Wydaje mi się, że Australia jest coraz modniejsza w Polsce, wielu
rodaków marzy o tym, by choć zobaczyć ten egzotyczny dla nich kraj.
Sądzę tak na podstawie nie tylko własnych rozmów ze znajomymi w
kraju, ale także rosnącej popularności portalu internetowego
www.australink.pl, który założył i z powodzeniem prowadzi Stan Guziński
z Adelaide.
Marek Tomalik w Centralnym Domu Polskim. To najwybitniejszy
znawca Australii w Polsce
W tej chwili Stana nie ma w Adelaide, bo towarzyszy ekipie
telewizyjnej (prywatna stacja TVN w Polsce) w produkcji programu
zatytułowanego „Misja Martyna” Martyny Wojciechowskiej – bardzo
popularnej w Polsce dziennikarki telewizyjnej i podróżniczki. Jest ona
przewodnikiem i głównym bohaterem tego programu. Wraz z ekipą
produkcyjną dociera do najbardziej odległych i egzotycznych zakątków
świata. Ideą programu jest pokazanie rzadko odwiedzanych przez turystów,
ale bardzo atrakcyjnych miejsc, przybliżenie różnych kultur i zwyczajów.
Po tych eskapadach Martynie Wojciechowskiej pozostały trzy razy
uszkodzony kręgosłup, trzy wstrząsy mózgu i naruszone oba stawy
kolanowe, nie licząc schorzeń wynikających ze stresującego trybu życia –
czytam na jej stronie internetowej (www.martynawojciechowska.pl)
Ale nic to! Pani Martyna nie poddaje się i tym razem kręci swój
program w Coober Pedy.
Człowiekiem numer 1 w Polsce – jeśli chodzi o znajomość Australii –
jest niewątpliwie red. Marek Tomalik, geolog z wykształcenia,
znany dziennikarz, współautor radiowego programu „Globtroter” w
Krakowie, redaktor serii przewodników turystycznych i przede wszystkim
sławny podróżnik, który ostatnio znów zawitał do Australii, by wziąć
udział w programie „Misja Martyna”. Na spotkaniu w Centralnym Domu
Polskim przyznał, że telewizji specjalnie nie lubi, ale zdaje sobie
sprawę z tego, że to najpopularniejszy środek przekazu.
Być może niektórzy z uczestników spotkania z Markiem Tomalikiem w CDP
po raz pierwszy mogli zobaczyć „prawdziwą” Australię, z samego środka
tego kraju-kontynentu, dzięki jego zdjęciom i opowieści. Marek Tomalik
wspominał ubiegłoroczną, polsko-polonijną wyprawę śladami największego
polskiego podróżnika i odkrywcy – sir Pawła Edmunda Strzeleckiego.
Wyprawa Śladami Strzeleckiego wiodła z Perth bezdrożami pustynnego
interioru wprost pod pomnik Strzeleckiego w Jindabyne, u stóp Góry
Kościuszki. To piękna i pełna niebezpieczeństw trasa. Uczestnicy tej
wyprawy – podróżnicy z Polski, Kanady i Australii - pokonali
samochodami 4WD tysiące kilometrów. Odkrywali oni dla Polski – ale jak
się okazuje i dla nas, mieszkańców Adelaide też - nieznaną Australię,
inną niż z ofert biur turystycznych. Jednocześnie przypomnieli postać
znanego podróżnika i uczonego sir Pawła Edmunda Strzeleckiego, który
imię Polski rozsławiał daleko poza jej granicami.
— Przez ślady Strzeleckiego rozumiemy nie tylko trasy jego naukowych
podróży, ale także miejsca geograficzne, którym na cześć polskiego
badacza nadano nazwę „Strzelecki” — mówił na spotkaniu Marek Tomalik.
Jerzy Adamuszek z Kanady,
jeden z uczestników wyprawy
śladami P.E. Strzeleckiego, na spotkaniu z rodziną z Royal Park – państwem Ireną i Mieczysławem Adamuszkami
W tej ekipie podróżników był między innymi Jerzy Adamuszek z
Kanady, który kilka miesięcy temu odwiedził swoją rodzinę, państwa
Irenę i Mieczysława Adamuszków z Royal Park.
Obaj panowie dobrze wspominają spotkanie z potomkami brata Edmunda
Strzeleckiego – wnukiem Ryszardem i prawnukiem Leszkiem, którzy są
szczerze zaangażowani w promowanie swojego sławnego przodka.
— Tym rajdem chcieliśmy pokazać, że Edmund Strzelecki naprawdę dużo
dla Australii zrobił, a nazwanie góry imieniem Kościuszki miało głęboki
sens. To była okazja, by Australijczykom powiedzieć, kim był Kościuszko
i co zrobił na przykład dla niewolników w Ameryce. Przecież to bohater
dwóch narodów, którego amerykańskie idee są ważne do dziś — mówił mi
Jerzy Adamuszek.
— Nasz skromny cel mieści się w innym, znacznie szerszym. Jest nim
podniesienie i utrwalenie prestiżu Polaków wśród innych narodów świata,
a szczególnie w krajach, gdzie istnieją duże polskie społeczności, które
mogą z takiego działania odnieść wymierne korzyści. W tym znaczeniu cele
naszej wyprawy splatają się z ideami Stowarzyszenia Kosciuszko
Incorporated z Perth w Zachodniej Australii organizującego rajd Mt.
