Przegląd Australijski
Image Map

Strona
główna
Australia
z oddali
Świat Tubylców
Australijskich
Wędrówki
kulinarne
Piórem,
Pędzlem i...
„Panorama”
- miesięcznik
Ostatnia aktualizacja: 29.12.2012

Po ognistej drodze

Przegląd Australijski, marzec 2009

Korespondencja Bogusława Kota z Melbourne


– To było w piątek po południu – opowiada Rodney Horne z Melbourne. – Zadzwoniła do mnie mama i powiedziała, że jutro będzie prawdopodobnie bardzo gorący dzień, do 47 stopni C i straż pożarna ostrzega przed pożarem.

Następnego dnia w sobotę, o trzeciej po południu, mama znów zadzwoniła do mnie z informacją, że ponad wzgórzami Kinglike widzi dym. Dodała jeszcze, że jeśli mogę przyjechać, to niech przyjadę, a jeśli nie, to będą z ojcem wiedzieli, że po prostu nie mogłem.

Jazda na farmę w Strathewen, około 40 kilometrów od centrum Melbourne, zajmowała mi zazwyczaj 50 minut. Tym razem jechałem, a właściwie pędziłem na złamanie karku, aż trzy godziny! Wszystkie drogi blokowała policja. Ale ja te okolice znam bardzo dobrze, bo tu się urodziłem i wychowałem, więc znalazłem boczną, niezablokowaną drogę.

Zauważyłem, że Parki Narodowe – Sugar Loaf i Kinglike – przestały istnieć zdewastowane przez ogień. Jechałem przed siebie możliwie najszybciej. Możliwie... bo moja droga była dosłownie zasypana płonącymi patykami i gałęziami... Po tej ognistej drodze jechałem ponad godzinę. Nie widziałem już odwrotu. Pragnąłem tylko dojechać do rodzinnej farmy, w której mieszkali moi rodzice. A w ich sąsiedztwie brat Daren z żoną i dziećmi i nieco dalej mój drugi brat – Rajmund.

Po drodze mijałem coraz więcej płonących gałęzi i pni drzew. Dlatego w pewnym momencie zdecydowałem, że nie będę jechał leśnym duktem, ale przez pola i łąki, choć i na nich nie brakowało ognistych zapór. W płomieniach stały słupki ogrodzeniowe pastwisk.

Zacząłem się bać, że mój samochód może zapalić się i wybuchnąć. Auto ma centralne zamknięcia i kiedy wskakuję do niego, drzwi automatycznie się zamykają. W pewnym momencie kolejny raz stanąłem przed ognistą zaporą, by usunąć z drogi palącą się kłodę i... „głupie drzwi” same się zatrzasnęły. Samochód zamknięty, a ja na zewnątrz!. Wokół mnie szalał ogień. Jedyny sposób, żeby się stąd wydostać, to znaleźć się ponownie w pojeździe! Rozbiłem więc boczną szybę od strony pasażera. Udało mi się wejść do auta i ruszyć z miejsca. Wybrałem drogę przez łąkę.

Podjechałem do jakichś zabudowań. Jeden z budynków stał już w ogniu. Ktoś wybiegł stamtąd i krzyknął: – dokąd jedziesz?! – Muszę dostać się do drogi, by dojechać do mojego domu! – odpowiedziałem. – Nie masz żadnej szansy! – usłyszałem.

Byłem uparty i zdeterminowany. Wydostałem się na drogę zawaloną gałęziami i kłodami, które stały w ogniu wysokości jednego metra. Ogień objechałem więc bokiem.

Po drodze mijałem spalone domy. Obejście naszych najbliższych sąsiadów było doszczętnie wypalone. Jakby tego było mało, tuż obok zgliszcz na drodze płonęło jeszcze potężne drzewo.

By ominąć to płonące drzewo, musiałem wjechać w sad owocowy, i znów przedostać się na główną drogę. Nie mogłem się zatrzymać! Gdybym to zrobił, spaliłyby mi się na pewno opony, a może nawet samochód stanąłby w ogniu?

Wreszcie dojechałem na wzgórze, z którego widoczna była panorama Strathewen. Zacząłem wypatrywać mojego rodzinnego domu, ale zobaczyłem zgliszcza. Byłem przerażony i serce stanęło mi w gardle. Podjechałem jednak do nieistniejącej już rodzinnej farmy. Nagle... przede mną stanęli moi bracia! Rajmund i Daren. Podbiegliśmy do zbiornika z wodą. A w tym zbiorniku stali przytuleni do siebie rodzice! Brat polewał ich wodą tłoczoną przez pompę. Obok – w sąsiednim stawie – bratowa i dwoje dzieci siedzieli w wodzie przestraszeni i wtuleni w siebie.

Jakże smutne i radosne zarazem było to nasze rodzinne spotkanie!

