Reklama-EduAu

Artykuły Archiwalne

Port wielorybniczy w Albany, Australia Zachodnia

Autor: Piotr Włódarczak 15 lipca 2015

Australia okiem amatora

W Australii nie poluje się już na wieloryby, ale darzy się je pełną sympatią. Będąc w Albany zwiedziłem bazę połowów wielorybów, która działała wiele lat temu, a teraz stworzono w niej muzeum. Żeby je zwiedzić i poznać świat tych morskich stworów trzeba udać się do Albany – na południowy skrawek Australii Zachodniej. Stąd „widać” już Antarktydę, od której krainę kangurów oddziela Ocean Południowy. Przed wizytą w Australii nawet nie wiedziałem, że taki w ogóle jest, a wydzielono go w 2000 r.

Stacja połowów wielorybów w Albany - foto Piotr Włódarczak

Stacja połowów wielorybów w Albany – foto Piotr Włódarczak

Przyjaźń polsko-włoska w hotelu w Denmark i inne atrakcje

Po delektowaniu się rolniczymi terenami Margaret River i jaskiniami rozrzuconymi wokół, pojechałem do Augusty, gdzie jest najwyższa w Australii Zachodniej latarnia morska, bialutka jak śnieg, wymuskana słońcem, stoi na straży w miejscu, gdzie łączą się ze sobą dwa oceany: Indyjski i Południowy, a ich fale zderzają się ze sobą. Wygląda to wszystko jak ustawka kiboli rywalizujących ze sobą klubów piłkarskich. Fale naparzają się wzajemnie, a końca tego nie widać. Otoczenie latarni (jest nim zróżnicowana kamienna linia brzegowa) jest scenerią wielu fotografii i turyści jak szaleni fotografują wszystko wokół „po japońsku”. Czyli robią mnóstwo zdjęć, a dopiero w domu oglądają na nich gdzie w ogóle byli ? Była też tam pewna para: starszy gościu szalejący z aparatem fotograficznym po krzakach (uwaga na węże !) i jego młoda piękna niewiasta, która znudzona siedziała sobie na drewnianej poręczy barierki. Ponieważ podróżowałem sam, więc chcąc mieć jakieś sensowne zdjęcie z terenu musiałem prosić napotkanych ludzi o strzelenie mi fotki. Wybrałem miłą Panią i długo tłumaczyłem jej działanie mojego aparatu, a ona była bardzo zadowolona i rozsiewała wokół zniewalający zapach perfum. Gdy tak siedziała na barierce, to jej biust był na wysokości mojej twarzy. Oj, słodka chwila, ale nie trwała wiecznie.

Potem udałem się do Pemberton – miasta drwali, a w okolicy można wspinać się na wysokie eukaliptusy po metalowych stopniach i do Walpole, gdzie znajduje się słynny szlak – metalowa, trzęsąca się kładka, zawieszona 40 metrów nad ziemią wśród koron eukaliptusów mierzących do 90 metrów  (moje 1,87 wzrostu to nic w porównaniu z tymi drzewami). To słynny w okolicy podniebny szlak „Tree Top Walk” w Dolinie Gigantów. Są nimi właśnie endemiczne eukaliptusy, które rosną tylko w Australii Południowo-Zachodniej, ale nie lubią ich miśki koale. Do parku wpadam jako ostatni i ledwo udało mi się wyprosić bilet wstępu.

– Pani, ja z dalekiej Polski, muszę wejść, bo wieczorem będę już w Denmark i tutaj nie wrócę – wyjaśniałem. Pani sprzedała mi więc bilet, ale zastrzegła, że zaraz zamykają i pouczyła, że mam 25 minut na zwiedzanie. „Jeśli za pół godziny nie będzie Cię z powrotem, to noc spędzisz na kładce” – ostrzegła mnie Australijka. A co ja małpa jestem, żeby spać w koronach drzew ? Spiąłem się i biegiem pokonałem całą trasę, a widok z niej był wspaniały na miejscowy park krajobrazowy.

Potem wylądowałem w Denmark w miejscowym hostelu.  Większość mijanych miejscowości była podobna do siebie. Z chwilą, gdy wjechałem do miasta, zacząłem się rozglądać dookoła, żeby zorientować się w terenie i nie widziałem nic, bo miejscowość już się skończyła, zaraz po tym jak się zaczęła. O 18:00 nastały egipskie ciemności, a o 17:00 zamykają w Australii markety. Zapomnij więc o niedzielnych długich wypadach do centrów handlowych jak w Polsce. Tymczasem ja miałem tylko pomidora, winogrono i cebulę. Na szczęście w hostelu spotkałem pewnego Włocha z Florencji, który emigrował do Australii, bo szukał spokoju i luzu. Według niego życie we Włoszech jest stresogenne! Za dużo stresu? Dla Włochów, którzy co chwilę robią sobie przerwę na lunch, a jak mają coś zrobić na jutro, to będzie gotowe za tydzień? No, ale skoro tak twierdził, trzeba mu wierzyć. W końcu on jest Włochem. W każdym razie ugotował mi pyszne spaghetti z pomidorami i sercem baranka. Było ostre jak  brzytwa, bo jakiś inny mieszkaniec – Belg – wrzucił do niego za dużo chili. Za karę jadł z nami. Ale zapiliśmy potrawę winem za dwa dolce i mocną kawą espresso o północy! Włoch wspominał swoje wizyty w Polsce, stwierdził, że kocha Polaków i ich wódeczki pochowane po kątach i że jestem jego przyjacielem. Wolałem jednak nie wystawiać naszej przyjaźni na próbę i wziąłem sobie cały pokój dwuosobowy dla siebie i mogłem sobie w nim chrapać do woli. Już jedno starcie z Australijczykiem w Margaret River mi wystarczyło. Włoch z kolei gnieździł się w pokoju dziewięcioosobowym i to od kilku miesięcy. Tak żyją obcokrajowcy w AU, opanowują prowincjonalne motele i żyją w nich w komunie i symbiozie z właścicielami. A wracając do pory kiedy robi się ciemno, to w Australii mrok nadchodzi dość szybko. O 17:15 świeci jeszcze ostre słońce i jesteś w pełni przeżywania orgazmu turystycznego, robisz plany, gdzie jeszcze pojedziesz, aż tu nagle za 45 minut spowija Cię mrok. Będąc zatem w Australii w trasie trzeba zerwać się z wyrka dość wcześnie i odpowiednio planować trasę, bo późnym popołudniem nie zobaczysz już nic.

