Reklama-EduAu

Artykuły Archiwalne

Chrumkająca trzoda w Australii – Australia okiem amatora

Autor: Piotr Włódarczak 16 lipca 2016

Jak wszyscy już wiecie, jestem z wykształcenia zootechnikiem i dlatego tematyka hodowli trzody chlewnej nie jest mi obca. Jakiś czas temu popełniłem dla Was artykuł o bydle na Antypodach, który nawet się spodobał osobom spoza branży, więc teraz czas, aby po krótce przedstawić Wam kwestię chrumkających stworzeń w Australii.

Czy australijskie świnie surfują?

Nie wiem czy słyszeliście kiedyś o świniach żyjących sobie z dala od rzeźnickiego noża, na tropikalnej wyspie Pig Island i cieszących się życiem wśród oceanicznych fal oraz na piaszczystej plaży. No tak się im fartnęło, kiedyś zagubiły się gdzieś w czasoprzesterzeni i w nagrodę wylądowały na bezludnej wyspie przejmując ją dla siebie. Australia również jest wyspą (także państwem i kontynentem), a więc zewsząd oblewają ją wody oceanów: Indyjskiego, Południowego i Spokojnego. Wydawać by się mogło, że Australia jest doskonałym miejscem do życia dla świń, powinny tak samo, jak ich siostry na wyspach Bahama, opalać się na plaży, wyjadać racje żywnościowe turystom i pływać w cieplutkiej wodzie.

Ze względu na uwarunkowania klimatyczne i budowę wybrzeża krainy Oz, jest ona wręcz stworzona do uprawiania surfingu, gdzie na małej desce mknie się po ogromnych falach przewalających się z hukiem nad głową. W Australii wszyscy uprawiają surfing, jeśli ktoś tego nie robi, to znaczy, że nie istnieje, po prostu nie żyje, tak samo jak w przypadku kogoś kto nie ma swojego profilu na Facebooku. Hm … czy ja już raz o tym pisałem ? Może i tak, w moim wieku postępująca demencja jest na porządku dziennym.

Niestety w przypadku Australii świnie nie mogą cieszyć się wakacjami ze względu na to, że kontynent jest zamieszkany przez ludzi, a 99,9% populacji Australijczyków gnieździ się właśnie wzdłuż wybrzeża czyli dookoła całego kraju i odcinają świniom dostęp do plaż i morskiej wody. Biedne zwierzaki zmuszone są więc do emigracji w głąb Australii, gdzie pod ogromnym niebieskim niebem żyje ponad 20 milionów dzikich świń (dziesięć razy więcej niż w hodowli, bo w warunkach fermowych utrzymuje się tylko 2,2 miliona sztuk ogółem) zamieszkujących wielkie pustynne i niegościnne stepy zwane outbackiem lub interiorem. Tereny te są tak ekstremalnie trudne do przetrwania, że mało który organizm potrafi egzystować w takich warunkach. Jak więc żyją tam świnie ? Paradoksalnie trudne warunki powodują, że w Australii nie ma żadnych groźnych drapieżników, które mogłyby trzebić populację (najgroźniejszymi zjadaczami wszelakich organizmów są rekiny i krokodyle, ale te brylują w wodzie), a więc świnie i inne zwierzęta w pełni z tego korzystają, żywią się byle czym, nie potrzebują żadnych chlewów i mnożą się tam do woli. Ale ciekawe czy chętnie powróciłyby na farmy, jak ich siostry – krowy, które często zabiedzone stoją wzdłuż pylistej i czerwonej drogi na outbacku i czekają na kierowców, jakby chciały ich poprosić, żeby zabrać je z powrotem na farmę.

Australia - krowa - grafika nadesłąna przez Autora tekstu

Australia – krowa – grafika nadesłąna przez Autora tekstu

Skąd wzięły się świnie na Antypodach?

