Przegląd Australijski
Image Map

Strona
główna
Australia
z oddali
Świat Tubylców
Australijskich
Wędrówki
kulinarne
Piórem,
Pędzlem i...
„Panorama”
- miesięcznik
Ostatnia aktualizacja: 29.12.2012

Kulinarne wędrówki Jacka Ścieżki

Przegląd Australijski, grudzień 2006

Wyemigrowałem, ale nie zapomniałem jak w Polsce było, jak się jadło i jak się żyło


Jacek Ścieżka

Choinka z suszonych owoców eukaliptusa. Pomysł i wykonanie: Grażyna Ścieżka

Jacek Ścieżka jest doskonale znany wśród nas, adelajdzkiej Polonii. Z różnych powodów. Na przykład finansowych. Bo jak potrzebujesz człowieku gotówki, to do pana Jacka, do Polskiej Kasy Kredytowej zadzwoń proszę. Nasz „minister finansów” ma też inne, dużo smaczniejsze, oblicze. Jego hobby to kulinaria – gotowanie, przygotowanie potraw i dzielenie się „garnkowymi” doświadczeniami z innymi. Jeśli chcesz zdobyć przepis na ciekawą potrawę albo dowiedzieć się, gdzie w Adelaide albo w Krakowie wypić najlepszą kawę, to pan Jacek też ci podpowie. To po prostu człowiek-instytucja.

Panie Jacku, swego czasu pisał Pan na łamach adelajdzkiego „Słowa Polskiego”, a następnie „Panoramy” cykl artykułów na tematy kulinarne. Przyznaję, że gdy czytałam o tych kawkach, herbatkach i konfiturkach wiśniowych do tych herbatek, o nalewkach pomarańczowo-kawowych, o polskich pierożkach, czeskich knedliczkach, włoskich prosciutto, australijskich kabanosikach, gdy przypominał Pan smak polskiego twarogu i smalcu ze skwarkami... to ślinka ciekła. A wszystko to na tle Adelajdy oraz Krakowa i jego okolic. Dowcipne, pisane z pasją wędrówki kulinarne emigranta, który nie zapomniał...

- ... nie zapomniał tego jak w Polsce było, jak się jadło i jak się żyło. Niemal w każdym artykule nawiązywałem do do moich rodzinnych krakowskich wspomnień i do Australii, kultury, jedzenia i tego wszystkiego co nas otacza. Gotowałem „na żywo” podczas spotkań członków i sympatyków Koła Żywego Słowa, które prowadzi Pani Maria Zawada w Centralnym Domu Polskim. Gotowałem też na spotkaniach, które w CDP prowadzi moja żona Grażyna... Moim celem jest pokazywanie Polakom mieszkającym w Adelaide oraz tym, którzy tutaj się wybierają miejsc, gdzie można kupić wspaniałe produkty. Czasami przypominają one nasze polskie potrawy, ale pokazuję też typowe, australijskie, z których można „złożyć” doskonałe w smaku danie. Kilka lat temu pojawiła się w Adelaide firma "Barossa Fine Food" mająca jeden ze swoich sklepów na Central Market. Przy całym bogactwie naszych polskich wyrobów namawiałem w swoich artykułach wszystkich na parówki. Cieniutkie, miękkie oraz - co nie zdarza się u konkurencji - lekko podwędzone. Parówkami tymi moja rodzinka (a teraz ponoć też wiele rodzin w Adelajdzie) „zażera” się do dzisiaj. Czy wie pani, że tylko trzy minuty jazdy od City można kupić pięć razy w tygodniu wspaniałe czeskie knedliki z gulaszem debreczyńskim gotowe do podgrzania w domu? Podpowiem komuś, kto wybiera się do Polski, że najlepszą kawę w Krakowie wypije w malutkiej kawiarence „Pod kogutkiem”. Niezapomniany posiłek w Królewskim Mieście? To nie włoskie potrawy w toskańskich restauracjach jakich w Polsce bez liku... ale kiełbasa surowa i oscypki z grilla na krakowskim Kazimierzu podane na papierowej tacce, jedzone plastikowym nożem i widelcem, ale mające smak tak królewski jak stojący niedaleko Wawel. O takich odnalezionych w ciągu 15 lat miejscach, gdzie sprzedaje się kulinarne skarby, pisałem i nadal chciałbym pisać.

