Witam! Nazywam się Katarzyna i w listopadzie
2003 skończę 30-tke ... buuuu ...
Przeprowadzka do Australii nie wyszła sama z siebie. Jest raczej wynikiem
pertraktacji .. długich i żmudnych. Gdyby ktoś rok temu powiedział, ze
się tam przeprowadzę to kazałabym mu iść pod prysznic, na pewno bardzo zimny.
Mam ustabilizowana sytuacje finansową i raczej lubię swoja niezależność. Ciężko
pracowałam na to co mam i chociaż sytuacja w Polsce nie zachęca do zostania, mi
jest dobrze, wygodnie i czuję się tutaj jak ryba w wodzie. Dzisiaj w paszporcie
mam wbitą australijską wizę emigracyjną i powoli szykuję się do przeprowadzki.
Ale od początku.
Kiedyś,
gdzieś, jakieś dwa lata temu poznałam Australijczyka (teraz to 30-paroletni
facet). Zaprzyjaźniliśmy się. Ja nie rozumiałam czemu ten facet zbiera cały rok
pieniądze, aby wybrać się do Europy, a on chłonął moje opowiadania o
Polsce i zwyczajach. Za zobaczenie zamku lub ruin odda wszystko.
X od
dawna zapraszał mnie do siebie, a ja w końcu zaufałam mu na tyle, aby
zarezerwować bilet. Długo planowaliśmy skrupulatnie obie nasze wizyty: moja
w marcu, a jego w maju.
Duża
farma i opalony umięśniony farmer w kapeluszu, krokodyle z „Powrotu do Edenu”,
misie koala, oraz kangury i wstrętne duże włochate pająki – tak wyobrażałam
sobie tę mała wysepkę gdzieś tam, na drugim końcu świata. Tak też zapewne
myśli większość z nas. W miarę znajomości z X wiedziałam coraz więcej. Ta mała
wysepka okazała się połową Europy, a farma i kurz to owszem, ale tak poza tym to
normalne ucywilizowane państwo. Bardzo skrupulatnie przygotowałam się do wakacji
w Australii i muszę przyznać że bardzo mi się to przydało.
Aby
otrzymać wizę turystyczną wypełniłam 16-sto
stronicowy formularz i udałam
się do ambasady. Ten kto starał się kiedyś o wizę amerykańską wie czego się
spodziewałam w ambasadzie australijskiej. Nic bardziej mylnego. Przeurocza
uśmiechnięta kobietka zadała mi kilka pytań i w ciągu 4 minut wydrukowała i
wkleiła do mojego paszportu wizę. Byłam zszokowana.
Poleciałam ... Podróż była długa i męcząca. Niestety nie
skorzystałam z naszego krajowego przewoźnika, gdyż jego cena była kilkukrotnie
wyższa od tej, którą zapłaciłam za przelot. X pomógł mi wybrać najdogodniejsza
opcję i udzielił mi niezbędnych wskazówek na czas podróży. Moja podróż trwała
„tylko” 30 godzin i nie była łatwa. Duże różnice temperatur, zmiana strefy
czasowej i długie godziny spędzone w samolocie, sprawiły że czułam się jak
włóczęga. Około 6.30 rano w sobotę wylądowałam na lotnisku w Brisbane. Kiedy
zobaczyłam rudego piegowatego oficera immigration pomyślałam – no ładnie, czar
prysł. Facet przemagluje mnie tak samo jak to się robi w Anglii. I znowu miłe
rozczarowanie. Oficer nawet nie zapytał się mnie kiedy wracam do kraju. Reszta
odprawy przeszła sprawnie, ale dzięki temu iż dokładnie przeczytałam
i zastosowałam się do przepisów. Pod żadnym pozorem nie wolno wwozić jedzenia
i jakichkolwiek roślin. Po odebraniu bagaży wszyscy są jeszcze raz bardzo
dokładnie sprawdzani i to włącznie z bagażem podręcznym. Ja tłumaczyłam się
nawet gdzie kupiłam słodycze.
Dotarłam. Matko!!! Ja jestem w Australii, to chyba niemożliwe. A jednak. Mimo
tak wczesnego rana, powietrze stało w miejscu z gorąca. X odebrał mnie
z lotniska i zawiózł do domu. Wszędzie pełno zieleni i latające kolorowe papugi.