Świnia domowa pojawiła się w Australii wraz z pierwszymi Anglikami w XVIII wieku, którzy płynęli w nieznane i nie wiedzieli jeszcze co będą jedli? Dlatego woleli trzymać jakiegoś tucznika na podorędziu. Ich historia jest podobna do pozostałych gatunków zwierząt udomowionych wcześniej w Europie. Po tym, jak do Australii zawlókł je biały człowiek, część świń po prostu zbiegła pozostawiając biednych kolonistów samym sobie. Od tej chwili świnie zapoznały się z kangurami i zapragnęły żyć jak one. No tak to ze świnią już jest … że czasem zachowuje się jak świnia.

Australia - swinia - grafika nadeslana przez Autora tekstu

Australia – swinia – grafika nadeslana przez Autora tekstu

Ludzie przywieźli je do Australii i karmili na statku, dbali o nie, żeby przed czasem nie wyzionęły ducha, a one poszły sobie w siną dal. Podobnie zrobiły zresztą inne zwierzęta, np. krowy opuściły pewnego dnia swoich właścicieli pod dzisiejszym Sydney, przeszły przez góry i żyły sobie w spokoju przez 3 lata, zanim koloniści znaleźli odpowiednie przejście przez górskie łańcuchy i ze zdziwieniem odnaleźli swoje krasule.

Australia była kiedyś zielonym kontynentem, do czasu aż pewien brytyjski kolonista-idiota zapragnął postrzelać sobie do królików, tak jak robił to wcześniej u siebie w domu. Kazał więc sprowadzić 24 króliki z Wielkiej Brytanii i wypuścić je w okolicach Melbourne. Króliki szybko rozmnożyły się do populacji o ogromnej liczebności, ilość gryzoni przekroczyła ponad 150 milionów sztuk! No i króliki zjadły całą Australię wraz z uszami. Nie zostało nic. W sukurs człowiekowi przyszły choroby królików, które zaczęły je trzebić, a człowiek zaczął nawet rozsiewać pomocne patogeny i udało mu się zabić 100 milionów królików. Nie wystarczyło więc mu czasu, aby jednocześnie łapać wszystkie zbiegłe świnie, krowy, psy, które przekształciły się w psy Dingo, konie, które stały się dzikimi wierzchowcami Brumbee’s , wielbłądy, które wykorzystywano do budowy kolei żelaznej itp. Wniosek jest więc taki, że w Australii żyje wszystko i nikt nie wie dokładnie jakiego rodzaju organizmy bytują w Australii, co tydzień odkrywa się nowe i nieznane dotąd gatunki roślin, ale i zwierząt.

To przedziwna kraina, więc nigdy niczego tam nie przywoź i nie wyrzucaj na wydawałoby się jałowy step, bo za kilka lat może powstać lawina nie do opanowania. Dlatego Australia nie pozwala wwozić niczego, ani żywności (może być jedynie trochę wódki, słodyczy i zup w proszku) ani nasienia knurów, ani mięsa, ani kiełbas, ani żywych loszek. Podczas jednego z pobytów na australijskim kontynencie mieszkałem u moich znajomych dziewczyn, które poznałem wiele lat temu w USA, a obecnie są obywatelkami Australii. Tak się akurat złożyło, że obie nasze krajanki pracowały wówczas na australijskiej fermie loch, którą udało mi się zwiedzić i zagłębić się trochę w tym temacie.

Australijskie uwarunkowania

Australia to ogromny kraj ( szóste miejsce na świecie pod względem powierzchni) i z niską populacją mieszkańców (1 osoba na dwa kilometry kwadratowe). Takie zaludnienie wynika z ubogich zasobów wody pitnej, co ma negatywny wpływ na rolnictwo. Położenie farm trzody chlewnej jest ściśle związane z dostępem do wody pitnej, która w większości jest na obrzeżach kraju. W zasadzie to samo można powiedzieć o każdej hodowli na Antypodach.

