Impresje z podróży – cz.1
Autor: Krzysztof Deja 1 czerwca 2012
Postanowiłem podzielić się impresjami z naszej podróży po australijskiej ziemi, z której dopiero co z Zenkiem wróciliśmy.
Tak jak już wcześniej pisałem w sumie zrobiliśmy ponad 10 tysięcy kilometrów.
Ponieważ wyprawę zaczęliśmy w okresie świąt Wielkanocnych, to za bazę na te dni przyjęliśmy Bendigo. Miasto jak wiadomo słynące z dziewiętnastowiecznej gorączki złota. Dzięki temu do dziś stoją tam piękne cacka architektury z tamtego okresu.
– Mieli wtedy forsy jak lodu… to budowali – skwitował moje zachwyty Zenek.
Zakładaliśmy, że zastaniemy nieco senne miasto (jak to w okresie świąt), pozwiedzamy co nie co i pojedziemy dalej. Rzeczywistość na oczarowała. Okazało się, że oni właśnie w czasie świąt wielkanocnych mają festiwal miejski, głównie z akcentami chińskimi (wielu Chińczyków ciągle tam mieszka, jeszcze z czasów wspomnianej gorączki złota). Od Wielkiego Piątku aż do poniedziałku odbywają się tam parady, przedstawienia, koncerty, wystawy itp. Lunapark i uliczne kiermasze są pełne ludzi.
Zenek twierdzi, że gdyby przybył prosto z Polski, to poczułby się jak w dawnym cesarstwie rzymskim, kiedy garstki chrześcijan spotykały się tylko w katakumbach, a cała reszta oddawała się pogańskim igrom. Oczywiście bez żadnych prześladowań, pełna demokracja, ale coś w tym jest. My tu w Australii przez lata przyzwyczailiśmy się do inności, ale to co tu zastaliśmy, wyjątkowo nie przypominało atmosfery polskich świąt. Katolików widzieliśmy co prawda w imponująco wielkiej miejscowej katedrze, sami uczestnicząc w uroczystej niedzielnej sumie. Tłumów nie było, ale ławki na ogół zapełnione. Ja niespodziewanie zostałem tacowym. Wręczono mi ją i kazano zbierać datki w lewym sektorze. Nie miałem wyjścia. Zenek stwierdził, że mi to pasowało.
– Swoją drogą chciałbym widzieć polski kościół, gdzie przypadkowemu człowiekowi powierza się tacę – zauważył z sarkazmem.
– Widocznie wzbudzam zaufanie – zauważyłem nieskromnie.
Co ciekawe, pomimo że odprawiał miejscowy biskup, z ambony nie padło ani jedno słowo wyrzutu czy potępienia tego co dzieje się za drzwiami katedry. A działo się dużo. Szczególnie w sobotę wieczorem i w niedzielę. Parady przy pochodniach ściągały tłumy. Miłośnicy chińskich tradycji (bo samych Chińczyków aż tak wielu nie było), tańczyli ze smokami. Najdłuższy, Soon Loog Dragon ma ponad 100 metrów. Było kolorowo, wesoło i głośno – wręcz bajkowo. My z Zenkiem to wszystko oglądaliśmy i też dobrze się bawiliśmy. Dobry początek – pomyśleliśmy.
Po Wielkanocy udaliśmy się w góry.
Najpierw odwiedziliśmy starego znajomego – Neda Kelly. To już chyba po raz czwarty tu zawitałem. Stoi on dumnie w pancerzu i z bronią, w miejscowości Glenrowan, gdzie został postrzelony w potyczce z policją, i wkrótce potem zawisł na szubienicy w Melbourne, ale legenda żyje i ma się całkiem dobrze. To takie wymieszanie Janosika z westernowym bandziorem.
Zatrzymaliśmy się w Jindabyne w Górach Śnieżnych u brzegu Kościuszko National Park. Zaraz też poszliśmy pokłonić się Pawłowi Edmundowi Strzeleckiemu. Dumnie stoi na cokole i spogląda na miasteczko. Wiedzieliśmy, że za parę dni ma odbyć się tam polski festiwal i Zenek na tę okoliczność chciał w czynie spolecznym umyć figurę Strzeleckiego, bo go co nieco ptaki zanieczyściły, ale fizycznie nie dał rady. Pomnik zbyt wysoki, a Zenek goliatem nie jest.
Ciągle wokoło były ślady po małym potopie który nawiedził to miejsce chyba w marcu. Jezioro sięgało głębiej w ląd zalewając przybrzeżne ścieżki spacerowe. Po drodze oglądneliśmy hydroelektrownię przy budownie której pracowały setki imigrantów, również Polacy.
Na Kościuszkę nie poszliśmy, bo zaliczaliśmy tę górę poprzednio i teraz nam się po prostu nie chciało. Natomiast wybraliśmy się do Thredbo i Charlotte Pass gdzie ciągle spotykaliśmy połacie śniegu. Pogoda dopisała i przyjemnie spędziliśmy tam czas.
Kierowaliśmy się na wschód. Poprzez śpiące miasteczko Cooma udaliśmy się do producentów sera – miasteczka Bega. Przetestowaliśmy ich smaczne produkty i dalej do Narooma. Po drodze wstąpiliśmy do fajnej osady cieszącej oko turysty – Tilba. Kolorowe domki wzdłuż drogi, to wypełnione towarem sklepiki, oferujące różne wyroby od arcydzieł do kiczu, a także przedmioty użytkowe i pamiątki.
Narooma gdzie nocowaliśmy to piękna nadmorska miejscowość, bajkowe zatoczki, sławna skała o kształcie Australii, widoki wokoło, no i nasze spotkanie z Pacyfikiem. Od tego czasu będziemy się przesuwać na północ wzdłuż jego wybrzeża. Ale o tym w następnym odcinku.
Krzysztof Deja
BENDIGO – Centrum
BENDIGO – Chinski Festiwal
BENDIGO – Dragon Show
BENDIGO – Aborygenska sztuka
NED KELLY
GORY SNIEZNE
STRZELECKI
NAROOMA – Mapa Australii
NAROOMA – ZATOCZKI