Życie bywa zaskakujące... Gdy w
listopadową, mżystą, londyńską noc wysyłałem maila ze swoim CV nie
myślałem, ze za kilka chwil zostanie on odebrany w słoneczny poranek
gdzieś w Queensland w szpitalu położonym wśród palm, w odległości
zaledwie trzech kilometrów od Pacyfiku.
Do szpitala wśród palm
Podróżowałem troszkę po Europie. Ba, starałem się nawet zamienić
koszmary o NFZ na kolorowe wizje NHS-u ale wyprawa poza Europę „za
chlebem” ze stetoskopem w ręce była dla mnie nie do pomyślenia.
Równie nie do pomyślenia było
to, że moja lojalna żonka, która zdawała mi nieraz nawet zbyt
szczegółowe relacje ze swych wojaży po internecie przemilczy fakt, iż
frapująca oferta pracy (zamieszczona zresztą na forum dla azjatyckich
lekarzy, sic!) nie dotyczy któregoś ze szpitali Wielkiej Brytanii ale
Australii!
Za kilka dni moją poranną
drzemkę w londyńskim autobusie przerwał telefon, który okazał się
rozmową kwalifikacyjną, potem był mail z ofertą pracy, podjęcie szalonej
decyzji o wyjeździe w ciągu dwóch miesięcy, wariackie załatwianie
formalności, powrót do Polski na dwa tygodnie przed wyjazdem,
zaskoczenie rodziny... no i wizy, które mieliśmy na pięć dni przed
wylotem i bilety na trzy doby przed:)
To było dokładnie pół roku temu....
Area of need
Aktualnie pracuję jako medical PHO w jednym ze szpitali Queensland w
ramach area of need. Area of need dotyczy szpitali położonych poza
głównymi miastami, które z tego powodu cierpią na niewystarczającą ilość
konsultantów, co przekłada się z kolei na niemożność uzyskania przez
szpital akredytacji do prowadzenia specjalizacji, czego skutkiem jest
także niedobór młodszych lekarzy.
O ile wiem, praca w ramach tego programu to jedyna szansa podjęcia
zatrudnienia dla polskiego lekarza bez wcześniejszego zdania egzaminu
AMC. W moim szpitalu overseas doctors (zagraniczni doktorzy) stanowią
ponad 70 procent, a więc jest tu całkiem międzynarodowo.
W ramach area of need okres pracy nie może przekroczyć czterech lat.
Zauważamy jednak dużą rotację wśród młodych lekarzy. Każdy z nas w
trakcie kontraktu (przeważnie po kilku miesiącach) podchodzi do
egzaminu, starając się tym samym uzyskać pełną rejestrację w tutejszej
Izbie Lekarskiej i znaleźć pracę w ośrodkach akredytowanych do
prowadzenia specjalizacji.
Polecam tę drogę, choć należy zdawać sobie sprawę, że polski lekarz
nie dostanie tu pracy tak łatwo jak na przykład Brytyjczyk (nie mam na
myśli dyskryminacji, ale konieczność obycia się z anglosaskim systemem
ochrony zdrowia). Tak więc aby znaleźć pracę trzeba mieć udokumentowaną
znajomość angielskiego (np. IELTS), chociaż kilkumiesięczną praktykę w
anglosaskim szpitalu (w moim przypadku było to dwa miesiące w UK) i
zdaną pierwszą część egzaminu typu PLAB, UMSLE, czy specjalizacyjny (np.
MRCP I).
Poziom opieki zdrowotnej jest z pewnością wyższy niż w Polsce, bo
Australia nie szczędzi na ochronę zdrowia. Przekłada się to na
dostępność do diagnostyki, nowoczesnych technologii, dbałości o komfort
pacjentów i zarobki w służbie zdrowia.
Niestety, żaden system nie jest doskonały i w Australii brakuje
lekarzy! Pacjenci narzekają więc na kilkugodzinne oczekiwania na
przyjęcie. Personel też nie jest zadowolony, bo pracuje bardzo dużo i
często po godzinach.
Zarobki są wysokie. Bardzo
wysokie są stawki za nadgodziny i dyżury. Decydując się na pracę na
rural areas trzeba się liczyć, że będzie się często rozstawianym na
dyżurach. Stad nasze zarobki są tak wysokie. Każdy stara się jednak brać
dyżurów jak najmniej, bo w takim kraju jak Australia liczy się nie tylko
ile zarabiasz, ale czy masz czas aby pieniądze wydać.
Moje wątpliwości
A minusy? Pierwszy i najbardziej oczywisty: daleko od Polski. Od
czasu do czasu nachodzą mnie myśli, czy na pewno dobrze zrobiłem, czy
nie trzeba było poczekać na okazję w UK? Byłoby bliżej do rodziny i do
przyjaciół w Polsce...
To jest cena, którą płacimy w zamian za całoroczne lato, ocean tuż
za rogiem i niesamowitą naturę wokół.
Gdy przyjedziecie tu z rodziną, problemem nie będzie zapewnienie jej
bytu, ale szanse na pracę dla partnera czy partnerki. Specjalizacja, w
najbardziej skrajnym scenariuszu (a chyba jako cudzoziemcy musimy taki
zakładać) wymagać może corocznej przeprowadzki przez kolejne sześć lat.
Niewątpliwym plusem tego typu wyjazdu jest fakt, iż nie trzeba się
decydować na emigrację i ewentualne rozczarowanie jakie może ona
przynieść. Podziwiam ludzi, którzy decydują się wyemigrować do Australii
nie będąc tu wcześniej. Nam by nie starczyło na to odwagi. Podpisanie
kontraktu na pół roku z możliwością przedłużenia i zobowiązanie
pracodawcy zwrotu kosztu przylotu po zakończeniu kontraktu, daje szanse
pozostania na dłużej albo powrotu do Polski z zarobionym groszem,
doświadczeniem pracy w szpitalu anglosaskim, lepszym angielskim. Także
wrażeniami turystycznymi, o których wcześniej można było tylko marzyć.
Dla zainteresowanych, zdesperowanych i tych, którzy są żądni przygód:
Marcin
Zdjęcia: Radek Czyż
|