W Australii nie ma dużej tradycji spożywania wieprzowiny, jedynie święta Bożego Narodzenia to czas na pieczoną szynkę na stole. Najważniejszym mięsem jest tutaj drób, wołowina i baranina, a niezłe są również steki z kangurów. Właściwie to napływowa ludność z Azji znacznie częściej sięga po wieprzowinę, niż rodzimi Australijczycy, i ciągnie spożycie tego mięsa w statystyce w górę. W zależności od masy ubijanej trzody dostępne są na rynku trzy kategorie:

1. „Spitpig”, czyli prosię na rożen, gdzie waga ubojowa waha się w granicach: 20-35 kg.

2. „Pork” to warchlak o wadze 55-65 kg.

3. „Bacon” to główny materiał przeznaczony do uboju. Waga ubojowa wynosi tylko 85 – 95 kg. Zatem w Australii ubija się sztuki w znacznie niższej wadze, a w Polsce często byłyby to „niedowagi”, gdyż w naszym kraju pożądane są sztuki ważące ponad 122 kg.

Główną przyczyną uboju tak młodych zwierząt jest fakt, że w Australii nie ma obowiązku kastracji samców i młody wiek żywca powinien zapobiec wydzielaniu specyficznego zapachu moczowo-płciowego. Niestety w marketach często można kupić mięso nienajlepszej jakości, ale nikt się tym specjalnie nie przejmuje. Dużo konsumentów zakupuje więc mięso wieprzowe w małych sklepach mięsnych, gdzie właściciele dostarczają produkty pozyskane tylko od osobników żeńskich, choć cena jest wtedy wyższa w porównaniu do ceny w dużych marketach. Jednak przy wódce każdą wieprzowinkę się zje, zwłaszcza wtedy gdy Australijczycy robią sobie grilla i oglądają mecze rugby (są dla nich ważniejsze niż niedzielna msza w kościele). A na grillu wszystko się upiecze, po kilku głębszych nawet stare papcie babci są niezłe, znam to z autopsji, choć guma na podeszwach trochę śmierdzi.

Trzoda chlewna w Australii Zachodniej

Obszarowo Australia Zachodnia jest największym stanem, a pogłowie świń wynosi niecałe 300 tys. sztuk, w tym loch około 38 tys., co stawia ten stan na piątym miejscu w produkcji świńskiej w Australii. Najwięcej ferm świńskich zlokalizowanych jest na wschodnim wybrzeżu, gdzie mieszka większość ludności na tym kontynencie.

Specyfiką hodowli trzody w Australii jest fakt, że materiał zarodowy (czyli taki, z którego pozyskuje się kolejne świnki – chodzi o pokolenie rodziców) jest stary. Australia jest krajem wolnym od dużej ilości chorób zakaźnych i świnie są zdrowe jak ryba, albo jak byk. Wynika to właśnie z tego, że populacja chrumkających stworzeń jest mała, a fermę od fermy dzielą setki mil. W związku z tą super zdrowotnością sprowadzanie nowej genetyki z importu jest niemożliwe, aby przy okazji nie dopuścić do równoczesnego importu chorób. Takie priorytety mają australijskie władze, wolą dobrą zdrowotność nad produktywność.

Ze względu na słabą dostępność wysokowartościowych loszek, na reprodukcję używa się często tuczników czyli żeńskich osobników od loch z bardzo dobrymi wyproszeniami. W związku z tym, wyniki produkcyjne są znacznie słabsze od tych uzyskiwanych w Europie czy USA (przede wszystkim ilość prosiąt żywo urodzonych w miocie jest słaba i wynosi grubo poniżej 9 sztuk). Poza tym produkcja trzody chlewnej w Australii boryka się z podobnymi problemami jakie mają farmy na całym świecie.

