Słowniczek
Dla zainteresowanych pracą
wolontariusza na Wyspach Polinezji podaję kilka słów bardzo pożytecznych
na początku:
- hello (powitanie) - talofa,
- dziękuję - fa afetai,
- przepraszam - tulou,
- do widzenia - tofa soiufa,
- witam - afio mai,
- proszę - fa amolemole,
- jak się czujesz? - o a mai oe?
W pierwszych miesiącach
wolontariusze korzystają z pomocy tłumacza. Są to często młodzi ludzie,
którzy ukończyli studia w Nowej Zelandii. Przychodzi jednak czas, albo
wymaga tego sytuacja, że trzeba radzić sobie samemu, czasem nawet w
bardzo trudnych sytuacjach.
Zamorskie wieści
Istotne sprawy najlepiej omawiać z matai
Pewnego dnia zaproszono mnie na
zebranie starszych wioski Talimalo. W dużej owalnej chacie, gdzie nie ma
ścian tylko pale wspierają dach z liści albo gałęzi palmowych, mimo
upału było przewiewnie. Na matach siedziało kilkunastu starszych
wiekiem.
Na honorowym miejscu siedział matai
ozdobiony symbolami swej władzy – na szyi kwiaty, na ramieniu „mop” z
włókien drzewa, a obok wytatuowanych nóg – rytualna laska.
Jak każde spotkanie rodzinne czy
plemienne rozpoczęto od ceremoniału nazywanego AVA.
W drewnianym naczyniu córka matai
sporządziła korzenny napój, następnie przelała go do skorupy kokosu i
podała matai. Ten po rytualnym upuszczeniu kilku kropel na podłogę i
wypowiedzeniu: — manuia lava (na zdrowie), pociągnął zdrowo i podał
naczynie siedzącemu obok. Następnie podano palusani – tradycyjny
przysmak – rybę z kremem kokosowym.
Po posiłku matai wręczył mi list
napisany w języku angielskim z prośbą o przetłumaczenie. W liście tym
niejaki Mr. Bob Turner zawiadamiał rodzinę żony na Wyspie, że jego
ukochana małżonka Koreti zmarła w Orlando, zaś prochy zmarłej (po
kremacji) przesyła w czerwonym pudełku. Do tego jeszcze, zgodnie z wolą
zmarłej, dołącza jej rzeczy osobiste, itd.
Wśród zebranych powstało
zamieszanie, a dwóch starszych natychmiast wyszło na zewnątrz. Upłynęło
kilkadziesiąt minut zanim zrozumiałem poruszenie zamorską wiadomością.
Nieporozumienie nad urną
W 1944 roku stacjonowali na Wyspie
amerykańscy żołnierze. Mr Bob zakochał się w pięknej Samoance Koreti.
Pobrali się i razem wyjechali do rodzinnej miejscowości Boba na
Florydzie. Po długim i, jak sądzę, szczęśliwym pożyciu Koreti pierwsza
pożegnała ten świat. Zrozpaczony Bob tuż po uroczystości pogrzebowej
spakował dwie paczki dla rodziny Koreti. W jednej żywność i słodycze ku
pokrzepieniu serc wraz z czerwonym metalowym pudełkiem z prochami
zmarłej. W drugiej paczce przesłał bieliznę i odzież wraz z listem na
temat zawartości czerwonego metalowego pudełka.
Być może było tak, że tego dnia
było bardzo gorąco albo zrozpaczony Bob wypił dużo piwa... Bo jak
inaczej wytłumaczyć fakt, że nie nadał obu paczek pocztą lotniczą?
Pierwsza przyszła z żywnością oraz urną z prochami Koreti. Rodzina
rozdzieliła między siebie zawartość paczki, a szary proszek w czerwonym
pudełku potraktowała jako przyprawę i zużyła do posiłków.
Kiedy kilka tygodni potem przyszła
druga paczka z odzieżą (wysłana drogą morską) i z załączonym listem
zawiadamiającym o śmierci i zawartości czerwonego pudełka, powstało
zamieszanie i konsternacja. Rodzina Koreti zjadła prochy swojej siostry
czy cioci!
Po godzinnej przerwie zebrała się
familia zmarłej i wszyscy mieszkańcy wioski. Debatowano nad tym jak
uczcić jej pamięć. Ponieważ padały różne sprzeczne opinie i zanosiło się
na nieporozumienie, poddałem myśl, aby rodzina Koreti usypała tamę na
przepływającym przez wioskę strumyku. Propozycję przyjęto jednomyślnie
ku radości całej wioski, która włączyła się do noszenia kamieni. Po
kilku dniach wioska miała już staw i odtąd nie brakowało słodkiej wody.
Wkrótce pojawiło się tam stado
kaczek i gęsi. Do stada dołączyłem później otrzymanego w prezencie
łabędzia.
Legenda Koreti
Minęło kilka miesięcy i otrzymałem
list od brata Koreti o tragicznym losie mojego ptaka. Pisał mi, że
wioska dokupiła mu „żonę” z myślą o potomstwie. Łabędzie długo stanowiły
przykładną parę, aż pewnego dnia mój łabędź zakochał się w zwyczajnej
wioskowej gęsi. Gęś nie doceniając zaszczytu, który ją spotkał, odpaliła
amanta. Łabędź szalał z miłości, uganiał się za swoją wybranką od rana
do wieczora, ale nadaremnie. W końcu przestał jeść, stracił na wadze,
rozchorował się i wkrótce zakończył życie u stóp nieprzejednanej
bogdanki.
Odtąd na stawie, zwanym dziś stawem
Koreti, pływa samotnie oficjalna żona łabędzia – jak wyrzut sumienia.
Niektórzy powiadają, że żyje w niej duch Koreti.
Przepis na szczęście
Moi przyjaciele
W drodze do Aleipata zatrzymałem
się na noc w małej wiosce u zaprzyjaźnionego małżeństwa. Chata wśród
drzew chlebowych obrośnięta kwiatami hibiskusa i frangipani. On – Filo,
zdrowy siedemdziesięciolatek wyrabiał z kory specjalnego drzewa tapy i
maty. Ona – Jacynta, zdrowa i z uśmiechem na twarzy znakomicie ozdabiała
te tapy samoańskimi ornamentami, jakie tradycja przekazała od stuleci, w
kolorach wielu odcieni brązu. Tapy te były, i nadal są, jedynymi
okryciami na codzień, dlatego zbyt na nie stale istnieje.
Widząc Fila i Jacyntę szczęśliwych
i zdrowych, zapytałem o tajemnicę ich szczęścia małżeńskiego.
— Wspólnie z żoną, tuż po ślubie,
zawarliśmy porozumienie – zaczął Filo. — Umowa polegała na tym, że kiedy
żonę coś dręczy, ona zbeszta mnie i wyrzuci z siebie żale i pretensje.
Jeśli ja jestem na nią zły, to idę na polowanie. Myślę, że dzięki temu
spędziłem dużą część życia w ruchu. Oboje jesteśmy zdrowi i szczęślliwi
i nie żywimy do siebie urazy.
Jacynta potwierdziła wywód męża z
uśmiechem i dodała, że największą na świecie zarazą jest smutna twarz,
bo tym smutkiem zaraża się całe otoczenie.
Długo w noc rozmawialiśmy o
zwyczajach i obyczajach oraz legendach przekazywanych z ust do ust, z
pokolenia na pokolenie.
|