Brisbane (www.ourbrisbane.com) to
stolica Queensland, najchętniej odwiedzanego regionu kraju przez samych
Australijczyków. Przez wiele lat jako prowincja, dzieje swe miasto rozpoczęło
jako miejsce zsyłki najbardziej zatwardziałych złoczyńców
z Nowej Południowej Walii. Jest położone zaledwie 25km od ujścia rzeki Brisbane
do morza wzdłuż jej wijącego się koryta.
W swej historii przeżyło dwie wielkie powodzie. Po ostatniej w 1974 roku
niewiele zostało. Odbudowane kompletnie, przyszykowane na kilka dużych imprez o
zasięgu międzynarodowym (m.in. Expo ’88)
teraz jest trzecim co do
wielkości miastem w Australii. Dla mnie było przeogromne, taka 4x Warszawa,
jednak tylko w samym centrum miasta są wieżowce, reszta przestrzeni to niskie
budynki i domki jednorodzinne. Wiadukty wybudowane wzdłuż rzeki, mnóstwo mostów
i to wszystko z licznymi skwerami i parkami szokuje mieszczuchów ze starego
kontynentu. A wszędzie czysto, żadnych papierków, czy
niedopałków papierosów
... tak jakoś dziwnie. Później
zrozumiałam na czym to polega. Australijczycy stawiają od samego początku na
koedukację. W ZOO tylko niebezpieczne zwierzęta siedzą w klatkach, reszta:
kangury, koala czy ptaki są puszczone wolno w ogrodzonych wybiegach, do
których można wejść i posłuchać od opiekuna jak zwierzę żyje i jak się z nim
obchodzić. Krokodyle natomiast, karmione są podczas pokazu, w czasie którego
opiekun opowiada o jego charakterze i jak unikać spotkania sam na sam z
ludożercą.
W
kilka godzin po przyjeździe wybraliśmy się na Sunshine Coast
www.sunshinecoast.org. To przepiękne wybrzeże z malowniczymi domkami
wystającymi spośród drzew na wzgórzach. Coloundra przypomina miejscowość
wypoczynkową z mnóstwem kwater prywatnych, hoteli, pensjonatów. Wzdłuż plaży
zlokalizowana jest większość sklepów i lokali gastronomicznych. Sunshine Coast
jest całkiem inne od Gold Coast, do którego wybraliśmy się w jeden z kolejnych
weekendów.
Goaldcoast, popularny Surfers Paradise to australijskie
Miami, piaszczysta plaża i wieżowce wzdłuż niej. Wokół
wielkie parki rozrywki: Sea World, Wet&Wild World, Movie World oraz Adventure
World. Jednym słowem, to miejsce dla turysty raczej z zasobną kieszenią. My
odwiedziliśmy Sea World, gdzie spędziliśmy większość dnia, a
wieczorem wybraliśmy się na plażę. No proszę, czy ktoś widział taki zachód
słońca?
Australijskie
autostrady – jak można po czymś takim jeździć? Już pomijając fakt iż jedzie się
po przeciwnej stronie ulicy, wpada w drogę i tak się jedzie, jedzie, jedzie cały
czas prosto, żadnych zakrętów, łuków. Dla mnie po parunastu kilometrach to była
zawsze okazja do drzemki. Zastanawiam się jak ja zacznę sama jeździć? Jeszcze
jechać po przeciwnej stronie i skręcić to nie jest trudne, można się przestawić,
ale rondo ... jak tu wjechać na rondo i w którą stronę jechać.
No i najważniejsza sprawa, przekraczanie prędkości. Jak ja, zawodowy łamacz
przepisów prędkości nauczę się jechać 50km/h?
X już zakłada
się ze mną ile mandatów zaliczę przez pierwsze pół roku. Jako kara czeka mnie
chyba camping
L.
Dozwolonych prędkości się zazwyczaj nie przekracza. Wszyscy są świadomi sporych
kwotowo mandatów oraz innych konsekwencji takich jak zatrzymanie prawa jazdy na
trzy miesiące za przekroczenie o 30 km/h. Na drogach stoją duże bilboardy
mówiące: Each kilometer over is a killer. Przez cały czas swojego pobytu,
czyli te trzy tygodnie, policji nie dane mi było nawet zobaczyć.
