Przegląd Australijski
Image Map

Strona
główna
Australia
z oddali
Świat Tubylców
Australijskich
Wędrówki
kulinarne
Piórem,
Pędzlem i...
„Panorama”
- miesięcznik
Ostatnia aktualizacja: 29.12.2012

Rekordzista

Przegląd Australijski, luty 2009

Głównym celem mojego przyjazdu jest córka Dania, która właśnie wyszła za mąż za Australijczyka


Jerzy Adamuszek – Z wykształcenia jest geografem, absolwentem Uniwersytetu Jagiellońskiego w Krakowie. Od 1980 roku na stałe mieszka w Kanadzie.

Autor książek podróżniczych: „Wyrachowane szaleństwo”, „Słonie na olejno”, „Kuba to nie tylko Varadero”, w których udokumentował swoje przeżycia podczas podróży przez obie Ameryki i po Afryce, a także na Kubę, gdzie jako pierwszy obcokrajowiec bez oficjalnego zezwolenia objechał ten kraj samotnie rowerem.

Niektóre jego osiągnięcia zostały odnotowane w Księdze Guinnessa.

Z zadumy wyrwał mnie dźwięk telefonu. – Odbierz, to na pewno do ciebie – mąż nie miał wątpliwości.

– Hallo! Tu Adamuszek. Jurek. Pamiętasz mnie?

– Jakże mogłabym zapomnieć!? Skąd dzwonisz?

– Z Royal Parku!

– To ty w Australii jesteś!? – nie potrafiłam ukryć zdumienia. – Zaraz po ciebie przyjedziemy, bądź gotowy za pół godziny!

– Cooo!? Samochodem mam jechać?! Przecież mam rower!

– Przecież z Royal Park do Klemzig, najprostszą drogą, to jakieś 15 kilometrów!

– A cóż to dla mnie? – Jurek prychnął w słuchawkę.

Jerzy Adamuszek

Cały Adamuszek! – westchnęłam. Poprzednim razem – przypomniałam sobie – też nie dał się namówić na podwiezienie samochodem, przyjechał do nas rowerem... Nawet na koncert Wandy Wiłkomirskiej, do Elder Hall Uniwersytetu Adelajdzkiego też przybył, jak panisko, na rowerze!

Za chwilę oprzytomniałam. Z nadzieją, że Jurek nie obraził się na mnie. Jak mogłam mówić o głupich 15 kilometrach prostej drogi, gdy ten człowiek pokonał rowerem 2 300 kilometrów przez Góry Skaliste?

Kajakiem i rowerem płynął i pedałował 122 kilometry dookoła Montrealu? Albo pokonywał rowerem i kajakiem 630 kilometrów z Montrealu do Nowego Jorku?

Dwukrotnie objeżdżał Meksyk, zwiedzał Amerykę Południową i Wysypy Karaibskie.

Samotnie, rowerem, objechał Kubę, a to... zaledwie 1500 kilometrów! Ubrał się wtedy w stare buty i spodnie, żeby na lotnisku nie zwracać na siebie uwagi, bo tamtejsza policja turystów wysyłała do hotelu. Rower zawinął w pudełko kartonowe... I tak – w przebraniu biedaka, praktycznie niezauważony – objechał sobie tę piękną wyspę dookoła. Pierwszy obcokrajowiec bez oficjalnego zezwolenia!

Te 15 kilometrów z Royal Park do Klemzig mógł nawet przebiec, skoro w Montrealu wielokrotnie uczestniczył w biegach maratońskich.

Samochód, owszem, Jurek Adamuszek też polubił. Na przykład wtedy, gdy podróżował po uwolnionej od apartheidu RPA, Namibii, Zimbabwe, Zambii i Botswanie.

Albo gdy reprezentował polską załogę w międzynarodowym rajdzie samochodowym „Aurora Vacation Challenge” sponsorowanym przez General Motors na trasie Detroit – Los Angeles długości 10 tysięcy kilometrów.

Niewątpliwie miłość do samochodu jeszcze się pogłębiła, gdy odbył samotny rajd samochodowy przez obie Ameryki. Na trasie Montreal – Alaska – Ziemia Ognista – Boliwia pokonał 40 527 kilometrów! Rekordowy odcinek 22 370 kilometrów z Alaski na Ziemię Ognistą przejechał starym kadilakiem w 18 dni, 11 godzin, 45 minut. To osiągnięcie zarejestrowała Księga Rekordów Guinnessa.

