Po piętnastu latach przerwy zasiadłam w szkolnej ławce. Raptem ubyło
mi lat ...
Banałem jest, ale jakże prawdziwym, że emigracja to wielkie wyzwanie,
które stawia nas w całkiem innych życiowych sytuacjach. Często proste
sprawy potrafią urosnąć do niewyobrażalnych problemów.
Dlatego, wierzcie mi!, decyzję o wyjeżdzie z kraju trzeba dokładnie
przemyśleć, rozpatrzyć wszystkie „za” i „przeciw”, a przede wszystkim
zadać sobie pytanie: – czego tak naprawdę oczekuję od nowego miejsca do
życia i jak wiele jestem w stanie poświęcić?
Na naukę nigdy nie jest za późno
Moja fascynacja Australią nadal trwa. Tym razem dotyczy szkoły.
Szkoła zazwyczaj kojarzy nam się ze wspomnieniami z lat
młodzieńczych.
Pamiętamy związane z nią przyjemności, albo bieganie z plecakiem na
zajęcia traktujemy do dziś jako „zło konieczne”.
Uczciwie przyznaję, że należę do grona tych osób, które na słowo
„szkoła” dostają gęsiej skórki. Gdy mamy po „naście” lat, świat jest tak
ciekawy i tak bardzo absorbujący, tyle rzeczy dzieje się wokół... że
nauka spada na dalszy plan. Dopiero po wielu latach patrząc na szkołę z
całkiem innej perspektywy, jako dorośli ludzie, doceniamy jej wartość.
Na szczęście na naukę nigdy nie jest za póżno. Oboje z mężem jesteśmy
tego doskonałym przykładem.
Po piętnastu latach przerwy zasiadłam w szkolnej ławce w jednym z
instytutów TAFE (Tertiary And Further Education), by studiować
angielski. Poczułam się młodziej, raptem ubyło mi lat...
Jaka ta szkoła jest? To widać na zdjęciach obok. Uczy się w niej
również Marcin, mój mąż.
Ciepło i życzliwie
Mile zaskoczyła mnie panująca tu ciepła i życzliwa atmosfera. Tak jak
przypuszczałam wcześniej, szybko okazało się, że nie jestem jedyną tu
osobą z Polski. Jest nas tylu, że z powodzeniem moglibyśmy stworzyć
tutaj polską drużynę piłkarską!
Pierwszego dnia mieliśmy tzw. „orientation”, na którym zapoznano nas
z Instytyutem, jego zwyczajami oraz przedstawiono nam nauczycieli.
Następnie pisaliśmy test na podstawie którego przydzielano nas do
odpowiednich grup zaawansowania znajomości języka angielskiego. Jeśli
okazałoby się, że poziom do którego zostaliśmy przydzieleni nam nie
odpowiada, to w ciągu pierwszych dwóch tygodni możemy przenieść się na
inny (wyższy lub niższy poziom).
Gramatyka i zacięta debata
Niestety, w moim przypadku pierwszy tydzień zajęć nie wyglądał tak
jak powinien. Lekcje odbywały się w jednej dużej, wspólnej grupie.
Uważam, że ten pierwszy tydzień w pewnym sensie zmarnowałam. Myślę, że
zabrakło po prostu dobrej organizacji. Grupa, w której mam zajęcia, jest
stosunkowo duża, bo liczy aż 19 osób. Na szczeście kilka z nich studiuje
tylko na „part time” (w niepełnym wymiarze godzin). Dlatego na zajęciach
bywa z reguły około 15 osób. To i tak sporo biorąc pod uwagę cenę kursu.
Mamy za to aż trzech lektorów, co jest świetnym rozwiązaniem. W
pierwszej połowie kursu zajęcia z nimi były bardzo urozmaicone i
prowadzone w sposób bardzo ciekawy.
W zależności od poziomu można się spodziewać mniej lub bardziej
urozmaiconych zajęć. Na niższych będzie więcej gramatyki, na wyższych
dyskusji i zaciętych debat na nierzadko kontrowersyjne tematy.
Sporo czasu poświęca się tu na rozwijanie umiejętności pisania esejów
czy opracowywania prezentacji. Te ostatnie trzeba przedstawiać
publicznie, a to uczy przełamania własnego strachu i kontrolowania
swoich emocji.
Mieliśmy również kilka lekcji w plenerze. Między innymi odwiedziliśmy
Adelajdzki Sąd, gdzie mogliśmy zobaczyć wybraną przez siebie rozprawę.