W
ciągu tygodnia X pracował, a ja miałam wolny czas dla siebie. Ten czas
spożytkowałam na wielogodzinne zwiedzanie centrum miasta. Po Expo w 1988
Brisbane stało się miastem pełnym zieleni. Przepiękny park pośrodku miasta z
centrum targowym, laguną i muzeum Queenslandu, to
główne atrakcje dla turystów. Nie ma się co oszukiwać, ten kto lubi stare
budowle i zamki nie ma czego szukać w Brisbane. Po wielkiej powodzi w 1974 nie
zostało wiele starych budynków. Do nich należą Customs
House, w którym teraz jest restauracja z galerią oraz
stary budynek parlamentu. Niesamowite jest zagospodarowanie terenu. W samym
centrum miasta stoją biurowce, każdy jest innego koloru i kształtu. W centrum
jednak mieści się także miasteczko studenckie i ogród botaniczny. Przerwę w
czasie lunchu ludzie spędzają więc na skwerku pod biurowcem, nad rzeką w jednej
z knajpek lub ogrodzie botanicznym. I laguna ...
Leżąc na
plaży na lagunie patrzyłam na biurowiec naprzeciwko, w
którym pracował X, czyż to nie miłe uczucie?
I tak
cały swój zatem czas wykorzystałam na spacery po mieście i wizyty w lagunie.
Szybko wypoczęłam po długiej podróży i nawale pracy przed urlopem. Przez całe
moje wakacje napotykałam się z niesamowitą sympatią ze strony mieszkańców.
Nie
mogę podzielić zdania Magdy o zamkniętych Aussie. Często ludzie słysząc mój
akcent zaczepiali mnie i wypytywali o różne rzeczy. Z reguły na wstępie zadawano
mi te same 3 pytania:
-
Skąd jesteś (wszyscy stawiali na Niemcy)
-
Ja Ci się podoba w Australii?
-
Kiedy się sprowadzasz?
Byłam
zaskoczona, ale spokojnie tłumaczyłam że to daleko, procedura jest zawiła itp. I
komu ja to mówię. 80% tych ludzi to także emigranci, albo ich dzieci. Poznałam
wiele par mieszanych emigrantów a z kilkoma się nawet zaprzyjaźniłam.
Michael – 23-letni student dorabiający jako kelner w restauracji w lagunie. Jego
ojciec jest Szwedem a matka
Hiszpanką. Nigdy nie był w
Europie i nawet nie bardzo się orientuje jakie miasto jest stolicą Włoch (nam
też to grozi w efekcie programu minimum w szkole). Zadawał dużo pytań na temat
życia w Polsce, jedzenia, samochodów i wszystkiego co różni Australię od naszego
kraju. Zszokowały go, jak i wielu innych, temperatury w zimie.
Sandra i Rob – przyjaciele X. On Australijczyk, ona
Belgijka. Sandra i jej rodzina wyemigrowały do aussie w
1992. Boi się panicznie pająków, uwielbia tańczyć i robić zakupy. Biega więc po
wszystkich wyprzedażach, aby zapełnić do reszty jedną ze swoich 4 szaf
doprowadzając tym samym spokojnego Roba do szału. Sandra nie potrafi usiedzieć w
jednym miejscu i w milczeniu. Bardzo zaprzyjaźniłyśmy się i wierzę że pomoże mi
w czasie pierwszych miesięcy po przeprowadzce (zacznie od bycia moim świadkiem
na ślubie). Na pewno ostrzegła mnie przy próbie poczęstowania mnie Wegi mate
(nie wiem jak to się pisze). To drugi po Tim
Tamach przysmak
Australijczyków, który można
kupić nawet na lotnisku jako prezent. Hue, takiego prezentu nie kupiłabym nawet
wrogowi. Jeśli ktoś może sobie wyobrazić zjedzenie kostki rosołowej na zimno z
dodatkiem wegety w płynie, to nawet to nie oddaje w pełni smaku tego paskudztwa.
Ostrzeżona zjadłam tylko tyle ile na czubku paznokcia, niezapomniane przeżycie ... ble.
David
i Evelyn – On Brytyjczyk, ona córka emigrantów ze Szwecji. Od 6 lat
małżeństwo z rocznym synkiem. Oboje bardzo spokojni. David od 8 lat przyjaźni
się z X i będzie jego świadkiem. Evelyn wprowadziła mnie w tajniki jedzenia
Tim Tamow. Tim
Tamy to niepozorne chrupkie ciasteczka w czekoladzie.
Jednak mają swój sekret. Odgryza się oba końce ciasteczka, jeden z nich wkłada
się do gorącej kawy a drugi do buzi i ssie się. Do buzi wlewa się ciepły
strumień czekolady...mhmmm... mniam mniam. Teraz się wcale nie dziwie kiedy mówi
się że Australijczyk ma tylko jedno życzenie –
Tim Tam.
