Przegląd Australijski
Image Map

Strona
główna
Australia
z oddali
Świat Tubylców
Australijskich
Wędrówki
kulinarne
Piórem,
Pędzlem i...
„Panorama”
- miesięcznik
Ostatnia aktualizacja: 29.12.2012

Nowe wyzwanie

Panorama w sieci, kwiecień 2005

Po piętnastu latach przerwy zasiadłam w szkolnej ławce. Raptem ubyło mi lat ...


Banałem jest, ale jakże prawdziwym, że emigracja to wielkie wyzwanie, które stawia nas w całkiem innych życiowych sytuacjach. Często proste sprawy potrafią urosnąć do niewyobrażalnych problemów.

Dlatego, wierzcie mi!, decyzję o wyjeżdzie z kraju trzeba dokładnie przemyśleć, rozpatrzyć wszystkie „za” i „przeciw”, a przede wszystkim zadać sobie pytanie: – czego tak naprawdę oczekuję od nowego miejsca do życia i jak wiele jestem w stanie poświęcić?

Na naukę nigdy nie jest za późno

Moja fascynacja Australią nadal trwa. Tym razem dotyczy szkoły.

Szkoła zazwyczaj kojarzy nam się ze wspomnieniami z lat młodzieńczych.

Pamiętamy związane z nią przyjemności, albo bieganie z plecakiem na zajęcia traktujemy do dziś jako „zło konieczne”.

Uczciwie przyznaję, że należę do grona tych osób, które na słowo „szkoła” dostają gęsiej skórki. Gdy mamy po „naście” lat, świat jest tak ciekawy i tak bardzo absorbujący, tyle rzeczy dzieje się wokół... że nauka spada na dalszy plan. Dopiero po wielu latach patrząc na szkołę z całkiem innej perspektywy, jako dorośli ludzie, doceniamy jej wartość.

Na szczęście na naukę nigdy nie jest za póżno. Oboje z mężem jesteśmy tego doskonałym przykładem.

Po piętnastu latach przerwy zasiadłam w szkolnej ławce w jednym z instytutów TAFE (Tertiary And Further Education), by studiować angielski. Poczułam się młodziej, raptem ubyło mi lat...

Jaka ta szkoła jest? To widać na zdjęciach obok. Uczy się w niej również Marcin, mój mąż.

Ciepło i życzliwie

Mile zaskoczyła mnie panująca tu ciepła i życzliwa atmosfera. Tak jak przypuszczałam wcześniej, szybko okazało się, że nie jestem jedyną tu osobą z Polski. Jest nas tylu, że z powodzeniem moglibyśmy stworzyć tutaj polską drużynę piłkarską!

Pierwszego dnia mieliśmy tzw. „orientation”, na którym zapoznano nas z Instytyutem, jego zwyczajami oraz przedstawiono nam nauczycieli. Następnie pisaliśmy test na podstawie którego przydzielano nas do odpowiednich grup zaawansowania znajomości języka angielskiego. Jeśli okazałoby się, że poziom do którego zostaliśmy przydzieleni nam nie odpowiada, to w ciągu pierwszych dwóch tygodni możemy przenieść się na inny (wyższy lub niższy poziom).

Gramatyka i zacięta debata

Niestety, w moim przypadku pierwszy tydzień zajęć nie wyglądał tak jak powinien. Lekcje odbywały się w jednej dużej, wspólnej grupie. Uważam, że ten pierwszy tydzień w pewnym sensie zmarnowałam. Myślę, że zabrakło po prostu dobrej organizacji. Grupa, w której mam zajęcia, jest stosunkowo duża, bo liczy aż 19 osób. Na szczeście kilka z nich studiuje tylko na „part time” (w niepełnym wymiarze godzin). Dlatego na zajęciach bywa z reguły około 15 osób. To i tak sporo biorąc pod uwagę cenę kursu.

Mamy za to aż trzech lektorów, co jest świetnym rozwiązaniem. W pierwszej połowie kursu zajęcia z nimi były bardzo urozmaicone i prowadzone w sposób bardzo ciekawy.

W zależności od poziomu można się spodziewać mniej lub bardziej urozmaiconych zajęć. Na niższych będzie więcej gramatyki, na wyższych dyskusji i zaciętych debat na nierzadko kontrowersyjne tematy.

Sporo czasu poświęca się tu na rozwijanie umiejętności pisania esejów czy opracowywania prezentacji. Te ostatnie trzeba przedstawiać publicznie, a to uczy przełamania własnego strachu i kontrolowania swoich emocji.