Dlatego, wraz ze Stanem Guzińskim, serdecznie zapraszamy Pana do pisania na ten temat na łamach „Przeglądu Australijskiego”. Może zaczniemy w marcu? Otworzymy nowy dział naszej internetowej gazety, w którym nasi Czytelnicy poznają najlepsze polskie i australijskie smaki, dowiedzą się, gdzie w Adelaide kupić najsmaczniejsze potrawy, gdzie się najlepiej zabawić...

- Z przyjemnością skorzystam z tej oferty. Już dziś zapowiadam, że pierwszy mój tekst będzie o firmie „Ciasteczka z Krakowa” oraz o poszukiwaniach odpowiednika w Adelaide. O poszukiwaniach zakończonych sukcesem w postaci firmy CIAO mającej sklep w Adelaide Arcade. Poznacie w nim właścicieli, a może nawet uda mi się zamieścić zdjęcie ze sklepu w którym jest tak jak w Krakowie z jedną różnicą. Nigdy nie usłyszymy, pijąc doskonałą kawę i jedząc ich wyroby, hejnału z Wieży Mariackiej. Ale nam krakusom ten hejnał gra w duszach cały czas. Będzie to artykuł o tym przede wszystkim, że jak człowiek chce, to w Australii znajdzie wszystko. Trzeba tylko wiedzieć gdzie szukać... a najlepiej mieć swojego przewodnika.

Jaki tytuł proponuje Pan do tej części „Przeglądu Australijskiego”, w którym będzie Pan publikował wspomnienia ze swoich kulinarnych wędrówek po Polsce i Australii?

- Może „Lukullus w Krainie Kangurów”?

„W Krainie Kangurów...”? Rozumiem. Ale co ma do tego Lukullus?

- Już mówię. To wojownik i polityk rzymski, który żył w latach 117-56 przed narodzeniem Chrystusa. Chociaż był plebejuszem, udało mu się zgromadzić potężny majątek. Po latach życia pośród wojen i polityki, gdy wycofał się w zacisze domowe, zaczął wydawać pieniądze nie tylko na luksusowe wille w ogrodach, dzieła sztuki i książki, także wystawne, pełne przepychu i rozmaitych smakowitości uczty.

Stąd właśnie pojęcie „uczty Lukullusa”...

- ... no właśnie.

Tegoroczna dekoracja świąteczna w biurze Polskiej Kasy Kredytowej

Prezenty na Boże Narodzenie dla klientów Polskiej Kasy Kredytowej przygotowała firma CIAO z Adelaide Arcade

Podoba mi się ten tytuł. Ogromnie cieszę się na tę współpracę. Panie Jacku, przed nami święta Bożego Narodzenia. Nie znam Polonusa, któremu łza w oku by się nie zakręciła na ich wspomnienie...

- Dla mnie osobiście cały grudzień to miesiąc szczególny, bo w nim, od kiedy pamiętam, są święta. Jako nastoletni młodzieniec bawiłem się doskonale słuchając w ramach kultowej audycji Programu III Polskiego Radia „60 minut na godzinę” dywagacji na temat wyższości Świąt Wielkanocnych nad Świętami Bożego Narodzenia. Nigdy sam nie postawiłem się przed takim wyborem. Lubię obie okazje - Wielkanoc za cierpienie, zastanowienie, skruchę, poprzedzającą mszę rezurekcyjną, wielkanocne śniadanie oraz zwariowany, szczególnie w Polsce, „lany poniedziałek”. Boże Narodzenie cenię za radość z powodu przyjścia na świat Pana Jezusa z kulminacją w postaci Pasterki. Od „małego Jacusia” lubię te święta za piękną dekorację (choinki, stroiki itd.) oraz za prezenty, przynoszone przez Świętego Mikołaja. Australia dołożyła do garści niezapomnianych przeżyć z okazji Bożego Narodzenia fenomen w postaci koncertów „Kolędy przy świecach”, które z wypiekami na twarzy oglądam co roku w towarzystwie mojej rodzinki. Oczywiście obie okazje, szczególnie w naszej polskiej tradycji, to niezapomniane przeżycia kulinarne, co jest niewątpliwym ich mocnym punktem.