Księga zarejestrowała jeszcze dwa inne osiągnięcia Jerzego Adamuszka: odkrycie najdłuższego w świecie transkontynentalnego połączenia wodnego biegnącego przez Amerykę Północną z Zatoki Meksykańskiej do Morza Beauforta (10 682 km) oraz odkrycie, że Montreal jest największym w świecie miastem-wyspą, leżącym pomiędzy rzekami (252 km kwadratowe).

Samochód lubił zapewne także wtedy, gdy uczestniczył w wyprawie dżipami przez australijskie bezdroża w „Strzelecki Traces Expedition 2004”. Z polską ekipą pod kierownictwem red. Marka Tomalika przemierzyli wówczas ponad 7 i pół tysiąca kilometrów śladami polskiego odkrywcy Pawła Edmunda Strzeleckiego.

Jerzy Adamuszek odbywał także podróż po kanadyjskiej Arktyce. Dwukrotnie uczestniczył w sponsorowanej przez National Geographic Society wyprawie do źródeł Amazonki („To the sources of Amazon 2000”).

* * *

W kilkanaście minut od naszej telefonicznej rozmowy siedzieliśmy z Jurkiem przy stole. – Dla mnie nie ma lepszych pojazdów od moich nóg i roweru – zapewnił na powitanie. – Śnieg nie śnieg, deszcz nie deszcz, upał nie upał... nie ma znaczenia. Żeby nie odwyknąć, żeby blokady psychicznej nie poczuć, bo wyczyn zaczyna się – rozumiesz? – w głowie. Gdy sobie na przykład pomyślę, że „nie dam rady”, to naprawdę nic mi nie wychodzi. Więc robię inaczej: dobrze tankuję, czyli jem, i... w drogę! Ze zdrowiem – odpukać – problemów nie mam.

Faktycznie. Po kilku latach spotykam tego samego Jurka – szczupłego, wysportowanego, pełnego wigoru, rozgadanego i uśmiechniętego. Nic się nie zmienił.

– Pamiętasz nasze pierwsze spotkanie? – pyta.

To było...

– ... w 2004 roku! Nagrywaliśmy wtedy audycję dla radia PBM FM Jerzego Dudzińskiego. Poznaliśmy się w Domu Kopernika, gdzie podpisywałem swoje książki...

Ależ ten czas leci! Jesteś z nami po raz drugi, a więc... chyba polubiłeś Australię i Adelajdę też?

– Przecież w Adelajdzie, a ściślej mówiąc w Royal Park, mieszkają ciocia i wujek – Irena i Mieczysław Adamuszek. Po czterech latach od tamtego spotkania znów jestem z nimi i ze swoimi australijskimi kuzynami. Jednak głównym celem mojego przyjazdu jest córka Dania, która właśnie wyszła za mąż za... Australijczyka! W Perth wzięli ślub cywilny, teraz jedziemy do Kanady, gdzie na parę młodą czeka matka Danii. W Montrealu Dania i Michael przysięgną sobie miłość i wierność przed ołtarzem.

Najszczersze gratulacje! Teraz zapewne będziesz naszym częstym gościem, gdy będziesz odwiedzał córkę i zięcia w Australii. A może się tu przeniesiesz? W Australii jesteś po raz drugi. Jak ci się podoba ten kontynent?

– W Australii brakuje mi europejskiej soczystej zieleni. Nie mogę się przyzwyczaić do tutejszej flory. Dlatego lepiej czuję się w Kanadzie, z jej czterema porami roku jak w Polsce.

Ks. dr Marian Szablewski, Jerzy Adamuszek i ks. Roman Palma

Spotkanie z Danielą Jędrzejczak, piękną sopranistką

Na spotkaniu w parafii na Morphett Vale

„Niedziela z Herbertem – spotkanie z poezją”

Wydaje mi się, że lubisz australijską Polonię?