Wybrałam kryminalną, co okazało się strzałem w dziesiątkę.
Odniosłam wrażenie, że w drugiej połowie kursu tempo nauczania
zmalało, bo nauczycielom zabrakło pomysłów co z nami dalej zrobić. A
szkoda, bo zapowiadało się rewelacyjnie.
A może nie mam racji? Może to tylko moje subiektywne odczucie? Może
dało o sobie znać zmęczenie, które skumulowało się właśnie w połowie
kursu?
Marcin i Łukasz też się uczą
Równocześnie z moim kursem Marcin rozpoczął naukę na kierunku
Information Technology w tym samym Instytucie. Są to studia bardzo
czasochłonne i wymagają dużego nakładu pracy. Zajęcia odbywają się
codziennie, w większości są to ćwiczenia. W weekendy trzeba znaleźć czas
na pisanie prac, których zadają sporo.
Dla naszego syna, po trzech latach spędzonych w niemieckiej szkole,
też przyszło nowe wyzwanie. Okazało się, że tym razem o wiele łatwiej
było mu przystosować się do australijskiej szkoły. I to z kilku powodów.
W tutejszej szkole średniej po prostu się studiuje, a to znaczy, że
uczniowie nie są odpytywani i oceniani na każdej lekcji. Zamiast tego,
otrzymują długoterminowe zadania do zrobienia. Sami więc sobie
organizują czas i zajęcia domowe, aby oddać te prace w terminie. Ten
„termin” to naprawdę ważna sprawa! W domu muszą przygotowywać się także
do sprawdzianów. To, co mnie mile zaskoczyło: młodzież ma tylko trzy
przedmioty obowiązkowe, a następnych kilka wybiera sobie sama! Każdy kto
pamięta polską szkołę, a szczególnie tę średnią, uśmiechnie się z
pewnością w tym miejscu. Uczyć się tylko tego, co się lubi i chce?!
Łukaszowi jest łatwiej, niż było w niemieckiej szkole, bo dobrze zna
język angielski. Tymczasem gdy przyjechaliśmy do Niemiec syn nie mówił
ani słowa w tym języku. Pierwsze miesiące były więc dla niego bardzo
pracowite.
Ważne niemieckie doświadczenie
Mimo to myślę, że pobyt w Niemczech okazał się zbawienny dla całej
naszej rodziny i to z wielu powodów. Przede wszystkim zdobyliśmy
doświadczenie związane z życiem za granicą.
Pierwsze miesiące poza krajem wcale nie są łatwe zwłaszcza dla kogoś,
kto po raz pierwszy wyjeżdża z kraju na dłużej. U nas był to trudny
okres przede wszystkim dla naszego syna, który oprócz szkoły niemieckiej
w weekendy uczęszczał do polskiej. „Zafundowaliśmy” więc naszemu dziecku
dość nietypową edukację. Mamy jednak nadzieję, że kiedyś Łukasz doceni
nasz wysiłek.
Również i ja, z dnia na dzień, stanęłam w Niemczech przed nowymi
wyzwaniami. Cały mój dotychczasowy świat uległ diametralnej zmianie.
Przede wszystkim słaba znajomość jezyka spowodowala, że długo czułam się
niepewnie. Teraz z perspektywy czasu nie wydaje się to takie straszne.
Jednak dzięki tym wszystkim doświadczeniom, gdy wybieraliśmy się do
Australii, to wiedzieliśmy co nas czeka i przed jakimi wyzwaniami
przyjdzie nam stanąć.
Przyjdzie tęsknota
Ukończenie kursu językowego i znalezienie pracy w Australii dodało mi
pewności siebie, a codzienny kontakt z ludźmi uczynił moje życie
ciekawsze.
Spodziewam się jednak, że po pewnym czasie, kiedy ochłoniemy nieco,
zaczniemy więcej myśleć o bliskich, którzy zostali w kraju, o znajomych,
których zacznie nam brakować. Tęsknota potrafi przybrać ogromne
rozmiary, szczególnie na emigracji, gdzie każdy czuje się obco na
początku. A Australia, niestety, nie jest miejscem, z którego łatwo jest
wybrać się w odwiedziny do bliskich lub pojechać do nich na święta.
Na emigracji WSZYSTKO zostawiamy za sobą i ZACZYNAMY życie od nowa.
Agnieszka Byzdra
|