Z czego słynie australijska Polonia?
Podobnie jak w XVI wieku królowa Bona sprowadziła do Polski nieznane
wcześniej warzywa, tak współcześni Włosi zwieźli do Australii
swoje pomidory i inne jarzyny. Mają oni nawet swój wkład w język
australijski, bo na przykład „makaron” znaczy „pasta”.
A „pasta” to włoskie słowo. Włosi i Grecy pokazali,
jak mieszkać pięknie w ładnych domach i ukwieconych ogrodach.
Obie te nacje, a także Chińczycy czy Wietnamczycy, zasłynęli w
Australii z rodzinnych biznesów i ze swoich kuchni, które urozmaiciły
jadłospis przeciętnego Australijczyka.
Profesor Adam Jamrozik
— Jesteśmy tu od pięćdziesięciu lat, a nasz wkład do australijskiej
społeczności równa się zero — twierdzi profesor socjologii
Adam Jamrozik z Flinders University w Adelajdzie, badacz polityki,
ekonomii i systemów opieki społecznej, wielokulturowości. Człowiek,
którego – jak przystało na socjologa – interesują zachowania
ludzi, ich sposoby samoorganizowania się.
Panie profesorze, czy nie jest to opinia nadto krzywdząca? Faktycznie,
naszych pierogów, gołąbków i bigosu nie zjemy chyba poza Domem Polskim.
Ale w Australii nie brakuje uznanych pisarzy i artystów polskiego
pochodzenia, a na tutejszych uczelniach sławnych naukowców, do których
i pan należy.
— Kilka lat temu podczas mojej pracy na uniwersytecie w Sydney
prowadziłem badania dotyczące polskich emigrantów lat osiemdziesiątych.
Przybyła wówczas do Australii spora grupa ludzi dobrze wykształconych,
którym w zasadzie wystarczyły trzy lata, by rozpocząć na emigracji
normalne życie. Trafili do bogatego, już nieźle urządzonego kraju.
Ponadto ówczesny rząd prowadził i propagował politykę multikulturalizmu.
Doceniono ich wykształcenie i umiejętności zawodowe, zdobywali też
nowe kwalifikacje... I co się dzieje?
Wielu z nich dobrze się dziś powodzi, ale każdy pracuje indywidualnie,
często się nawet nie znają. Polacy w Australii nie są zorganizowani.
Nie zabierają głosu w ważnych dla nowej ojczyzny sprawach. Nie tworzą
– jak inne nacje – silnego lobby, takich sił nacisku,
które proponowałyby odpowiednie rozwiązania prawne. Australijczyków
polskiego pochodzenia nie widać w rządach jakiegokolwiek szczebla.
Nie współpracują dla wspólnego dobra, często nie identyfikują się
z Polonią. Tzw. solidarnościowa emigracja nie znalazła wspólnego
języka z powojenną i tą z lat sześćdziesiątych, ich zdaniem ze starą
grupą „dziwaków” mówiących innym, choć polskim, językiem.
Być może jakiekolwiek identyfikowanie się z Polską jest komuś
zbyteczne? Jakże często młodzi ludzie, dzieci i wnukowie emigrantów,
już nie mówią po polsku. Dobrze jest, jeśli cokolwiek rozumieją.
Mówią o sobie, że są Australijczykami.
— Ja też jestem polskim Australijczykiem, obywatelem tego
kraju, w pełni korzystającym z przysługujących mi praw i obowiązków.
Nie jestem natomiast „Polakiem mieszkającym w Australii”.
To ważne rozróżnienie. Sądzę bowiem, że wśród naszej Polonii zbyt
wielu jest takich, którzy tu tylko mieszkają...
Więc w jaki sposób moglibyśmy sobie pomóc?
— Moim marzeniem od wielu lat jest utworzenie fundacji naukowej,
która wspomagałaby młodych ludzi zarówno w Polsce jak i w Australii,
organizowałaby wymianę naukową między uczelniami obu krajów, fundowała
stypendia, itp.