Evelyn zwróciła mi uwagę na jedną rzecz, sposób ubierania. Aussie ubieraja się
jak chcą, nieuprasowane T-shirty są dla nich wystarczające, aby czuć się dobrze.
Każdy żyje tam swoim życiem a nie przypodobaniu się komuś. Po zrzuceniu
codziennego biurowego mundurka (jeśli nie nosi się uniformu to i tak jest
określony z góry sposób ubierania się z dozwoloną kolorystyką włącznie) każdy
wrzuca na siebie byle co, tylko żeby odpocząć.
Przy
okazji pisania o znajomych nie można przemilczeć tematu sąsiadów. No cóż, oni
chyba mnie nie zauważyli nawet. Jakże brakowało mi wychylającej się zza bramy
głowy ciekawskiej sąsiadki i tłumu ludzi chodzących wokół posesji spoglądając
ukradkiem w okna ...
hihihihi. Każdy żyje swoim życiem i
wraca do domu aby odpocząć.
Nie
urządza się spotkań przy grillu w domu, od tego są parki już z gotowym
urządzeniem i ławkami. W ten sposób spędza się choćby wigilijny obiad z rodziną.
Zakupów nie robi się w czasie weekendu. Duże centra handlowe znajdują się na
skraju poszczególnych dzielnic i są otwarte do późnych godzin wieczornych.
Przyroda
Australii zachwyca na każdym kroku. Następnego dnia po przyjeździe obudziła mnie
kłótnia papug. Pierwsze moje myśli to były – Mama do mnie przyszła?
Owady. Brrrrr ...
na sama myśl dostaję gęsiej skórki, ale temat ten należy poruszyć. Klimat
Brisbane sprawia że jest dużo wilgoci w powietrzu. Nawet karaluchy więc są tam
dwa razy większe. W moim pokoju za to pod sufitem siedział sobie gekon,
prześliczna jaszczurka z czarnymi oczkami, bardzo pożyteczna bo czyści dom z
owadów i pająków. Wieczorem za to fajnie cmoka nawołując inne gekonki. No cóż,
po dwóch dniach wyprowadził się z pokoju, podobno poznał się na mnie. Nawoływanie gekonów,
kłótnie papug i granie cykad to prawdziwy koncert wieczorem, ciężko się nawet
ogląda telewizję.
Pająki, nie cierpię ich i się bardzo boję. Już z przewodnika wyczytałam, iż są 3
rodzaje pająków, których należy się bać. X zmniejszył tą cyfrę to jednego. Jest
czarny i ma czerwony pas na grzbiecie. Lubi ciemne i suche miejsca, ale nie
martw się ... podsumował
... 6 tygodni temu zabiłem
takiego z tyłu domu przy sznurkach na ubrania, teraz więc możesz czuć się
bezpieczna...
BEZPIECZNA?!
Wielki włochaty stwór wisiał na sznurkach, tam gdzie ja suszę pranie i mam się
czuć bezpieczna?! Na pewno jest ich więcej. Od tej pory nie wyszłam na tył domu.
Pod tym względem wciąż nie wyobrażam sobie mojego życia tam. Panicznie boję się
pająków. Nawet sama myśl o tym, że w czasie porządków mogę natrafić na takiego
stwora, mnie paraliżuje. Któregoś dnia wracając z basenu zobaczyłam wiszącego na
ulicy przy lampie pająka, na oko miał jakieś 10cm z nogami, drugi taki
milusiński wisiał sobie na krzaczku tuż przy chodniku. Od tej pory chodziłam po
skraju chodnika i reagowałam na każdą ruszającą się gałązkę. Na basen oczywiście
chodziłam się opalać, bo na tył domu się po prostu bałam. Sandra, także się boi
pająków, ale uspokaja mnie mówiąc że da się przeżyć.
Oczywiście Rob zaplątany jest w całą co kilkudniową procedurę sprawdzania czy
gdzieś się nie zaplątał jakiś potwór. U nas w domu, X co drugi dzień obmiatał
taras i jest świadomy ciągłości tego procesu przez długie lata.
Camping. Na jeden z weekendów pojechaliśmy do oddalonego o około 200 km
na południe Santhorpe. W regionie tym oprócz odwiedzenia winnic można spędzić
miło czas w parku narodowym. Santhorpe jest niezwykłym miejscem nocą. Z tego
miejsca można zaobserwować niezwykłe wyładowania atmosferyczne objawiające się
skaczącymi po niebie piorunami. Oczywiści ja stałam i liczyłam kiedy burza
idzie. Samo pole campingowe nie różni się od naszych. Różni się na pewno w
wyglądzie jeśli chodzi o wyposażenie ogólno dostępne. Czysta schludna łazienka,
oddzielna pralnia dla turystów to jak nie camping. Nikt niczego tutaj nie psuje!
