
polityczny Antypodów można by przeflancować na eksperymentalne
poletko, ciągle jeszcze zwane Irakiem – zauważyłem.
-
Why not! –
podpalił się Zen. – Ale stanowiska gubernatora bym nie wprowadzał.
-
Dlaczego?
-
Jakoś źle się
kojarzy – zauważył Zenek.
Wasz Chris
powrot
do gory
|
Kolekcjoner
|
- Hi Kris - zawołał Zen witając mnie w
progu - Wybierzesz się z nami nad ocean? zapytał.
- Dlaczego nad ocean, pogoda niezbyt
plażowa.
- Seagulls będziemy
karmić, mamy sporo chleba, trzeba go zużyć. Nie wypada wyrzucać, to grzech.
- To nie możecie zjeść -
zapytałem z głupia frant.
- O my już chleba nie
jemy. My z Maggi jesteśmy optymalni od dwóch tygodni.
- What do you mean? - zapytałem po angielsku, zaskoczony wiadomością, podejrzewając że wstąpili
do jakiejś nowej sekty.
- No, optymalni … zdrowe i tłuste jedzenie, nie
słyszałeś - niedowierzająco upewniał się Zenek - dieta Kwaśniewskiego -
dodał.
- Kwaśniewskiego? To
prezydent wziął się teraz za dietetykę ? - zapytałem jeszcze bardziej zdziwiony.
- Nie prezydent a
doktór. Jak jesz : 0.5 węglowodanów, 1 białka i 3 tłuszczu, to
jesteś zdrowy jak byk, serce masz jak dzwon, a buzia jak pupa u
noworodka - wypowiedział to jednym tchem z wyrzutem spoglądając na
moją niezdrową cerę - Dlatego chleba nie jemy. Ja już schudłem 3
kilo, a Maggi dwa…
Popatrzył na mnie,
myślał przez chwilę o czymś, czego mój umysł na najwyższych
obrotach nie mógł przewidzieć i zapytał:
- A ty byś się nie
przyłączył?
- Przyłączył,… do czego?
- Bloody mać - obruszył
się - do optymalnych, chcesz być zdrowy, znać prawa życia to
musisz się zdrowo odżywiać.
- Ja o tym wcześniej nie
słyszałem - zacząłem się usprawiedliwiać - musiałbym trochę o tym
poczytać, upewnić się że to jest to, a poza tym …
aby jeść podobnie - muszę się do czegoś przyłączać?
- O.K. nie musisz -
powiedział łagodnie - to może odkupiłbyś od nas trochę ziemniaków
i cukru? Wszystko po cenach hurtowych - zapewniał.
- Cu…? - zaniemówiłem i
natychmiast przed oczyma przeleciały mi obrazy z peerelu, kiedy to
zdobycie reglamentowego towaru graniczyło z cudem, a do takich
właśnie zaliczał się cukier. Miałem ochotę uszczypnąć się, czy ja
ciągle tu i w tym samym czasie, ale wątpiwości moje rozwiał sąsiad
z przeciwka na Harleyu, dudnieniem z rur wydechowych.
- No wiesz …
kiedy po 11
września wojna wisiała na włosku, Maggi zrobiła zapasy na wszelki
wypadek, no a teraz kiedy staliśmy się optymalni, już nam nie potrzebny.
- Dużo tego macie?
- Nie, z dwanaście kilo,
to wszystko.
Zen czasem oferował mi
różne interesy, często przedmioty których użytkowania nie
przewidywałem w moim doczesnym życiu, ale ta oferta była jak
najbardziej przyziemną.
- A ziemniaki? -
zapytałem.
- Też mały zapasik w
garażu leży, praktycznie pełna skrzynia, będzie ze sto kilo. Za
butelkę whisky bierz całą skrzynię.
- Ziemniaków też nie
jecie ?
- To takie samo bloody
świństwo, jak i chleb - przerwał speszony, zreflektowawszy się
kupiecką gafą, którą w tym momencie popełnił, lecz ciągnął dalej:
- ale tylko dla optymalnych, jak ty nie chcesz się przyłączyć, to
możesz je jeść. Są świeżutkie, first grade.
- Też kupione po 11
września ?
- Nie … wiesz, Maggi pracuje w pakowalni
warzyw i kartofli. Uzbierało się …
wasz Chris
powrot
do gory
|
Przezorni |
Nieciekawa pora roku nas
dopadła. Od paru dni wiatry, deszcze, robi się zimno. Kicham i
kaszlę na przemian, bóle głowy się nasilają, ale gorączki nie mam.
Jak na złość nasze
krajowe medykamenty w wiekszości poznikały z półek z wiadomych
przyczyn, a mass media tak nas urobiły, że strach cokolwiek brać.
I tak się męczę...
