Reklama-EduAu

Artykuły Archiwalne

Impresje z podróży – cz.4

Autor: Krzysztof Deja 15 lipca 2012

 

Wróciliśmy na dwa dni do centrum Cairns.

fel40.jpg

W ten sposób mogliśmy uczestniczyć w życiu nocnym bez wsiadania do samochodu. Zenek był w swoim żywiole. Wokoło atmosfera kosmopolityczna, wesoło i beztrosko. Rzucała się jednocześnie w oczy, grupka Aborygenów próbujących się bawić na swoją modłę, niestety często kończyło się to interwencją policji.
Największe wrażenie jednak zrobił na nas ogród botaniczny połączony z miejskim parkiem gdzie znajduje się bajkowe jeziorko. Nie chciało nam się stamtąd wychodzić. To raj dla koneserów przyrody.

f7.jpg

Czas powrotów nastał… Do domu mamy ponad 4 tysiące kilometrów. Od tego czasu będziemy się kierować tylko na południe kraju. No, może południowy zachód. Teraz przez całą drogę mieliśmy piękną pogodę. Na trasie podziwialiśmy plantacje kawy i herbaty, wielkich bananowców i ananasów. Widuje się tu też spore termitiery. Znów pojechaliśmy do Townsville.

f8.jpg

f12.jpg

Miasto usadowione na wzgórzach ma wiele pięknych budynków. Zwiedzamy Muzeum Tropikalnego Queenslandu i kilka galerii sztuki. Niezwykłą rzeczą jest wodospad w centrum miasta tuż obok nadmorskiej promenady.

f13.jpg

Po południu odpoczywamy przy naszym basenie. Jest parno i gorąco. Plaże, jak wszędzie tutaj, straszą tablicami z ostrzeżeniem przed kąpielą i jak wszędzie do tablicy, dołączone są butelki z octem na wszelki wypadek.

Co ciekawe, po drodze spotyka się śnieżnobiałe kościoły przypominające prawosławne cerkwie. Są to świątynie Sikhów (Hindusów), których skupiska właśnie tu się znajdują. Zajmują się oni uprawą bananów i innych owoców tropikalnych.

f15.jpg

f18.jpg

Następna nasza baza to Arlie Beach. Nic o tej miejscowości wcześniej nie słyszeliśmy, oprócz tego, że to doskonałe miejsce do wypadów na Whitsunday Islands. Jest to właściwie archipelag, bo w sumie składa się aż z 74 wysp. Jest tu też sławna wyspa Hamiltona, a główna czyli Whitsunday słynie z najpiękniejszej plaży w Australii, a i jednej z lepszych w świecie.

f19.jpg

f35.jpg

Po przyjeździe na miejsce stwierdziliśmy, że samo miasteczko Arlie Beach jest godne krótkiego pobytu. Zenek powiedział: „to Australii best kept secret”. Tyle tu atrakcji, że wyprawa na morze to tylko bonus. Nawet w jednym z biur turystycznych poznaliśmy miłą Szczeciniankę tam zatrudnioną. To miejsce wybiera wiele młodych par z całej Australii, na zawarcie związku małżeńskiego (oczywiście, na powietrzu). Większej rekomendacji chyba nie trzeba. Sami byliśmy świadkami kilku ślubów o różnych porach dnia.

f23.jpg

f26.jpg

f30.jpg

Wybraliśmy się na długą wycieczkę po archipelagu. Opłynęliśmy kilka wysp, na dwóch zatrzymaliśmy się. Oczywiście musieliśmy się wykąpać w krystalicznej wodzie na słynnej plaży White Haven (czyli, Białe niebo). Wielu ludzi do tego celu zakładało kombinezony, my z Zenkiem nie… i nic nam się nie stało. Morze Koralowe jest zawsze ciepłe, czasem jednak bywa niebezpieczne. Aż szkoda stąd wyjeżdżać…

Następny przystanek – Gladstone. Nietypowo, wybraliśmy miasto przemysłowe na punkt do zwiedzania. Wszędzie pełno „ludzi pracy”, pewnie dlatego kojarzyło mi się z… Nową Hutą.

f39.jpg

Za parę lat będzie tu na pewno bardzo ładnie, to widać. Już, pięknie wykończone tereny przy jeziorze zachęcają do odpoczynku. Teraz jednak tylko botaniczny park robi na nas wrażenie. Wyjeżdżamy następnego dnia, prosto do Sunshine Coast. Za prosto… Nasz niezawodny dotychczas nawigator GPS, głupieje i prowadzi nas na skróty przez bardzo podrzędne drogi, w końcu znajdujemy się na szutrze. Zenek klnie na niego, a ten ze stoickim spokojem komenderuje jechać dalej. Od tego czasu, już nie przyjmujemy tak bezkrytycznie jego komend.

f40.jpg

f45.jpg

Docieramy do celu nieco zestresowani. Zatrzymujemy się na trzy dni w pobliżu centrum Noosaville. Poprzednio już zwiedziliśmy te okolice, teraz robimy to dokladniej. Odwiedzamy wszystkie plaże, wzgórza i punkty widokowe. Jesteśmy w większości dzielnic miejskich. Spacerujemy malowniczymi wybrzeżami. Zaliczamy atrakcje tego regionu. To tu byliśmy świadkami tragicznej śmierci indyka pod kołami auta na ruchliwej ulicy miasta. Indyki tu to normalność, pełno ich się kręci wokoło. Ten, jakby celowo, jakby chciał popełnić samobójstwo, wskoczył prosto pod koła nadjeżdżającego pojazdu. Kilkoro świadków (szczególnie pań) bardzo przeżyło tę scenę. W tej części Queenslandu oprócz wspomnianych dzikich indyków spotyka się też spore kolorowe kazuary. Podobne nieco do strusi, ale są zbyt płochliwe, aby pokazywać się na ulicach miast.

f49.jpg

A przy okazji mała polonica. W lokalnym dzienniku informacja i rozmowa z Tedem Kazmirskim, starszym rodakiem. Napisał on swoje wspomnienia z czasów wojny i już sprzedano 10 tysięcy kopii tej biograficznej książki. Gratulujemy aktywności i talentu.

f51.jpg

A my z Zenkiem wybieramy się do Australia Zoo, wielkiego ogrodu zoologicznego w pobliżu Złotego Wybrzeża, gdzie pracował sławny Steve Irwin. Ale o tym w następnej części.

Krzysztof Deja

Komentarze

Autor

Krzysztof Deja

Krzysztof DejaKrzysztof Deja mieszka w Adelaide od ponad 30 lat. Jego Dzienniki Poranne i felietony pisane są właśnie z tej "australijskiej perspektywy". W portalu zaczęliśmy je publikować w sierpniu 2003. Z zawodu inżynier, projektujący pojazdy pancerne i inne środki transportu. Z zamiłowania zajmuje się literaturą. Pisuje dla polonijnej prasy. Wiele jego wierszy zostało nagrodzonych. Jest również autorem opowiadań oraz powieści pt. "W kolejce do raju", traktującej o przygodach w trakcie emigracji z Polski.   Więcej jego utworów można znaleźć pod adresem www.australink.pl/krzysztof   http://www.youtube.com/watch?v=vYArdV1Bnoc http://www.youtube.com/watch?v=x-uQbTeD3aA Więcej artykułów tego autora