Przegląd Australijski
Image Map

Strona
główna
Australia
z oddali
Świat Tubylców
Australijskich
Wędrówki
kulinarne
Piórem,
Pędzlem i...
„Panorama”
- miesięcznik
Ostatnia aktualizacja: 29.12.2012

Ucieczka

marzec 2010

Nasze wspomnienia na emigracji są ekscytujące i wspaniałe


– Jestem starszą kobietą, dobrze po siedemdziesiątce, mieszkam w Australii od dwudziestu pięciu lat – przedstawia się Sabina. – Przyjechałam tutaj na zaproszenie pewnego pana z Canberry, który odpowiedział na anons w gazecie. Nie było mi łatwo zdecydować się, by zostawić Polskę, zostawić pracę, zostawić znajomych. Jednak kiedyś postanowiłam, że jadę... Od tej decyzji minęło ćwierćwiecze, mąż już nie żyje, a ja zostałam sama. Nie narzekam bo mam wielu znajomych, jednak często myślę o Polsce. Mam wiele wspomnień...

Obie z Sabiną robimy zakupy w centrum handlowym w Canberze. Zmęczone przysiadamy na ławeczce w pasażu, aby odpocząć. Sabina przytyła i ciężko jej chodzić. W Australii jest tyle jedzenia, tak wiele urozmaiconych przysmaków ze wszystkich kuchni świata, że często nie można powstrzymać się od łakomstwa.

Więc tak sobie z Sabiną siedzimy i rozmawiamy i nagle... jesteśmy w Polsce.

Tak mówił dziadek

Sabinka ma 15 lat. Niewysoka zgrabna panienka. Mieszka z dziadkami i matką na wsi w małym mieście we wschodniej Polsce. Ich gospodarstwo owszem, całkiem, całkiem, bo 18-hektarowe, do tego sad i 3 hektary lasu. Mama – nauczycielka języka polskiego w szkole średniej, często zapłakana, bo Niemcy zabili jej męża w czasie II wojny. Ale dziadkowie są wspaniali. Zajmują się Sabinką od wczesnego dzieciństwa. Ona tak ich kocha! Zwłaszcza dziadka. On nigdy nie krzyczał na nią i zawsze dogadzał. Woził ją na rowerze i cała wieś patrzyła jak mała Niunia pędzi drogą siedząc przed dziadkiem roześmiana od ucha do ucha.

To były czasy!

Dziadek uczył ją życia: – Nusiu, pamiętaj, ciesz się życiem ile możesz, nie żałuj sobie, bierz z tego życia wszystko co najlepsze. Nie miej takich wspomnień jak ja. Pamiętam siedzieliśmy schowani w krzakach, siedmiu nas było, a tu Niemcy idą drogą, rozchylają gałęzie... Myślimy szybko, że trzeba ich uprzedzić, bo jeśli jeden z nas wyjdzie, to go rozstrzelają; jeśli siedmiu, wezmą do obozu pracy. Wyszliśmy. I tak znalazłem się w obozie pracy. Miałem ze sobą małe pudełko z przyborami do golenia, które miało podwójne dno. Tam były moje skarby, trochę złotych monet, co pozwoliło mi ten koszmar jakoś przetrwać.

– Kochana, mam trochę oszczędności, gdy umrę, wszystko będzie dla ciebie. Pamiętaj jednak, nie pieniądze, ale przyjaciele są najważniejsi. Tak mówił dziadek, i Sabina pamięta to do dzisiaj.

Daleka to była droga

Piętnastoletnia Sabinka uczy się w małym powiatowym miasteczku, siedemnaście kilometrów od rodzinnej wioski. Tęskni za domem, za naukami dziadka, za domową atmosferą. Nie lubi nowego otoczenia, mieszka w domu u obcych ludzi, na stancji... Mierzi ją atmosfera lekcji, nowi nauczyciele, obcość. Postanawia uciec. Snuje plany. Może zdecyduje się na ten krok w końcu tygodnia? A może już dziś wieczorem?

Pewnego dnia, był to chyba piątek, spakowała po lekcjach najpotrzebniejsze rzeczy, obejrzała się wokół, sprawdziła czy nikt jej nie widzi i cichutko na palcach wyszła ze stancji.

Daleka to była droga, przez pola, przez las, przez wioski... Czasami dobrzy ludzie trochę podwieźli furmanką. Najgorszy był cmentarz. Groby poległych rosyjskich żołnierzy ciągnęły się wzdłuż drogi.

