Przegląd Australijski
Image Map

Strona
główna
Australia
z oddali
Świat Tubylców
Australijskich
Wędrówki
kulinarne
Piórem,
Pędzlem i...
„Panorama”
- miesięcznik
Ostatnia aktualizacja: 29.12.2012

Mój urlop na Bali

wrzesień 2010

Na plaży biały piach, ciepła, szafirowa woda i drzewa dające cień...

Zabrzęczał dzwonek telefonu: – Skrzyknęliśmy się w parę osób, sami Polacy – radośnie zakomunikowała moja kuzynka – wybieramy się na Bali. Dołącz do nas!

Alina to rasowa podróżniczka i wielbicielka tej indonezyjskiej wyspy! Była już na Bali piętnaście razy. Najpierw jeździła tam z mężem, potem z dziećmi, a teraz chciałaby wybrać się z polską grupą znajomych i przyjaciół. Z Australii na Bali nie jest daleko, zaledwie kilka godzin lotu samolotem. I jeszcze jedno jest ważne: możemy spędzić tam urlop za niewielkie pieniądze!

Wahałam się, bo akurat zdrowie mi nie dopisywało. Jednak wkrótce złapałam się na tym, że w jakiś sposób przygotowuję się do tego urlopu, że szukam Bali na internecie. Zaczęłam interesować się na przykład tym, co turyści mówią o swoich podróżach i urlopach na Bali, jaki jest tam klimat, co ile kosztuje itp. itd. (forum-Traveladviser). Nawet napisałam e-maile do kilku osób z pytaniami, na które chętnie mi odpowiedzieli.

Alina to tzw. „budget traveller”. Zazwyczaj nocuje w tanich hotelikach po 5 –10, dolarów za dobę, ściubi każdego centa, taka oszczędna! Niestety, ja do niej pod tym względem nie pasuję, bo muszę wynająć coś „porządniejszego”, czyli pokoik w średniej klasie (tzw. „middle range accommodation”), z klimatyzacją i ciepłą wodą do mycia, co kosztuje $25 na dobę.

Wkrótce zdecydowałam, że z nimi pojadę, wszak na Bali jeszcze nie byłam. Udaliśmy się tam we czwórkę: Magda, jej kolega z klubu szachowego Janek, Alina i ja. Wszyscy jesteśmy emigrantami lat 80-tych.

Magda? Ją to nic nie zniszczy. Umie się pośmiać, jest energiczna i zaradna. Zachwycamy się jej cerą, mimo sześćdziesiątki na karku, jej skóra jest delikatna, lekko różowa. Włosy ma trochę szare, oczy wesołe, niebieskie. Twierdzi, że w dzieciństwie matka karmiła ją kozim mlekiem, stąd u niej ta niespożyta energia życiowa. Skończyła studia w Polsce, a tu w Australii trochę sprzątała. Mąż budowlaniec, więc dorobili się ładnego domu oraz córki. Ja i Alina przyjechałyśmy do Australii po trzydziestce. Janek i Magda po czterdziestce.

– No to się sobą nacieszymy, nagadamy! – myślałam. Jestem w Australii już dwadzieścia siedem lat, znam język angielski, ale przy każdej okazji lubię rozmawiać po polsku. Ponadto łączą nas wspólne wspomnienia, jest okazja pośmiać się, pożartować...

* * *

Wybraliśmy noclegi na Jalan Benesari („jalan” w tutejszym języku znaczy „ulica”) w Kuta. Potem przenieśliśmy się – zgodnie z planem wycieczki – do Ubud, kulturalnego centrum Bali położonego na wyżynie Bedugul. To wulkaniczne tereny, góry wznoszą się 1200 metrów nad poziomem morza. Zaliczyliśmy jeszcze Padangbay, wioskę rybacką. I na zakończenie wróciliśmy do Kuty, by stąd odlecieć do domu w Canberze.

* * *

Kuta to miasteczko pełne życia i turystów, z szeroką piaszczystą plażą, mnóstwem kafejek, małych sklepików, jadłodajni, taniutkich i nieco droższych hotelików.

Mój pokoik w Kuta położony był blisko plaży. Do dyspozycji miałam basen z czyściutką, bladoniebieską wodą, z leżakami i parasolami wokół i tropikalny ogród pełen cudownych i nieznanych mi kwiatów. W pokoju stało podwójne łóżko, parę innych sprzętów i oddzielnie łazienka. Skromnie, ale w zupełności wystarczyło.

Na basenie spotkałam pana około pięćdziesiątki, Niemca, który przyjeżdża na Bali prawie co roku, bo lubi to miejsce, jego kulturę, ludzi, przyrodę. Spotkałam też wielu turystów z Perth, stolicy Zachodniej Australii. Dla nich Bali to niemal „skok przez miedzę”, zaledwie cztery godziny lotu.