Mieliśmy również kilka lekcji w plenerze. Między innymi odwiedziliśmy Adelajdzki Sąd, gdzie mogliśmy zobaczyć wybraną przez siebie rozprawę. Wybrałam kryminalną, co okazało się strzałem w dziesiątkę.

Odniosłam wrażenie, że w drugiej połowie kursu tempo nauczania zmalało, bo nauczycielom zabrakło pomysłów co z nami dalej zrobić. A szkoda, bo zapowiadało się rewelacyjnie.

A może nie mam racji? Może to tylko moje subiektywne odczucie? Może dało o sobie znać zmęczenie, które skumulowało się właśnie w połowie kursu?

Marcin i Łukasz też się uczą

Równocześnie z moim kursem Marcin rozpoczął naukę na kierunku Information Technology w tym samym Instytucie. Są to studia bardzo czasochłonne i wymagają dużego nakładu pracy. Zajęcia odbywają się codziennie, w większości są to ćwiczenia. W weekendy trzeba znaleźć czas na pisanie prac, których zadają sporo.

Dla naszego syna, po trzech latach spędzonych w niemieckiej szkole, też przyszło nowe wyzwanie. Okazało się, że tym razem o wiele łatwiej było mu przystosować się do australijskiej szkoły. I to z kilku powodów.

W tutejszej szkole średniej po prostu się studiuje, a to znaczy, że uczniowie nie są odpytywani i oceniani na każdej lekcji. Zamiast tego, otrzymują długoterminowe zadania do zrobienia. Sami więc sobie organizują czas i zajęcia domowe, aby oddać te prace w terminie. Ten „termin” to naprawdę ważna sprawa! W domu muszą przygotowywać się także do sprawdzianów. To, co mnie mile zaskoczyło: młodzież ma tylko trzy przedmioty obowiązkowe, a następnych kilka wybiera sobie sama! Każdy kto pamięta polską szkołę, a szczególnie tę średnią, uśmiechnie się z pewnością w tym miejscu. Uczyć się tylko tego, co się lubi i chce?!

Łukaszowi jest łatwiej, niż było w niemieckiej szkole, bo dobrze zna język angielski. Tymczasem gdy przyjechaliśmy do Niemiec syn nie mówił ani słowa w tym języku. Pierwsze miesiące były więc dla niego bardzo pracowite.

Ważne niemieckie doświadczenie

Mimo to myślę, że pobyt w Niemczech okazał się zbawienny dla całej naszej rodziny i to z wielu powodów. Przede wszystkim zdobyliśmy doświadczenie związane z życiem za granicą.

Pierwsze miesiące poza krajem wcale nie są łatwe zwłaszcza dla kogoś, kto po raz pierwszy wyjeżdża z kraju na dłużej. U nas był to trudny okres przede wszystkim dla naszego syna, który oprócz szkoły niemieckiej w weekendy uczęszczał do polskiej. „Zafundowaliśmy” więc naszemu dziecku dość nietypową edukację. Mamy jednak nadzieję, że kiedyś Łukasz doceni nasz wysiłek.

Również i ja, z dnia na dzień, stanęłam w Niemczech przed nowymi wyzwaniami. Cały mój dotychczasowy świat uległ diametralnej zmianie. Przede wszystkim słaba znajomość jezyka spowodowala, że długo czułam się niepewnie. Teraz z perspektywy czasu nie wydaje się to takie straszne. Jednak dzięki tym wszystkim doświadczeniom, gdy wybieraliśmy się do Australii, to wiedzieliśmy co nas czeka i przed jakimi wyzwaniami przyjdzie nam stanąć.

Przyjdzie tęsknota

Ukończenie kursu językowego i znalezienie pracy w Australii dodało mi pewności siebie, a codzienny kontakt z ludźmi uczynił moje życie ciekawsze.

Spodziewam się jednak, że po pewnym czasie, kiedy ochłoniemy nieco, zaczniemy więcej myśleć o bliskich, którzy zostali w kraju, o znajomych, których zacznie nam brakować. Tęsknota potrafi przybrać ogromne rozmiary, szczególnie na emigracji, gdzie każdy czuje się obco na początku. A Australia, niestety, nie jest miejscem, z którego łatwo jest wybrać się w odwiedziny do bliskich lub pojechać do nich na święta.

Na emigracji WSZYSTKO zostawiamy za sobą i ZACZYNAMY życie od nowa.


Agnieszka Byzdra


Poleć ten artykuł znajomemu | zobacz co słychać na forum
Copyright © Przegląd Australijski 2004-2011