Serce skakało ze strachu, gdy noc się zbliżała... Zamknęła więc oczy i biegła tak długo, aż minęła to „straszne” miejsce.

I co dalej?

Nie mogłam doczekać się końca opowieści. Czułam się przez chwilę jak mała dziewczynka, której babcia opowiada bajki. Te nasze wspomnienia na emigracji, są tak ekscytujące i wspaniałe.

– Po kilku godzinach dotarłam do ukochanego domu – ciągnęła swoją opowieść Sabina. – Drzwi otworzył dziadek i w krzyk: – wszelki duch pana boga chwali, to przecież nasza Nusia, dziecko, co się stało, jak ty wyglądasz, cała ubłocona, zmęczona, jak przyjechałaś?!

Położyli mnie do łóżka, karmili... Jak dobrze być w domu! Dogadzają, głaszczą, dziadkowa ręka jest taka miękka i bezpieczna.

– Dziadku, nie lubię tej szkoły, uciekłam...

– Ależ kochana, nie musisz tam wracać, coś tutaj zorganizujemy. Były długie rozmowy co robić z młodą panienką? Dziadek z mamą namyślali się, że może ja nie nadaję się do tej szkoły?

Wreszcie dziadek powiedział: – Nusiu kochana, nie musisz wracać, możesz zostać w domu, na naszej małej farmie. Za jakiś czas wydamy cię za Szymona, bo to dobry gospodarz, robotny, trochę starszy od ciebie, ale co to jest dziesięć lat? Niezbyt przystojny, ale to dobry człowiek, tak jak ty nie chciał się uczyć i został na gospodarce. Lubi swoją pracę, ale potrzebuje kobiety w domu. Ty zawsze mu się podobałaś. Jeśli nie on, jest jeszcze Józef, drugi syn gospodarza, przemyśl to wszystko...

Sabinka myślała, myślała, najadła się, napiła, i znów myślała. – Chcą mnie wydać za gospodarskich synów, ale ja nie lubię pracy na wsi, i oni nie podobają mi się.

Była dość ładną dziewczyną, niewysoką, ale ładnie zbudowaną, bystre niebieskie oczy, jasne jak pszenica włosy. Właściwie to ciekawił ją świat, ludzie... Którejś niedzieli dziadek zabrał ją do kościoła. – Popatrzysz sobie na tego Szymona, taki zamożny, niczego by ci nie brakowało.

I popatrzyłam. Czerwony na twarzy, rysy niekształtne, grube, szerokie dłonie, widać je było gdy trzymał śpiewnik. Oczy latały mu się na wszystkie strony, trochę wybałuszone, jakby chciały wyleźć z twarzy, żabie oczy... I ja mam wyjść za tego potwora? Niemożliwe! Co robić, co robić...

– Jednak trzeba wrócić do tej szkoły – pomyślałam. – To będzie najlepsze rozwiązanie. Nie teraz, ale od przyszłego roku.

Matka załatwiła jej półroczny pobyt w sanatorium. Zaniosła nauczycielkom do szkoły kury, kaczki, świeże jajka, miód, starając się wytłumaczyć nieobecność córki. Przepraszała za kłopoty.

Od nowego roku Sabina poszła do szkoły, ale innej, w której uczyły się tylko dziewczyny. Tym razem poszło jej lepiej. Szczególnie polubiła Todzię – małą rudą dziewczynkę, no i Hankę – wysoką blondynkę...

– Szkoda – żałuje Sabina wiążąc swe siwe włosy, rozwiane na Canberskim wietrze, że Todzia tak szybko umarła. Po porodzie dziecka zostawili jej kawałek łożyska. Dziecko miało tylko pół roku, gdy u niej rozwinął się rak.

Hanka też umarła. Chyba miała 18 lat, gdy zatruła się trutką na szczury. Na wsi zabili świniaka na wesele. W mięsie zachowała się ta nieszczęsna trucizna. Zachorowało wielu weselników. Parę osób zmarło, wśród nich i Hanka.

* * *

Od tego czasu tyle się wydarzyło w moim życiu, tyle przygód, tyle miłości, i tych dobrych i tych zawiedzionych. A ja stale kocham świat, ludzi i jakoś dostosowałam się do emigracji. Sama widzisz, że daję sobie radę. W naszych głowach wciąż żyje Polska i wspomnienia z młodości – kończy rozmowę Sabina wstając z ławki.


Grażyna Milewska


Poleć ten artykuł znajomemu | zobacz co słychać na forum
Copyright © Przegląd Australijski 2004-2011