* * *

Tuż przed wybuchem ognia w naszym domu, matka i ojciec stali akurat w kuchni. Daren przebywał w swoim obejściu, niedaleko rodziców. Ze stawu nabierał wodę do przewoźnej cysterny. Nagle usłyszał krzyk żony: – widzę kulę ognia! Wpadła do lasu sosnowego!

– Biegnijcie do zbiornika z wodą! – krzyknął Daren chwytając swoje dzieci. Gdy ich zabezpieczył, wskoczył do samochodu terenowego i szybko podjechał pod dom rodziców. Złapał ojca i matkę za ręce i wyprowadził ich z domu. Ojciec chciał jeszcze przestawić swój samochód w inne miejsce, ale Daren krzyknął, że nie ma na to czasu. Wsadził rodziców do swojego pojazdu i ledwo odjechali, rodzinny dom stanął w płomieniach i spłonął dosłownie w ciągu kilkudziesięciu sekund.

* * *

– Ja przyjechałem czterdzieści minut później, gdy było już po wszystkim – kontynuuje swoją opowieść Rodney. – W jednej szopie trzymaliśmy motocykle, rowery i inne maszyny. Ze wszystkich motocykli ocalała jedna kierownica. Wszystko doszczętnie spaliło się i stopiło.

Gorąco wokół było straszne. Z miejscowości Strathewen niewiele zostało. To była mała wioska, w której mieszkało około 190 osób. Znaleziono 52 zmarłych. Policja nadal stara się zidentyfikować szczątki. Niektóre ciała naszych sąsiadów zamieniły się w popiół, a może i wyparowały... Z siedemdziesięciu domów przetrwało zaledwie pięć.

Mój brat Rajmund próbował wcześniej gasić małe siedliska ognia. Miał traktor ze zbiornikiem wody i tą wodą gasił płonące kępki traw. Nie przewidział jednak, że za chwilę nadleci nie wiadomo skąd wielka kula ognia... W pewnym momencie było mu tak gorąco, że zeskoczył z traktora i wskoczył do stawku z wodą, by się nieco ochłodzić.

Ta fala gorąca uderzyła wraz z silnym wiatrem. Kula ognia nadleciała z kierunku doliny. W ciągu kilku sekund pokonała 150 metrów i trafiła w bardzo ładny dom na wzgórzu. Zginęło w nim sześć osób.

Znajoma z sąsiedztwa, starsza kobieta, by się ratować, wskoczyła do wanny z wodą. Ugotowała się...

W innym domu troje ludzi wskoczyło do spa, myśleli że będą w nim bezpieczni, ponieważ wanna była duża i pełna wody. Ale... zapadło się zadaszenie i wszyscy troje w tej wannie zginęli...

Moja rodzina miała wielkie szczęście, bo przeżyła tę tragedię.

* * *

Na zakończenie swojej opowieści Rodney pokazał duże zdjęcie z gazety. Po lesie w Strathewen – niegdyś pełnym wysokich drzew o średnicy do jednego metra – zostały tylko zgliszcza.

– Na farmie mieliśmy kilka blaszanych szop – dodaje. – W jednej z nich były biurowe meble i metalowe szafy z szufladami. Byłem ciekaw, co się stało z blaszanymi ścianami tych szuflad? Jedną z nie stopionych blach zobaczyłem kilkadziesiąt metrów od szopy wiszącą na kikucie opalonego pnia drzewa! Taka była siła wiatru i ognia!

O czym myślałeś, co czułeś po pierwszym telefonie od mamy?

– Gdy mama zadzwoniła, wiedziałem, że będę musiał do rodziców pojechać, może trzeba będzie w czymś pomóc.

Jadąc do Strathewen wyobrażałeś sobie co możesz tam zastać?

– Kiedy wyruszyłem w drogę nie przypuszczałem ani przez chwilę, że będzie tak niedobrze, że zobaczę to, co po trzech godzinach jazdy w swojej rodzinnej wsi zastałem. Już przy pierwszej blokadzie na drodze zobaczyłem olbrzymie tumany dymu. Wszystkie drogi zablokowane, wszędzie policja. Wtedy dotarło do mnie, że jest to coś bardzo poważnego, że to bardzo niebezpieczna sytuacja.

Czy myślicie teraz o odbudowie farmy?

– Na tej farmie urodził się mój ojciec. Ja też się na niej urodziłem i wychowałem. Spędziłem tam trzydzieści lat mego życia. Z tą farma związane są nasze wspomnienia rodzinne – dziadków, rodziców, moich braci, moje i naszych dzieci. Dlatego będziemy chcieli zatrzymać tę farmę – miejsce naszych uroczystości i spotkań rodzinnych. Spędziliśmy tam wiele szczęśliwych chwil. Ta farma łączyła naszą rodzinę...


Spisał i opracował: Bogusław Kot

Fot. news.com.au


Obejrzyj i wysłuchaj: Mr Horne's Story (autor: Tom Ciz) i Black Saturday – Strathewen (autor: Daniel Kowalski)


Poleć ten artykuł znajomemu | zobacz co słychać na forum
Copyright © Przegląd Australijski 2004-2011