Przegląd Australijski
Image Map

Strona
główna
Australia
z oddali
Świat Tubylców
Australijskich
Wędrówki
kulinarne
Piórem,
Pędzlem i...
„Panorama”
- miesięcznik
Ostatnia aktualizacja: 29.12.2012

Świat zwariował!

Panorama w sieci, styczeń 2005

Święta Bożego Narodzenia z dala od najbliższych, w innym kraju i w samym środku lata!


Święta zawsze kojarzyły mi się ze śniegiem za oknem i zapachem żywej, zielonej choinki. Z oczekiwaniem pierwszej gwiazdki na niebie i Mikołajem, który ma oszronioną mrozem brodę...

A tutaj? Ludzie na ulicach w krótkich spodenkach i klapkach! Niektórzy idą sobie na plażę... Świat zwariował!

Australijska pogoda i atmosfera nie sprzyjają świętowaniu. W niczym nie przypominają Bożego Narodzenia w Polsce. Może tylko szał zakupów jest taki sam?

My czuliśmy się jak na wakacjach. Świąteczne wystawy i Mikołaje na ulicach, nie wspomnę o bałwanach, które widzieliśmy w przydomowych ogródkach, wywoływały raczej uśmiech i zdumienie na naszych twarzach. Daliśmy się jednak ponieść tutejszej atmosferze.

Sylwestra spędziliśmy na plaży czekając na pokaz sztucznych ogni. Szampana, niestety, wypiliśmy dopiero po powrocie do domu, zdziwieni zakazem spożywania alkoholu na ulicach w tak szczególny dzień jak ten.

Pamiętając nasze polskie sylwestrowe imprezy na świeżym powietrzu, szybko doszłam jednak do wniosku, iż zakaz picia trunków alkoholowych zdecydowanie przydałby się i w naszym rodzinnym kraju. Do dziś pamiętam moją znajomą, starszą już panią , która raz tylko dała się skusić na podobną imprezę, świętując Sylwestra w gronie znajomych przed ratuszem. I pewnie wróciłaby zadowolona gdyby nie fakt, iż dokładnie po północy ktoś rzucił butelką i skaleczył ją dość mocno w głowę. Nowy Rok rozpoczął się dla niej wizytą u chirurga.

Muszę przyznać, że w noc sylwestrową na adelajdzkich ulicach panował spokój i czułam się bezpiecznie. I tylko przed samym domem zastaliśmy zdemolowaną skrzynkę na listy i opróżnioną puszkę po napoju orzeźwiającym o nazwie „lemon vodka”, którą jakiś żartowniś wetknął na antenę naszego samochodu. Tego żartownisia mieliśmy okazję poznać następnego dnia. Okazało sie bowiem, że zostawił na masce naszego samochodu telefon komórkowy i komplet kluczy. Skrzynkę na listy naprawiono w pierwszych dniach stycznia. I co dla mnie najdziwniejsze, nikt nie szukał winnych. Czytałam później w gazecie o paru incydentach, które miały miejsce na ulicach w noc sylwestrową, ale to przysłowiowa kropla w morzu w milionowej Adelajdzie.

Ceny paliw też dostarczały nam emocji, ponieważ – jak w loterii – zmieniały się prawie codziennie.

Po paru dniach oglądania tutejszej telewizji święta i okres poświąteczny zaczęły kojarzyć mi się z zakupami po okazyjnych cenach. Podobnie jak u nas i tutaj telewizja pełna jest reklam. Z tą tylko różnicą, iż te australijskie są mimo wszystko ciekawsze i emitowane w krótszym czasie (a może nie zdążyły mi się jeszcze opatrzeć?). Rodzime namawiały mnie do kupowania coraz lepszych proszków do prania, środków do czyszczenia podłóg i sanitariatów... A ja miałam tak wiele innych, ciekawszych zajęć poza sprzątaniem i praniem! A nasze reklamy kremów przeciwzmarszczkowych? Spodziewałam się takich reklam w Australii, gdzie nadmiar słońca i dziura ozonowa bardziej sprzyjają powstawaniu zmarszczek...

Miało być o świętach, a rozpisałam się o zakupach i reklamie. Ale myślę, że to również ciekawy temat szczególnie dla kogoś, kto dopiero przyjechał lub zamierza to zrobić wkrótce...

Nie odkrywam Ameryki twierdząc, że sklepów jest tu mnóstwo więc i wybór trudny... Wymyśliliśmy sobie metodę kupowania, która polega na tym, że każdego tygodnia robimy sprawunki w innym sklepie. Następnie porównujemy ceny. Jednak wielkich różnic pomiędzy poszczególnymi sklepami nie dostrzegamy. W każdym z nich są jakieś promocje i obniżki... Ostatecznie w tygodniowym rozrachunku finansowo wychodzi na to samo.

W „Central Market” i na rynku rybnym na północ od Port Adelaide (jadąc w kierunku Torrens Island) zakupy są znacznie tańsze. Ceny owoców i warzyw w niektórych przypadkach są niższe nawet o 50-60 procent. Wybór jest duży i z przyjemnością robimy tam zakupy. Mój mąż na pewno uśmiechnąłby się w tym miejscu ponieważ uważa, że należę do osób, które wszystkie zakupy robią z przyjemnością. Niezależnie czy są to nowe spodnie czy tańsze brzoskwinie...

Muszę przyznać, że kilka pierwszych wizyt w tutejszych niewyobrażalnie wielkich centrach handlowych przyprawiło mnie o lekki zawrót głowy. Moje pierwsze wrażenie było takie, że w zasadzie to przydałaby się tam mapa... Zdecydowanie wolę mniejsze sklepy, gdzie nie muszę obawiać się czy samochód znajdę od razu po wyjściu ze sklepu czy po godzinie szukania.

Wracając do świąt... Z pewnością były one inne niż te, które obchodziliśmy do tej pory. Na kolację wigilijną przygotowałam grilowane kalmary ze szpinakiem. Upiekłam nasz ulubiony placek z rabarbarem. A czy brakowało nam typowo zimowego, świątecznego nastroju, który znamy z Polski ? Na pewno brakowało nam bliskich przy wigilijnym stole, a synowi kolegów, którzy pozostali w kraju.

I choć na stole nie było karpia ani moich ulubionych pierogów wigilijnych, to szczerze przyznaję, iż święta te były udane i nie gorsze od pozostałych. To były po prostu nasze święta w Australii.


Agnieszka Byzdra


Poleć ten artykuł znajomemu | zobacz co słychać na forum
Copyright © Przegląd Australijski 2004-2011