Kosciuszko — wyznaje Marek Tomalik. (www.australia-przygoda.com).
Takie były początki
Marek Tomalik po raz pierwszy wybrał się na antypody w podróż
poślubną ze swoją żoną Kasią w 1989 roku. Owocem tej wędrówki stała się
książka „Australia, moja miłość. Dziennik podróży”. Składa się ono
głównie z notatek czynionych podczas trwającej rok eskapady.
Przygotowując później dziennik do druku, autorzy nie dokonali w nim
zmian, dzięki czemu zachował on pierwotną autentyczność. „Stanowi
–
podkreślają w przedmowie – zapis naszych przeżyć i fascynacji z czasów,
kiedy mieliśmy po 25 lat, i z miejsc, gdzie przeżyliśmy najwspanialszy,
jak dotąd, rok swego życia”.
Trasa ich podróży wiodła przez Wiktorię, Nową Południową Walię,
Queensland, Tasmanię, Australię Południową oraz przez Terytorium
Północne i Terytorium Stołeczne. Podziwiali piękne krajobrazy, oglądali
aborygeńskie malowidła naskalne z epoki paleolitu. Korzystali z
gościnności farmerów i z dobrze zorganizowanej komunikacji autobusowej.
Nocowali w dobrze urządzonych wioskach i chatkach turystycznych, i w
nadspodziewanie tanich hotelikach (8 dolarów od osoby za dobę). W Parku
Narodowym Kościuszko mogli się przekonać, jak wygląda dbałość o
przyrodę. „Wracamy w dół chodnikiem z metalowej kraty unoszącym turystów
kilkadziesiąt centymetrów nad ziemią - notują. - Ma to zapobiec
wydeptywaniu drogi i, co za tym idzie, erozji gleby (...)”. Widzieli,
jak aborygeńska płeć piękna poluje na węże wodne i delektowali się
pieczonym wężowym mięsem. „W Australii są tysiące pięknych, urokliwych
miejsc, subtelnie utkanych milionami lat przez matkę naturę,
niezniszczonych jeszcze przez człowieka” – podsumowują swoje wrażenia.
Zakochali się w Australii, piszą, że pozostanie ona ich drugą
ojczyzną (to fragment recenzji z „Gazety Wyborczej”).
Polskie pytania
Dlaczego można zakochać się w Australii?
— Bo jest tak inna od otaczającej nas szarości,
szczególnie w niezimowe południe styczniowe, że jedynym dobrym pomysłem,
aby sprawić sobie odrobinę radości, jest puszczenie sobie wodze
wyobraźni i wybranie się na Antypody, ponad 20 tys. km.
Jest pan podróżnikiem! Co najciekawszego widział pan na świecie?
— Australia, Australia, Australia, Bajkał, Birma,
Mały Tybet. I wieś Nowica koło Gorlic.
Był pan w wielu krajach. Gdzie panu najbardziej się podobało, czuł
pan się „wolny”?
— Poczucie wolności, niezależności (z wyjątkiem
pieniędzy) najpełniej odebrałem właśnie tam - w Australii. Sprzyjają
temu ogromne przestrzenie, niezwykła przejrzystość powietrza i ludzie, o
których najczęściej mówi się „Open and friendly”.
Co w Australii najbardziej Pana urzeka?
— Niezwykli ludzie, niezwykle pogodnie i bezstresowo nastawieni. Tzw.
pomniki przyrody, możliwość nieskrępowanego podróżowania po ogromnym
kraju – kontynencie. Przemierzania tysięcy kilometrów, poznawania fauny
i flory, która jest zupełnie inna od tej, znanej nam z Europy czy nawet
Azji.
Jak to wszystko się zaczęło? Od czego?
— Generalnie moje podróże w dalekie strony zaczęły się od poznania
Egiptu i Syberii nad jeziorem Bajkał. Ale to właśnie pobyt w Australii
zdecydował w sposób jednoznaczny o wybraniu „żywota podróżnika”.
Co skłoniło Pana do tego, żeby wybrać się na antypody?
— Była to realizacja tzw. młodzieńczych marzeń. Myśl o podboju
piątego kontynentu. Pomogli mi w tym poznani w Łebie podczas pijackich
wakacji Australijczycy, którzy nie przeszli obojętnie wobec mojej
fascynacji Australią i przysłali zaproszenie do ich kraju. To było
ogromne wyzwanie, ponieważ bilet lotniczy kosztował wtedy 40
miesięcznych pensji. A ja byłem niepracującym studentem, który z trudem
mógł uzbierać na flaszkę.
Czy to prawda, że w Australii obchodzi się dwa razy Boże Narodzenie
- 25 grudnia (podczas lata) i w czerwcu, kiedy tam jest zima?
— Nic o tym nie słyszałem. Było mi dane przeżyć święta Bożego
Narodzenia w miejscowości Cooma, niedaleko parku narodowego Kościuszki.
W niczym nie przypominało to aury świąt w Polsce. Plus 30 stopni, w
cieniu, brak wigilii, o śniegu można było pomarzyć. Pasterka o 21,
ksiądz-murzyn a komunię rozdawały w kościele kobiety.
To pytania polskich internautów i odpowiedzi red. Marka Tomalika
na czacie wspomnianego już portalu (www.australia-przygoda.com)
Lidia Mikołajewska
|