Język. Nie ma co się oszukiwać. Każdy mówi po angielsku i to w dodatku z różnymi
naleciałościami językowymi, dlatego bez znajomości języka nikt sobie sam nie
poradzi. Ja posługuję się językiem angielskim na co dzień a mimo to miałam
jakieś wątpliwości. W czasie korespondowania z Markiem niejednokrotnie spotkałam
się z innym słownictwem. Dla mnie diabeł okazał się nie taki straszny, ale na
pewno poznałam dużo nowego słownictwa.
Zakochałam się w tym mieście. Brisbane stało się po Wiedniu drugim miejscem
w którym chciałabym mieszkać. Z tą jednak różnicą że dystans jaki dzieli je
od Polski to 15.000 km. Wylatując z Brisbane z bagażem 250 zdjęć i żalem że tak
krótko, wiedziałam jedno – warto było.
powrot
do gory
Wróciłam. Czasami żałuję że jestem
taka rozsądna i obowiązkowa, aż do bólu. Wszyscy mówili – nie
wracaj! A ja? A mnie dopadła rzeczywistość już na lotnisku we
Frankfurcie, na którym ujrzałam setki Hindusów
i Rosjan. Ale po kolei.
Podróż do i z Australii jest dość
męcząca. Na trasie Singapur – Brisbane w liniach Singapore
Airlines, czas umila miła obsługa i własny ekran telewizora przed
oczami. Niestety w drodze powrotnej lot z Singapuru do Frankfurtu
trwa 12,5 godziny. Ludzie mają różne sposoby na przetrwanie
takiego czasu. Rada X brzmiała, że dobrze jest zdjąć buty i w
samych skarpetkach poprzechadzać się po samolocie. Tak też robi
wiele osób, ale jak tu wyjść z miejsca jeśli obok śpi mrukowaty
Niemiec. Leciałam już moją drugą noc z kolei więc nawet nie
pospałam wiele. Jakoś jednak dotarłam do Wawy. Na lotnisku
przywitał mnie chłodny prysznic, śnieg z deszczem. Dziękuję, ja...
ja też się cieszę że wróciłam... buuuu
Pobyt u Aussie’ch wiele mi
uświadomił, wróciłam do kraju z mocnymi postanowieniami. Po
pierwsze zwolnić i więcej cieszyć się życiem, no i mniej godzin
spędzać w pracy. Teraz, po kilku miesiącach
nie pamiętam już kiedy ostatni raz pracowałam po godzinach i coraz
częściej odwiedzam warszawskie kluby. Ciężko było mi przystosować
się ponownie do zimna panującego wokół, ale powtarzałam sobie
słynne powiedzenie „aby do lata”. Ale nie tylko, w końcu kwietnia
przylatuje X. A przygotowań było wiele,
X kocha zwiedzać zamki i dlatego postanowiłam, że te 10 dni w
Polsce spędzimy podróżując. Nie trudno się domyślić, iż trasę
naszej wycieczki ułożyłam tak, aby
odwiedzić najpiękniejsze zakątki naszego kraju. Były także
niespodzianki.
Po Toruniu i okolicznych ruinach
krzyżackich obwiózł nas mój kolega z pracy, który podziela pasję
X’a. Był też Malbork, Gdańsk i grill z kolacją przy rozpalonym
kominku u moich klientów w Bydgoszczy. Potem krótki oddech w
Warszawie na kolacji u mojej przyjaciółki i znowu w drogę, tym
razem na południe do Krakusów.
„Polacy, cudze chwalicie a Swego
nie znacie” Jakież to prawdziwe. Nie pamiętam już kiedy ostatni
raz byłam na Wawelu. Wizyta X była dobrą okazją do „odkurzenia”
wielu miejsc tak dawno przeze mnie nie odwiedzanych. Podróż piesza
do Morskiego Oka zmęczyła „trochę” mojego Pana, ale cieszył się
jak dziecko bo pierwszy raz w życiu ujrzał zamarznięte jezioro i
przypomniał sobie jak wygląda śnieg. Nawet Zakopane nie wywarło na
nim takiego wrażenia J
Andrealinę podniosłam mu następnego
dnia, wykupując bilet na spływ tratwą Dunajcem. Zdjęcie w
góralskiej kamizelce i kapeluszu na tle Pienin wisi teraz pewnie w
salonie na honorowym miejscu. Z zapałem pomagał flisakowi w
„maczaniu kija” i widać, że miał z tego
niezłą frajdę. Polska urzekła go swym pięknem.