Okres grudniowych Świąt rozgrzewa w Polsce już 6 grudnia nad ranem Św. Mikołaj przynoszący dzieciom prezenty „pod poduszkę”. Pamiętam, jako mały chłopiec, jak długa była ta noc, potem, nawet gdy już było się „wtajemniczonym”, cały czas człowiek na Mikołaja czekał. Ktoś pięknie powiedział, że dzieciństwo kończy się w dniu, gdy okazuje się że Święty Mikołaj ma twarz mamy i taty. Jest to jeden z pierwszych momentów, gdy zaczynamy odważnie wchodzić w dorosłe życie. Potem były przygotowania do świąt i przeważająca część tych, które pamiętam z kraju, upłynęła na „wystawaniu” wszystkiego w tasiemcowych kolejkach. Potem były święta i o rzut beretem zakończenie kolejnego roku, obchodzone na różnego rodzaju zabawach Sylwestrowych.

A który Sylwester szczególnie mocno utkwił w pamięci?

Był rok 1982. Razem z Grażynką żegnaliśmy stary i witaliśmy nowy rok na obozie studenckim w Białce Tatrzańskiej. Niezapomniana zima - półtorametrowe zaspy śnieżne, krew gotuje się w żyłach i mieszana grupa studentów z Politechniki i studentek z Uniwersytetu Jagiellońskiego, spędza tydzień w górach. Jest 31 grudnia 1982 godzina dziewiąta wieczorem, gdy w większości polskich domów trwają ostatnie przygotowania do zabaw, panowie wiążą krawaty, a panie zakładają kostiumy z grempliny. Tam w Białce, pod nasz góralski domek podjeżdżają sznury sań zaprzągniętych w solidne górskie rumaki. W jednych saniach my i nasi wspaniali znajomi z czasów studenckich i nie tylko, Danusia z Andrzejem. Jedziemy na kulig. Oczywiście „po polsku” zabieramy ze sobą flaszkę – w naszym przypadku radziecki szampan "Sowietskoje igristoje". Pada śnieg, sanie rwą, dzwonią janczary, zasypują nas iskry z płonących pochodni. W pędzie otwieramy szampana. Wszyscy należymy do kategorii tych „co dobre wychowanie otrzymali w domu, ale rzadko z niego korzystają”. Danusia (obecnie wzięty notariusz) korzystała najczęściej. W ciemności rozlega się pytanie: - „Andrzej, nie ma kieliszków, jak ja to mam pić!?” Pada odpowiedź, która przeszła do klasyki naszych wspomnień - „Z rury Danuś, z rury”. Sanie trzęsą, słodka gazująca ciecz wypełnia usta naszych pań, zamykane co chwile pocałunkami, po których nawet Oleńka Billewiczówna miałaby kłopoty z wyjściem z sanek. Grubo po północy, gdy w niezliczonej ilości restauracji „znieczuleni” panowie w rozchełstanych krawatach uwieszali się na swoich „gremplinowych” partnerkach udając, że je prowadzą w tańcu, my przy dźwiękach dzwonków wracaliśmy z niezapomnianego powitania Nowego Roku. To były czasy... Łza się w oku kręci.

Wracając do świąt... Święta w polskiej tradycji to przede wszystkim Wigilia...

- Ta, nie mająca odpowiednika w tradycjach innych narodowości kolacja, jest niezapomnianym przeżyciem dla nas Polaków. Potrawy, wystrój stołu, opłatek, życzenia, składają się na popołudnie, pozostające na zawsze w naszej pamięci.

