Premier Australii, John Howard: –
Australia straciła swojego wspaniałego syna, który przynosił ogromną
radość milionom osób, zwłaszcza najmłodszym
W prasie pojawiła się właśnie skromna
wzmianka o „rodzinnym spotkaniu”. Żadnych wielkich relacji, czy
fotoreportaży na pierwszych stronach gazet i w głównych wydaniach
dzienników radiowych i telewizyjnych z rozpaczy ojca, wdowich łez i
płaczących dzieci. Rodzina pochowała zmarłego prywatnie, w ciszy i
skupieniu. Taka była jej wola i Australijczycy potrafili ją uszanować.
Wprawdzie władze stanu Queensland
zaproponowały, aby pochować Stephena Roberta Irwina oficjalnie i na
koszt państwa, ale rodzina odrzuciła tę ofertę, bo „Steve był zwyczajnym
facetem” – zauważył jego ojciec, Bob.
Dopiero teraz, po prywatnym pogrzebie,
będzie czas na publiczne uhonorowanie zmarłego, na dziennikarskie
relacje, wspomnienia przyjaciół, składanie wieńców i kwiatów pod
pomnikiem, który stanie na terenie jego prywatnego ZOO w Beerwah.
Uroczystości potrwają co najmniej dwa dni. To dni żałoby narodowej. W
ten sposób Australia żegna „zwyczajnego faceta”, czyli
najpopularniejszego w świecie Australijczyka, który oczarował miliony
widzów swoimi programami telewizyjnymi o największych, najbardziej
niebezpiecznych i najdziwniejszych zwierzętach i gadach żyjących na
naszej planecie.
Steve Robert Irwin, znany australijski
„łowca krokodyli”, dziennikarz telewizyjny, aktywny działacz na rzecz
ochrony środowiska i budowy parków narodowych, zmarł na skutek ukłucia
jadowitym kolcem płaszczki – ta wiadomość BBC News lotem błyskawicy
obiegła cały świat.
– To wielka strata dla Australii. Miał
wspaniały charakter, był zaangażowanym przyrodnikiem, dostarczał
milionom ludzi emocji i rozrywki – powiedział w tym dniu, w rozmowie z
BBC, premier Australii John Howard.
Steve zginął po tym, jak kolec płaszczki
wbił mu się w serce podczas kolejnego kręcenia filmu na Wielkiej Rafie
Koralowej w pobliżu Port Douglas w północno-wschodnim Queensland.
Najbardziej przykre jest to, że kręcił ten film dla programu
telewizyjnego, w którym występował ze swoją córką Bindi. Tym razem Bindi
miała być główną bohaterką programu Discovery Kids zatytułowanego
„Dziewczynka z dżungli”. I do tego właśnie odcinka Steve Irwin robił
podwodne zdjęcia na rafach.
Steve jest trzecią ofiarą płaszczki w
Australii. Uderzenie tej ryby nie jest na ogół śmiertelne, choć poważne,
czasem długo goją się rany... Ale tym razem ogon jak strzała przebił
jego serce. Mimo natychmiastowej pomocy nie udało się go uratować.
Steve zdołał podobno wyrwać tę „strzałę”
ze swojego serca, polała się krew... Ale tego obrazka nigdy nie
zobaczymy. Cała scena została wprawdzie zarejestrowana przez operatora
telewizyjnego towarzyszącego Irwinowi w podwodnej eskapadzie, ale taśmę
przejęła policja, by zbadać przyczyny tego śmiertelnego wypadku i będzie
ona zniszczona, aby nie przedostała się do żadnej stacji telewizyjnej
ani internetu.
Stephen Robert Irwin, popularny Steve, to
najsławniejszy Australijczyk na świecie. Wymyślony przez niego okrzyk
„by crikey!” wszedł na stałe do zasobu leksykalnego w Australii. Urodził
się w Melbourne 22 lutego 1962 roku. Żył zaledwie 44 lata, ale doczekał
wielkiej, światowej sławy. Największą popularność przyniósł mu
niekonwencjonalny program zatytułowany „Łowca krokodyli” ("The Crocodile
Hunter"), który kręcił razem z żoną Terri. Krew mroziła się widzom w
żyłach na widok Steva trzymającego w rękach niebezpieczne zwierzęta –
krokodyle, węże, czy jadowite pająki. Szczerze mówiąc nie wszystkim się
to podobało, jego zachowanie niektórzy uważali za kontrowersyjne, wiele
osób denerwowało to, że Steve szarżuje pozwalając oplątać się jadowitemu
wężowi, wkładając swoją głowę do paszczy krokodyla, albo... gdy
podchodzi do gada trzymając w jednej ręce kij, a w drugiej swojego
kilkumiesięcznego wówczas synka Roberta...