Port wielorybniczy w Albany

Albany – nieduża, ale bardzo malownicza miejscowość na południu Australii, położona niedaleko przylądka Leeuwin nad zatoką King George. Kiedyś pod nazwą Frederikstown była pierwszą osadą białych ludzi na zachodnim wybrzeżu AU. Początkowo była kolonią karną. Czaicie to? Kolonią karną !!! I nędzni więźniowie, wyrzutkowie społeczni, płynęli sobie do Australii na koszt Korony Brytyjskiej, i żyli sobie wśród papug, delfinów i wielorybów, a ja musiałem wydać tyle kasy, aby się tutaj znaleźć. Życie nigdy nie było sprawiedliwe.

Albany posiada swoją bazę wielorybniczą słynną na cały świat, choć zamkniętą pod koniec lat 70-tych i przerobioną na piękne muzeum. To stąd wyruszały ekspedycje w głąb oceanu Południowego polujące na wieloryby – olbrzymie ssaki morskie, których wystające z wody wielkie płetwy ogonowe można zaobserwować nawet z brzegu. W sumie to nic niezwykłego, w Kołobrzegu też można namierzyć niezłe wieloryby obu płci pławiące się w falach Bałtyku przy samej plaży. Polska jest krajem sklasyfikowanym w pierwszej dziesiątce najbardziej otyłych społeczeństw w Europie.

Tymczasem w stacji w Albany uśmiercano ponad 1000 stworów rocznie. Najpierw śmiałkowie miotali ręcznie harpunami do wielorybów i szło to dość opornie, a robota była niebezpieczna jak diabli. Bez polisy na życie nie było po co wypływać w ocean. Z reguły łowiono nieduże wieloryby, te większe nie bały się takich prymitywnych harpunów i łatwo uciekały przed łodziami wiosłowymi. Proceder udoskonalono i przyspieszono dzięki wynalezieniu działa harpunniczego  uruchamianego ładunkiem wybuchowym, który wyrzucał harpun z ogromną mocą w ciało ssaka. Wtedy wybuchał drugi ładunek wybuchowy, już w ciele wielkoluda, powodując obrażenia wewnętrzne. Śmiercionośny wynalazek opatentował Norweg Svend Foyn i był on montowany na dziobie statku jak działo. Dodatkowo udoskonalono statki i na oceanach pojawiły się stalowe łajby, znacznie szybsze i zasilane silnikami. Odtąd zaczęła się rzeź niewiniątek i nawet olbrzymie wieloryby padały łupem łowców.  Złapane zwierzę było „na żywca” transportowane  przy burcie statku do fabryki i przetwórni w zatoce King George.  Tam jego cielsko wciągano  na „work place”, gdzie w smrodzie i syfie, wśród odpadków ciał, ćwiartowano wieloryby, odzierano ze skóry, wyrywano im zęby, trzewia, a wszystko spalano w piecach, żeby wyprodukować tran. I po co ? Żeby biedne dzieci, w tym mnie, katowano tym świństwem po obiedzie, wlewając w nas łyżeczkę tego specyfiku dziennie. I po to ginęły wieloryby? Skandal!

Na szczęście miejscowe władze doszły do tego samego wniosku i zakazały połowów wielorybów, a stację zamknięto. Tym samym przestała działać największa stacja wielorybnicza w tej części świata. Dzięki temu w Albany jest teraz piękna, pełna kolorów woda, a kiedyś zatoka była cała czerwona od krwi ssaków. Dzisiaj tylko te „dzikusy”: Duńczycy i Japończycy polują jeszcze na wieloryby, jednak myśliwi nie mogą zbliżać się do Australii. Japończycy wreszcie wycofali swoje jednostki z rejonu oceanu Południowego i Antarktydy.

Ale w sumie dlaczego tak się oburzam? Jestem przecież zootechnikiem, podstępnym drapieżnikiem hodującym swoje ofiary, które w końcu też potem zabijamy  (w moim przypadku są to świnie) i rozkładamy ich ciała na czynniki pierwsze. Ale nie łowimy ich na dzikich oceanach, sami inwestujemy swoje pieniądze, pracę i wysiłek, żeby wyprodukować nasze stado. Nie bierzemy nic za darmo, nie wyrywamy ich naturze. I o tym wszystkim dowiesz się, gdy kiedyś zawitasz do Albany, co szczerze polecam. A po zwiedzeniu muzeum napij się kawki Capuccino i wykąp się na jednej z przepięknych i wabiących urokiem plaż.

See you next time!

Komentarze

Autor

Piotr Włódarczak

Piotr WłódarczakPiotr jest czynnym zawodowo zootechnikiem, który w miarę możliwości podróżuje po świecie. Ukończył Uniwersytet Przyrodniczy w Poznaniu, gdzie mieszka na stałe. Oprócz Stanów Zjednoczonych interesuje się Australią, jej przyrodą, rolnictwem, stylem życia i uwielbia przygodę. Więcej artykułów tego autora