Więc nie kuchnia a nauka? To miałby być nasz specyficznie polski
wkład do australijskiej społeczności?
— Tak, ponieważ Polacy lubią i chcą się uczyć, czego nie
zawsze można powiedzieć o Australijczykach. Proszę zauważyć, że
w polskim domu dobrze uczące się dzieci są jego chlubą. Polski rodzic
chwali się wynikami szkolnymi, a nie mówi o tym, jaki byłby z syna
tęgi biznesmen i jakie miliony mógłby zarobić. Nam nie na milionach
zależy, lecz na porządnym wykształceniu swoich dzieci, w miarę możliwości
na najlepszych uczelniach.
Racja. Dyplom magisterski w Polsce „zastąpił” tytuły
szlacheckie...
— I to należy wykorzystać tym bardziej, że brak chęci do
nauki jest słabością Australijczyków. Ponadto nauka jest dziś ważna
jak nigdy dotąd. Wraz z jej odkryciami pojawiły się nowe pytania
i problemy moralne, z którymi musimy się uporać. Dobra edukacja
uczy krytycznego myślenia. Jest ono niezbędne, by na przykład zauważyć
i odpowiednio zareagować na to, że nasze wolności demokratyczne
są systematycznie przez różne rządy na świecie ukrócane. Musimy
nauczyć się żyć w zróżnicowanym kulturowo świecie. A my wciąż boimy
się innej kultury, religii, koloru skóry... I jeszcze jedno: proszę
zauważyć co się współcześnie dzieje, przede wszystkim w Europie.
Im bardziej się ten kontynent jednoczy, tym częściej słychać głosy
małych grup etnicznych, które przetrwały i dziś dopominają się swoich
praw.
Pewnie pan profesor myśli na przykład o Baskach w Hiszpanii,
o Czechach, Słowakach, Morawianach w byłej Czechosłowacji, o narodach
byłej Jugosławii nie wspominając. Także w naszym kraju niektórzy
Ślązacy pragną mieszkać na Śląsku, a nie w Polsce. Kaszubi też mówią
o swojej odrębności... O czym to świadczy?
— Na przykład o tym, że przychodzi taki czas, kiedy szukamy
swoich korzeni, swojej tożsamości narodowej. Nasi potomkowie też
będą o to pytać. A co po nas pozostanie? To nie jest kwestia romantyczności.
Powtarzam: pięćdziesiąt lat tu jesteśmy, nasze pokolenie wymiera,
następców nie widać! Kto dziś potrafiłby tak zabiegać o utworzenie
Domu Polskiego na Woodwille jak Eugeniusz Hejka, Jan Rakowski,
Jan Zapała, Stuart i ja?
500 funtów mieliśmy w kasie, a kupowaliśmy posiadłość za 10 tysięcy!
Spłatę długów zaciągniętych w kampanii finansowej, bo żaden bank
nie chciał z nami rozmawiać, ręczyliśmy własnym majątkiem! Kogo
dzisiaj na to stać? Inna sprawa, że nie potrafimy młodzieży zaoferować
niczego ciekawego. Nic dla nich nie robimy. A dla nas dorosłych?
Raz w roku, w jeden weekend dożynki, to za mało. Polskie Towarzystwo
Kulturalne usiłowało coś zmienić, ale większości naszych rodaków
żadne propozycje nie interesowały. To nasza słabość, a czas ucieka...
Tymczasem przyszłość świata jest w tym, co ludzie mają do zaofiarowania.
Żeby coś dać, coś kontynuować, to nie tylko historia jest ważna
i potrzebna, ale połączenie jej z naszą tożsamością. Z tym skąd
się wywodzimy i gdzie obecnie jesteśmy.
Dziękuję za rozmowę. Mam nadzieję, że nasi Czytelnicy też zabiorą
głos w tej sprawie. A może uda się czegoś pozytywnego dokonać? Dla
dobra wspólnego.
Rozmawiała Lidia Mikołajewska
|