– Zawsze spotykam się tu z wielką życzliwością. Na przykład w Adelajdzie organizatorzy Dożynek 2008 sprawili mi dużą przyjemność i udostępnili miejsce przy stoliku przy którym podpisywałem swoje książki i reklamowałem film o Aconcagua. Byłem tego dnia bardzo zajęty nie tylko podpisywaniem, także licznymi rozmowami, które bardzo lubię. Pan Wacław Jędrzejczak zorganizował mi spotkanie z członkami i sympatykami Polskiego Towarzystwa Kulturalnego, a potem zaprosił na wspaniały wieczór w Konserwatorium Muzycznym Uniwersytetu Adelajdzkiego, na dyplomowy egzamin swojej wnuczki Danieli, pięknej sopranistki... Dwa spotkania zorganizowali mi księża dr Marian Szablewski i Roman Palma w parafii na Morphett Vale. Niezapomniana była też „Niedziela z Herbertem – spotkanie z poezją” w Centralnym Domu Polskim, którą przygotowała pani Ewa Leśniewska i Polski Teatr Stary... W Perth z wielką przyjemnością spotkałem się z red. Andrzejem Basińskim, który zaprosił mnie na wywiad do swojego radia. Ksiądz Tomasz Bujakowski też zorganizował mi trzy spotkania z tamtejszą Polonią. Spotykałem się także z Polonią w Sydney – w kawiarence literackiej u Jana Dydusiaka, a w Melbourne byłem gościem Związku Profesjonalistów. Australijskiej Polonii prezentowałem tym razem slajdy z wyprawy do źródeł Amazonki, z podróży po kanadyjskiej Arktyce oraz slajdy i film z wyprawy w Andy w Argentynie. Nie wiem czy wiesz, że wkrótce po tamtym, przed czterema laty, powrocie z Australii zdobyłem najwyższy szczyt na półkuli południowej, w centralno-zachodniej w Argentynie, 15 kilometrów od granicy z Chile - Aconcagua, 6962 m nad poziomem morza?

To i tam cię poniosło?!

– To polonijna wyprawa, którą zorganizował Mietek Kwapich. Edek Bochnak kręcił film. W ekspedycji uczestniczyli także także Piotrek Tomala, Mirek Cichoń i ja. Oni są mieszkańcami Nowego Jorku, a ja Montrealu. Planowaliśmy zdobyć ten szczyt Lodowcem Polaków.

Skąd się wziął ten pomysł?

– Chcieliśmy w ten sposób uczcić wyczyn pierwszej polskiej wyprawy andyjskiej z 8 marca 1934 roku pod kierownictwem Konstantego Jodko-Narkiewicza. Stefan Daszyński, Konstanty Jodko-Narkiewicz, Stefan Osiecki, Wiktor Ostrowski jako pierwsi Polacy zdobyli ten szczyt najtrudniejszą drogą – od strony wschodniej przez lodowiec, nazwany potem „Lodowcem Polaków” (El Ventisquero de los Polacos). Ta droga, nazwana też „Drogą Polaków” – to bardzo strome, prawie pionowe podejście długości jednego kilometra. Ten wyczyn udał się także, między innymi, w 1985 roku polskiej alpinistce Wandzie Rutkiewicz. Aż mnie zatkało, gdy to podejście zobaczyłem. Wyobraź sobie kilometrową ścianę lodu...

Aconcagua to szczyt, który można zdobywać w sezonie trwającym mniej więcej od Bożego Narodzenia do marca. W tym czasie możliwa jest – w razie potrzeby – pomoc medyczna. Najpierw jednak należy wykupić specjalne pozwolenie, które w zależności od sezonu kosztuje 300 USD, albo 200 USD, albo – po sezonie w marcu – 100 USD. Niedrogo, zważywszy, że na wyprawę w Himalaje należy wpłacić tysiące dolarów. W czasie pierwszego postoju i noclegu dostaje się na dalszą wyprawę worki na śmieci, za które trzeba zapłacić 100 USD kaucji. Te pieniądze będą zwrócone pod warunkiem, że w drodze powrotnej zniesiemy je pełne własnych odpadków – papierów, puszek, kartoników, itp. To taka gwarancja, że nie zaśmieciliśmy gór.

Jak długo trwała wasza wyprawa?

– 21 dni.

Pozazdrościć więc kondycji...

