Felieton Grzegorza Koterskiego, wrocławianina, znanego adelajdzkiego artysty plastyka
Adelajda (Adelaide) jest, jak zapewne większość z naszych czytelników wie, stolicą Australii Południowej. Nie wszyscy jednak wiedzą, że na Rundle Mall, głównym deptaku Adelajdy, czyli czymś w rodzaju wrocławskiej ulicy Świdnickiej, stoi sobie grupa zgrabnie wykonanych rzeźb z brązu, przedstawiająca stadko dorodnych świnek.
Rzecz sama w sobie wizualnie bardzo ciekawa i stanowiąca niewątpliwą atrakcję dla przechodniów. Jako artysta plastyk podziwiam kunszt rzeźbiarzy, którzy stworzyli tę sympatyczną grupę przedstawioną w naturalnych wymiarach i w różnych ciekawych pozach. Ale jako były, wieloletni wrocławianin i patriota, muszę stanowczo zaprotestować. To, że jestem równocześnie obywatelem polskim i australijskim tym bardziej upoważnia mnie do zajęcia bezkompromisowego stanowiska w sprawie, która ma posmak afery międzynarodowej.
Otóż rzecz w tym, że ten – skądinąd nietuzinkowy pomysł – został po prostu zapożyczony z naszego wrocławskiego Pomnika Ku Czci Zwierząt Rzeźnych, stojącego od wielu, wielu lat na ulicy Stare Jatki we Wrocławiu!!!
Zaczęło się niewinnie od skopiowania i rozmnożenia świni, a już – jak chodzą słuchy – miejscowe władze przymierzają się do odwzorowania następnych zwierząt z naszego słynnego na cały świat – jak się okazuje – monumentu. Co będzie jak dojdzie do skopiowania i, nie daj Boże, zdublowania kaczki?! Znając wrażliwość naszej elity politycznej i jej bezkompromisową postawę w obronie honoru dostojników państwowych obawiam się, że taki rozwój wypadków może doprowadzić do ochłodzenia stosunków dyplomatycznych pomiędzy Polską i Australią. Dlaczego adelajdzkie władze miejskie nie pomyślą o sportretowaniu tutejszego, wiecznie podchmielonego od nadużywania eukaliptusowych liści „misia” Koala, który nota bene nie jest żadnym misiem tylko podejrzanym torbaczem? Dlaczego nie uwiecznia kangura albo strusia – już i tak wykorzystanych w herbie Australii – tylko sięgają po nasze tradycyjne, typowo polskie zwierzęta, popełniając przy tym plagiat? Co na to Związek Polskich Artystów Plastyków – inicjator i fundator wrocławskiego pomnika? Należy chyba pomyśleć o zażądaniu honorarium za wykorzystanie praw autorskich. Jeżeli tylko ZPAP upoważni mnie do tego, chętnie będę pośredniczył w wyegzekwowaniu odszkodowania, które można przeznaczyć na konserwację naszego pomnika, a nawet na jego rozbudowę, chociażby poprzez dodanie bliźniaczej kaczki, ale naszej – POLSKIEJ!
Trzeba dać zdecydowany odpór niecnym knowaniom zagranicznych kombinatorów!
Precz z wykorzystywaniem Polskiej Świni!!!
Miejscowe, metalowe świnki noszą wdzięczne imiona; Horatio, Truffles i Oliver, ale nie dajmy się zwieść. To wcale nie osłabia komercyjnego charakteru całej afery. Miejscowe władze wabią za pomocą tych niewinnych zwierząt rzesze turystów i nabijają sobie kabzę. Ale dlaczego naszym kosztem???
I pomyśleć, że wszystko to dzieje się w poczciwej Adelajdzie, którą mieszkańcy innych regionów Australii nazywają miastem emerytów i rencistów. No cóż, „cicha woda brzegi rwie”. Miasto, pod względem znaczenia, porównywalne jest do Wrocławia, ale ma dwa razy więcej mieszkańców i zajmuje trzy razy większą powierzchnię, ponieważ cała jego zabudowa, z wyjątkiem wysokiego centrum, jest parterowa. Ciągnie się ta Adelajda jak – nie przymierzając – od Strzelina przez city we Wrocławiu do Sycowa.
Australia Południowa z kolei, jest mniej więcej trzy razy większa od Polski a mieszka tu niecałe półtora miliona mieszkańców, z tego niemal milion sto dwadzieścia pięć tysięcy w samej tylko Adelajdzie, pięknie położonej między zatoką Oceanu Południowego (Gulf St. Vincent) i niewysokimi górami (Mount Lofty Ranges).
W Australii prawie wszystko jest inne niż w Europie. Proszę zwrócić uwagę jaki krótki cień rzucają sporne świnie, co widać na naszych zdjęciach. W południe słońce świeci tutaj prawie pionowo i w ciągu dnia przesuwa się po niebie od strony prawej do lewej, czyli ODWROTNIE NIŻ W POLSCE, a na dodatek w samo południe wskazuje kierunek…północny.
Trudno w to uwierzyć, ale to nie jedna anomalia związana z tym pięknym i przyjaznym krajem. Dodajmy do tego lewostronny ruch uliczny (!), kompletnie niezrozumiały kalendarz ( w lipcu zima a w styczniu lato !) oraz bezsensowne różnice czasowe i mamy świat postawiony na głowie.
Kiedy Wy, Szanowni Czytelnicy w Polsce, czytacie te słowa przy porannej kawie, my siadamy właśnie do obiadu, który – nie wiadomo dlaczego – nazywają tutaj „dinner” i jada się go około szóstej po południu! Słowo daję, że nie zmyślam. Możecie to sami sprawdzić. Zapraszamy!
Grzegorz Koterski
Fot. Stan Guziński i Lidia Mikołajewska
|