Ale nie o tym chciałem
pisać. Zenek, mój wieloletni znajomy, mógłbym rzec przyjaciel, od
paru dni udaje że mnie nie zna, czy po prostu nie widzi. Wygląda
na to że się pogniewał. Roztrząsam w myślach nasze ostatnie
spotkanie i nie mogę znaleźć nic, czym mógłbym go, czy jego
małżonkę – Maggi (to skrót od Małgośki) urazić.
Pierwszy raz zauważyłem
jego awersję w naszym lokalnym shopping centre. Będąc tam na
shopping spree (jak mawia Maggi, kiedykolwiek idzie na zakupy)
odchodziłem właśnie od stoiska polskiego butchera z pełną torbą
wędzonych specjałów. Pokasłując z obolałą głową spostrzegłem jak
Zenek idąc prosto na mnie, nagle zmienił kierunek w stronę pralni
chemicznej, gdzie pracuje pani Włada. Próbowałem go zawołać, ale
ten tak szybko to zrobił, że znikł po chwili za tekturową reklamą
Newsagency.
Na drugi dzień pogoda
była bardziej obiecująca, nie wiało i słoneczko przygrzewało.
Postanowiłem wpaść na mały kufelek do lokalnego pubu. W środku
zauważyłem Zenka (szczerze mówiąc, spodziewałem się go tutaj)
opartego o bar, z prawie pustym kuflem. Ucieszyłem się tym
spotkaniem, była to doskonała okazja aby rozwiać moje narastające
wątpliwości, co do naszych koleżeńskich relacji.
Zenek, kiedy usłyszał
mój głos, bo nie zauważył mnie od razu – drgnął, postawił kufel na
barze i stwierdził krótko że idzie do toilet, nie patrząc nawet w
moją stronę. Oczywiście już go więcej nie zobaczyłem tego
popołudnia.
Zacząłem dręczyć sią na
dobre. Co ja u licha, takiego zrobiłem. W pamięci zaczęły powracać
obrazy z przeszłości. Zenek, mój towarzysz podróży do nowej
ojczyzny, jak również stawiania pierwszych kroków na
australijskiej ziemi, był mi teraz bardzo bliski. Szczerze go
polubiłem przez tyle lat znajomości, mieszkania w sąsiedztwie,
jego oryginalne pomysły na życie nieraz szokujące, ale to było
coś.
Na drugi dzień nie
wytrzymałem. Zaraz po pracy postanowiłem odwiedzić Zenka i
dowiedzieć się o co ma do mnie pretensje.
Przycisnąłem gong przy
frontowych drzwiach. Po chwili otworzył mi Zenek. Zamarł w
bezruchu. Szybko wykrztusił: - Poczekaj – i zniknął w korytarzu.
Stałem tak dłuższą
chwilę i gdy już zwątpiłem czy ktoś się mną zainteresuje, ujrzałem
postać Zenka i Maggi, wysuwających się z bedroomu w maskach
chirurgicznych.
-
Co wy Michaela
Jacksona udajecie? – zapytałem zaskoczony ich niecodziennym
wyglądem. Maggi nawet trochę go przypominała w tej
charakteryzacji.- O co tu chodzi? – dopowiedziałem.
-
Jesteś jednostką
aspołeczną – wyszeptał Zen.
-
Ja...dlaczego?
-
Powinieneś się
dobrowolnie odseparować... do izolatki – zaczęła mi sugerować
Maggi.
-
Co ja takiego
zrobiłem?
-
W Hongkongu byłeś
– stanowczo stwierdził Zen.
-
Byłem –
przytaknąłem, przypominając sobie mój stop-over sprzed 4 lat.
-
No to masz SARSa
– stwierdził dobitnie Zen.
-
Skąd wiesz? –
zapytałem kojarząc wszystkie jego uniki w stosunku do mojej osoby.
-
Jeżeli tam byłeś,
kaszlesz i kichasz, to musisz być zarażony. Tak mówią w TV –
dodał.
-
Byłem tam bardzo
dawno, jak o SARSie nikomu się jeszcze nie śniło. A kicham, bo
idzie zima, a i leczyć się nie ma czym – odpowiedziałem już mocno
zdenerwowany.
Zenek zbliżył się pół
kroku, niepewnie zaczął zsuwać maskę z twarzy i trochę zmieszany,
starając się mnie udobruchać, powiedział:
-
A może i tak
jest, ale leczyć to u nas zawsze jest się czym – z lekkim
uśmiechem pokazał gest przy szyi który tylko Polacy potrafią
rozszyfrować. Lecz po chwili upewnił się jeszcze:
-
Ale gorączki nie
masz ?
-
No, nie –
odpowiedziałem zdecydowanie.
-
To chlapniemy po
jednym?– zapytał.
-
Ale tylko po
jednym, bo ciągle jestem osłabiony – odrzekłem.
W międzyczasie Maggi też
zdjęła swoją maskę i pobiegła po kieliszki.
-
To na odtrudkę –
zawołała z kuchni.
wasz Chris
powrot do gory
Felietony - Czesc II >>
|