Przyrodę przeżył, gorzej z
mentalnością ludzi. Zdecydowanie przeraził go ruch na drodze i
prędkość jazdy. Po pięciuset kilometrach jazdy ze mną poskarżył
się mojemu koledze że jestem piratem drogowym, a w czasie jazdy
trzymał się kurczowo drzwi i zamykał oczy podczas wyprzedzania. Do
czasu...
Do czasu kiedy przewiózł go mój
kolega (większym autem i z większą prędkością). Od tej pory X
stwierdził że woli jeździć ze mną i już nigdy nie zwrócił mi uwagi
że jadę za szybko. Nie, nie wyobrażajcie sobie że jechałam 150
km/h. Otóż nie, wiem z jaką prędkością X prowadził auto u siebie i
ze względu na niego jechałam co najwyżej 120 km/h i to naprawdę na
drodze szybkiego ruchu. Zresztą czekało mnie 10 dni spędzone za
kierownicą samochodu i chciałam szczęśliwie dojechać do celu.
W czasie naszej wycieczki najwięcej
pieniędzy wydaliśmy na parkingi, bilety wstępu oraz toalety. Nawet
za wejście na teren ruin liczono sobie 8 złotych. Czy Polak musi
zarobić na wszystkim i jak najwięcej? X’a zdziwiło także z jednej
strony pobieranie opłat za parking, ale z drugiej strony nie
gwarantowanie jego bezpieczeństwa. Nie zapomni też swojej
pierwszej wizyty w polskiej toalecie, gdzie dobrze zbudowana
babcia wystraszyła go dość zdecydowanie pilnując w toalecie
porządku i pobierając opłatę z góry. Czasami miałam niezły ubaw.
X, ten grzeczny spokojny mężczyzna zginąłby w naszym kraju.
Dopiero pod koniec wizyty X
rozpoczął długą rozmowę, dyskusję o moim życiu tam, o tym że
miałabym rozpocząć wszystko od nowa 15 tysięcy kilometrów od
ojczyzny. W czasie naszych rozmów starałam się maksymalnie
uprzytomnić mu wszystkie przeszkody i problemy, jaką mogą pojawić się we wspólnej przyszłości, jak i
także ciężką pracę jaka czeka nas przy zbudowaniu wspólnego domu.
Powiem więcej, chyba chciałam go zniechęcić do tej decyzji, bojąc się tak jak Marzena (patrz:
Marzena)
wielkiej zmiany jaką okazałaby się emigracja. Bo przecież to nie
godzina lotu, czy pół dnia jazdy dzielą nas na co dzień, lecz
wiele tysięcy kilometrów czy 30 godzin podróży. Jeśli zatem
podejmiemy decyzję o przeprowadzce, to winna ona być naszym
wspólnie wypracowanym kompromisem i bardzo dokładnie przemyślanym, a nie chwilowym kaprysem.
Dlaczego ja do Brisbane, a nie
odwrotnie? X przeprowadził się z Melbourne do Brisbane sześć lat
temu. W Brisbane bezrobocie to około 8%, większe o kilka punktów
od Melbourne, ale ma ono swój klimat, no i
przede wszystkim temperatura w ziemie nie spada poniżej 10˚C i nie
pada tam śnieg! Trudno jest nam sobie wyobrazić taką różnorodność
klimatu, ale kiedy uświadomimy sobie iż dystans pomiędzy tymi
dwoma miastami to 2 tysiące kilometrów oraz porównamy, że z
Warszawy do Wiednia jest TYLKO 650km, przestajemy się natychmiast
dziwić. Zmarzluch X nie przeżyłby w Polsce pierwszej jesieni, już
nie mówiąc o zimie i ostatnio nękających nas mrozach dochodzących
do – 25˚C stopni. Kiedy uświadomił sobie, że kiedy on przy +15˚C
śpi pod kocem i ogrzewa pokój piecykiem, a ja już przy +8˚C
otwieram drzwi na balkon... chyba grozi mi na zimę zsyłka do
garażu L
O decyzji i procesie ubiegania się
o wizę, w kolejnym odcinku. Pozdrawiam.
powrot do gory
odcinki nastepne >>