Pozwolę sobie zaprosić Czytelników na kolację wigilijną w naszym domu. Na stole, nakrytym śnieżnobiałym obrusem i udekorowanym każdego roku inaczej (zawsze natomiast z jednym wolnym talerzem dla niespodziewanego gościa) pojawiają się następujące potrawy:

  • Na przystawkę: tatar z łososia, następnie barszcz biały z grzybami i tłuczonymi ziemniaczkami, tak zwana „zalewajka”.
  • Potem na stół wjeżdżają pierogi z kapustą i grzybami, okraszone masłem (przygotowane rękami mojej teściowej).
  • Czas na danie główne - dwa gatunki ryby - karp po staropolsku oraz filety obtaczane i smażone jak kotlety w bułce (dzieło mamy Grażynki), podawane z dodatkiem sosu tatarskiego. Do ryb obowiązkowo biała chałka (u nas w Krakowie strucla).
  • W tym roku, w ramach deseru zadebiutują pierogi z owocami, potem już tylko kawa, herbata używana do popijania sernika, makowca i ciasta marcepanowego.
  • Aby nasze żołądki, dobrze dawały sobie radę z szybkim trawieniem tych specjałów, pomagamy im, wypijając zawsze dwie lub trzy butelki białego wina. A do deseru kieliszeczek wiśniówki, przepalanki czy też „żołądkowej gorzkiej”, co kto lubi.

Wszystkim stałym Czytelnikom oraz Czytelnikom przypadkowym, chciałbym złożyć przy tej okazji życzenia wszystkiego najlepszego, spokojnych, zdrowych Świąt i wszystkiego, co najlepsze w Nowym 2007 Roku. Ponieważ jesteście już wyrośnięci i nie wierzycie w Świętego Mikołaja, specjalnie dla Was prezent:

Karp po staropolsku

Parę dni przed świętami, kupujemy dwa karpie, najlepsze pomiędzy 1.5 - 2.0 kilogramów. Prosimy w sklepie o oczyszczenie. Płuczemy, przekrawamy wzdłuż, a potem kroimy w dzwonka. Powinno być około 16 niedużych kawałków. Obieramy i kroimy w cienkie plastry, 4 duże rude (normalne) cebule. W naczyniu szklanym, układamy warstwę cebuli, warstwę karpia i tak na zmianę, aż do wykorzystania całości. Na wierzchu warstwa cebuli. Kolejne warstwy karpia delikatnie solimy i pieprzymy. Można od czasu do czasu dodać trochę zmielonego czosnku. Wkładamy do lodówki na minimum dwa dni. Dzień przed Wigilią wyrzucamy cebule. Nie płuczemy karpia!. Kawałki mokre od cebulowo-czosnkowego soku obtaczamy w mące. Na patelnię dajemy łyżkę masła i dwie, trzy łyżki oliwy. Smażymy karpia z obu stron (5 minut jedna strona). Na sąsiednim palniku na najmniejszym z możliwych ogniu, stawiamy żaroodporne szklane naczynie z pokrywką, Wkładamy tam usmażone kawałki karpia i zalewamy wysmażoną mieszanką masła z oliwą. Nowe masło i oliwa na patelnię, następne kawałki do usmażenia. Po usmażeniu przełożyć do duszenia. Całość dusimy pod przykryciem około 20 minut po dodaniu ostatnich kawałków. Wstawiamy na noc do lodówki. W wigilijny wieczór, dodajemy odrobinę wody i wstawiamy na godzinę do ciepłego piekarnika, tylko w celu podgrzania. Pochłaniamy z białą chałką.

Mam nadzieję, że gdy w tym roku w naszym piekarniku będzie się podgrzewało to danie, gdy w naszym domu będzie słychać kolędy śpiewane przez kolegę ze szkolnej ławy Jacka Wójcickiego, a ja, jak co roku, złożę Grażynce życzenia "Abyś zawsze była ze mną tak szczęśliwa, jak ja jestem z Tobą", ktoś na drugim końcu Adelaide, też będzie szykował się do wbicia widelca w swojego karpia - potrawę tak „polską”, że aż to czasem boli, że przez rodaków niedocenioną.


Rozmowę przeprowadziła i wspomnienia spisała Lidia Mikołajewska
Fot. Jacek Ścieżka


Poleć ten artykuł znajomemu | zobacz co słychać na forum
Copyright © Przegląd Australijski 2004-2011