– Ta kondycja jest naprawdę potrzebna, a także dobra aklimatyzacja. Na Aconcagua się wchodzi, a nie wspina. Zastosowaliśmy starą polską sprawdzoną metodę dobrej aklimatyzacji, która polega na tym, że należy stopniowo przyzwyczajać się do wysokości. Wiadomo, że im wyżej, tym mniej tlenu. W górnej partii góry narażeni byliśmy też na silne wiatry... Udało nam się wejść na ten szczyt w trójkę, czyli Piotrek, Edek i ja, ale drogą o średniej skali trudności. Piotrek i Mietek próbowali wejść Lodowcem Polaków, ale im się nie udało. Mietek zdobył ten szczyt normalną drogą już dziesięć lat wcześniej.

Powiedz mi w jaki sposób zostałeś podróżnikiem i pisarzem? Urodziłeś się w niewielkiej miejscowości Chechło w gminie Klucze, której jesteś teraz honorowym obywatelem...

– Kocham swoje piękne rodzinne strony, odwiedzam je co roku. Związane są one z moimi dziecinnymi marzeniami o dalekich podróżach. Wiele czasu spędzałem wtedy nad atlasem i książkami podróżniczymi. Zawsze interesowała mnie przyroda, ludzie, ludy i ich dzieje... Jako młody chłopak Polskę przemierzyłem wzdłuż i wszerz. Zwiedziłem także Europę i Związek Radziecki Syberii nie wyłączając. Jednak dopiero Kanada, w której zamieszkałem na początku lat 80. ubiegłego wieku, zamieniła moje najskrytsze marzenia w rzeczywistość. Jak wielu emigrantów musiałem najpierw zadbać o życie codzienne. Pracowałem na prerii kanadyjskiej jako geodeta, współkierowałem zespołem opracowującym mapy dla niewidomych, dorabiałem przewożąc samochody we wszystkich kierunkach. Jednak codzienność nie przesłoniła mi świata. Nie pozwoliłem na to. Już od początku emigracji planowałem wielkie wyprawy, oparte na bazie wyczynu sportowego. Poznałem wszystkie stany USA i prowincje Kanady. Na własne oczy widziałem walące się wieże World Centre! Niewiele brakowało, a zginąłbym tam pod gruzami. Ja te swoje plany i marzenia z powodzeniem realizuję. Nie tylko w Ameryce czy w Australii, także w Polsce. W czerwcu ubiegłego roku przepłynąłem kajakiem Wisłę – od Goczałkowic do Bałtyku. Trasę od Baraniej Góry do Goczałkowic – 50 kilometrów – pokonałem pieszo. Za zaporą goczałkowicką wsiadłem do wyczynowego kajaka długości ponad 4 metrów i popłynąłem z nurtem rzeki. W sumie 1059 kilometrów.

Jesteś też znanym działaczem polonijnym?

– Może dlatego, że chętnie dzielę się swoimi wrażeniami z podróży ze słuchaczami w Kanadzie, USA, w Australii, w Polsce. Odbyłem kilkaset spotkań autorskich, na których promowałem swoje książki. Kilkukrotnie brałem udział w Targach Książki w Pałacu Kultury i Nauki w Warszawie. Ciągle wygłaszam rozmaite prelekcje, pogadanki, pokazuję słuchaczom piękno tego świata na slajdach i filmach video. W 1994 roku zainicjowałem i prowadziłem przez siedem lat cykliczne „Spotkania Podróżnicze” w Konsulacie RP w Montrealu. Od 2007 roku prowadzę tam cykl spotkań „Są Wśród Nas” - na których poznajemy działalność niektórych rodaków z Montrealu. Informacje o obu tych cyklach są zawarte na www.sawsrodnas.ca. Zapraszam.

Co jest w twoim życiu najważniejsze?

– Raczej zapytaj kto? A wtedy ci odpowiem, że najważniejsza w moim życiu jest moja córka Dania. A poza tym chcę też coś po sobie zostawić, dlatego piszę książki o swoich podróżach. Swoimi wrażeniami chętnie dzielę się na spotkaniach z tymi wszystkimi, którzy chcą mnie posłuchać...

O czym marzysz teraz?

– Żeby Dania była w Australii szczęśliwa. Planuję teraz wyprawę wzdłuż najdłuższego w świecie transkontynentalnego połączenia wodnego (10 682 km).

Życzę Danii samych szczęśliwych dni w Australii, a tobie spełnienia wszystkich marzeń. Do kolejnego spotkania w Australii! Dziękuję za rozmowę.

Rozmawiała Lidia Mikołajewska


Poleć ten artykuł znajomemu | zobacz co słychać na forum
Copyright © Przegląd Australijski 2004-2011