Australijscy konsumenci tak samo wymagają coraz lepszego produktu, zdrowszego, mniej tłustego i za niższą cenę. Dlatego przy braku naprawdę dobrej genetyki i przy niskiej jakości komponentów paszowych skażonych mikotoksynami, każdy dzień na australijskiej farmie to wyzwanie, aby utrzymać się na rynku. Ferma Nambeelup, którą zwiedzałem dzięki uprzejmości managera Szwajcara (wtedy daleko jeszcze było do wygranego przez nas meczu na Euro 2016 Polska-Szwajcaria, a więc przedstawiciel Helwetów był mi przyjazny) jest największą fermą macierzystą (czyli taką, która utrzymuje wyłącznie lochy rodzące prosięta) w Australii Zachodniej i istnieje już ponad 30 lat, należy do CrigeMostyn Grup.

Firma ta zaopatruje lokalne rynki oraz prowadzi eksport do ponad 60 krajów na świecie produktów rolno-spożywczych, głównie są to wieprzowina, owoce morza, olej jadalny oraz owoce. Na wybrzeżu zachodnim CM jest właścicielem rzeźni, w której ubija się 3000 świń tygodniowo z własnych ferm, z czego 1/3 pochodzi z farm wolno wybiegowych. Ogółem firma ma stado podstawowe liczące ok. 8-9 tys. loch zlokalizowane na trzech obiektach (Nambeelup jest największym). Rzeźnia jest najpoważniejszym australijskim eksporterem mięsa wieprzowego: świeżego i mrożonego, do Singapuru. W 2010 roku ferma zaczęła wymieniać stado podstawowe, aby przeciwdziałać niekorzystnym uwarunkowaniom opisanym powyżej. Podpisano kontrakt i zakupiono nasienie od przodującej farmy z Australii Południowej. Głównym celem wymiany stada jest odnowienie w nim puli genów, tak aby podnieść wyniki produkcyjne, takie jak ilość prosiąt urodzonych w miocie oraz obniżenie grubości słoniny. Cecha ta jest bardzo ważna, ponieważ większość wyrobów mięsnych sprzedawana jest wraz z otaczającym je tłuszczem oraz skórą w jednym pakiecie.

Australijska specyfika fermy – budynki ECO

Prosięta, po odsadzeniu od ich matek, trafiają do budynków zwanych ECO. Są to pomieszczenia namiotowe wykonane z blachy falistej i wyścielone słomą w miejscu przeznaczonym na odpoczynek, a z przodu znajduje się platforma betonowa, na której stoi 6-cio tonowy paśnik, a po bokach umieszczone są poidełka. ECO charakteryzują się tym, że nie mają żadnego systemu kontroli temperatur, są to pomieszczenia otwarte i w pełni zależne od temperatury zewnętrznej. W zimie temperatura spada do 4 stopni i jest bardzo mokro ( nawet w środku), a latem przekracza 40 stopni i brak jest cyrkulacji powietrza. Mimo kilku wad ten system dobrze wpływa na odchowywanie prosiąt, które mogą swobodnie poruszać się po dużej przestrzeni, ryć w słomie i po prostu być szczęśliwe, choć może daleko im do tych, które byczą się na wyspach Bahama.

Ciekawostką jest to, że rynek sklepów wielkotowarowych w krainie Oz, chcących przypodobać się klientom i zaoferować im lepszej jakości wieprzowinę, wprowadził wymogi dla producentów mięsa znacznie ostrzejsze od rządowych przepisów animal welfare, czyli dobrostanu zwierząt, co rzadko się zdarza. Mianowicie chodzi o to, żeby lochy nie były utrzymywane w klatkach pojedynkach, ale grupowo na większej przestrzeni. Dlatego budynki ECO nabrały teraz większego znaczenia i pomimo swojego pewnego prymitywizmu stają się domem dla coraz większej ilości loch.

Piotr na dalekiej ziemi logo

Komentarze

Autor

Piotr Włódarczak

Piotr WłódarczakPiotr jest czynnym zawodowo zootechnikiem, który w miarę możliwości podróżuje po świecie. Ukończył Uniwersytet Przyrodniczy w Poznaniu, gdzie mieszka na stałe. Oprócz Stanów Zjednoczonych interesuje się Australią, jej przyrodą, rolnictwem, stylem życia i uwielbia przygodę. Więcej artykułów tego autora