Mimo wszystko, a może właśnie także z tych
powodów, serial cieszył się dużą popularnością na świecie. W sumie Steve
Irwin nakręcił blisko 50 filmów przyrodniczych. Dlatego jego
przedwczesna śmierć zszokowała nie tylko Australijczyków, ale wszystkich
widzów jego programów i przyrodników na świecie. Irwin, wspaniały
działacz na rzecz ochrony środowiska i ratowania zwierząt przed zagładą,
zajmował się między innymi odławianiem krokodyli na zamieszkałych
terenach i przenoszeniem ich w odludne miejsca.
Irwin był właścicielem Australia ZOO w
Beerwah, na Sanshine Cost, od 1991 roku, kiedy przejął od swoich
rodziców ich prywatny Park Gadów w Queensland. Wkrótce zmienił nazwę
tego parku na Australia ZOO w Beerwah, czyniąc go jednym z największych
prywatnych ogrodów zoologicznych w tym kraju. Przy wejściu do ZOO
tysiące Australijczyków składało kwiaty tuż po śmierci Irwina.
Terri Irwin, wdowa po zmarłym, Amerykanka
z pochodzenia, praktycznie nie rozmawiała z przedstawicielami mediów. Tę
decyzję dziennikarze też uszanowali.
Matka Terri, Julie Raines, która mieszka w
Oregon w USA, w telefonicznym wywiadzie radiowym mówiła o tym, jakim
szokiem i ciężkim przeżyciem była wiadomość o śmierci Steva w ich
rodzinie, jak jej córka zmaga się po śmierci męża, jak troszczy się o
swoje małoletnie dzieci, martwi tym, czy poradzi sobie z ich
wychowaniem... Córka Bindi ma osiem lat, syn Robert – zaledwie dwa.
Mówiła też o tęsknocie Roberta za ojcem i o tym, że wciąż dopytuje
„gdzie tata?”. Bardzo dzielnie znosi to wszystko Bindi i jest ona
prawdziwym wsparciem dla matki. Matka Terri jest przekonana, że jej
córka, jak zwykle, zrobi wszystko jak należy.
Steve i Terri poznali się w 1991, kiedy
amerykańska pani zoolog odwiedziła australijski Park Gadów, w którym
Steve pracował wraz z rodzicami. Po kilku miesiącach było po
zaręczynach, a pobrali się w czerwcu następnego roku. W czasie miodowego
miesiąca kręcili swój pierwszy wspólny film dokumentalny. Był to
pierwszy odcinek „Łowcy krokodyli”, który przyniósł im obojgu światowy
rozgłos. Dobrały się dwie bratnie dusze, które połączyły wspólne
zainteresowania i pasje.
Udało mi się właśnie nabyć książkę „The
incredible life and adventures of Steve and Terri Irwin. The Crocodile
Hunter” napisaną przez nich samych. Na zakończenie ósmego rozdziału, w
którym opowiada, jak ratowali życie chłopcu ukąszonemu przez jadowitego
węża, Terri pisze tak:
Steve and I are very lucky to live and
work with what we love best.. Zoo life definitely has its ups and downs
bat there is nothing else we'd rather be doing. It's our goal and our
passion to open everyone's heart to love and care for wildlife for
generations to come.
Książka dedykowana jest
matce Steva, Lyn Irwin, „prawdziwej australijskiej pionierce”, która
uczyniła go „wojownikiem o ochronę przyrody”, która płakała razem z nim
nad każdym chorym zwierzakiem albo gadem, która przylała paskiem, gdy
był nieznośny i rozbrykany...
Publikowane tu zdjęcia pochodzą z tej
właśnie z tej książki, która zawiera fotografie prywatne i z Discovery
Communications Inc.
List z Polski
Witam Szanowną Redakcję . Wczoraj obiegła
świat przynajmniej dla mnie smutna wiadomość o w sumie „głupiej” śmierci
tak mądrego i lubianego człowieka jakim był Steve, zoolog który
niekonwencjonalnymi metodami ukazywał świat zwierząt. Jest mi bardzo
smutno z tego powodu!!! Będzie mi go brakować, a ponieważ nie znam
angielskiego, bo już jestem i siwiejącym panem i nie wiem do kogo się
zwrócić z przekazaniem moich najszczerszych kondolencji pomyślałem
sobie, że może za Waszym pośrednictwem będę mógł to uczynić? Pozdrawiam
Was serdecznie życzę dalszych sukcesów w redagowaniu gazety, którą
chętnie czytam i na nią czekam.
ps. przesyłam Wam fotkę mojego pieska
Bema.
Z poszanowaniem Andrzej L.
Lidia Mikołajewska
|