Tuż obok przy basenie była mała restauracyjka, którą tu nazywają ją Warung. Podają w niej ryż z jarzynami i jajkiem. Do tego rozmaite, świeżo wyciskane soki, z egzotycznych owoców papai, ananasów, melonów...

Po obiedzie koniecznie trzeba było zaliczyć plażę, która znajdowała się zaledwie w odległości 100 metrów od mojego hoteliku. Aby do niej dojść poruszałam się wąską alejką, nazywaną tu Gang, po której prawie nieprzerwanie kursują motocykliści. Choć poruszają się wolno, trzeba uważać i iść bokiem ulicy, blisko domów.

Kuta tętni życiem. Dosłownie co parę kroków znajdują się internetowe kafejki, a obok nich bungalowy. Sklepów tu zatrzęsienie, a w nich najpotrzebniejsze dla nas, „ludzi z zachodu”, towary: butelkowana woda do picia, owoce, cukierki, papier toaletowy, którego rolka kosztuje 10 centów. Jeśli ktoś mieszka w tanim hoteliku, musi go sobie po prostu kupić.

Na plaży biały piach, ciepła, szafirowa woda i drzewa dające cień. Co dwadzieścia metrów właściciele małych jadłodajni na kółkach serwują napoje i tzw „bakso soup”. To kluseczki z jarzynami zalane gotującą wodą z dodatkiem przypraw, bardzo smaczne i kosztują tylko jednego dolara australijskiego.

Mnie osobiście tropiki nie bardzo odpowiadają, bo mi za duszno! Siedziałam więc na przemian w pokoju, na basenie, trochę na plaży i najchętniej w Warung, gdzie piłam koktajle ze świeżych owoców.

Zawsze jednak czekałam niecierpliwie na wspólną kolację z Magdą, Jankiem i Alą. Każdy z nas chodził tu własnymi drogami, ale spotykaliśmy się przy posiłkach.

Janek, jak to facet, ciągle rozprawiał o seksie, i chciał aby każdy z nas opowiedział o swoich doświadczeniach. Magda śmiała się, że już z „tego” wyrosła. Wyszła za mąż mając 43 lata, urodziła jeszcze dziecko, i o czym tu gadać?! Jej mąż jest sporo młodszy od niej, ale minęło im już dwadzieścia lat małżeństwa. Może się nawet rozwiodą? Bo Magda ma wiele zainteresowań, jest pełna życia, a on... Jest inny, po prostu. Na naszą uwagę, że będzie jej smutno samej, że jednak mąż to podpora, ona twierdzi, że i tak nie zginie, bo ma dziecko, wielu kuzynów, interesujące hobby, często jeździ do Polski, gdzie także ma wielu przyjaciół.

* * *

Do Ubud, gdzie można oglądać małe małpki w Monkey Forrest jedziemy z Rocky. To kierowca wynajętego przez nas samochodu. Wynajęcie 6-osobowego auta z szoferem kosztuje na cały dzień $25. Bywa i taniej.

Rocky okazał się miłym, przystojnym mężczyzną po czterdziestce. Już dziesięć lat pracuje dla turystów. Mieszka w wiosce położonej na klifie, na zachodnim wybrzeżu Bali. Panują tam trudne warunki życia. Nie ma wody, trzeba po nią schodzić z klifu, dość wysokiego, do rzeki w dolinie. A nie jest to łatwe w temperaturze 35 stopni C i dużej wilgotności powietrza. Ludzie walczą tam o banany z... małpkami. Uprawa owoców to główny dochód jego rodziny. Przyroda jednak jest tam przepiękna! Szumiąca rzeka, bananowce, mnóstwo kolorowych kwiatów. Rocky jeździ do rodziny na święta, czasami w weekendy.

Ubud, to nieduże miasteczko, które pomieścić musi wielu turystów. Zamieszkaliśmy przy głównej ulicy. Moi współtowarzysze w tanim bungalowie, a ja w domku z klimatyzacją, bo nie potrafię spać w gorącym pomieszczeniu.

I tu codziennie łączyła nas wspólna kolacja i rozmowy o życiu w Australii, o naszych losach. Szczególnie polubiliśmy Art Cafe, gdzie obejrzeć można ciekawe obrazy i mozaiki indonezyjskich artystów i gdzie wieczorami gra orkiestra. Prosiliśmy zawsze o indonezyjską muzykę, taką delikatną i subtelną. Ciężko było się o nią doprosić, bo turyści lubią angielskie przeboje.

Następnie Magda, Alina i Janek pojechali na Bedugul ,w góry, a ja zostałam w Ubud. To znaczy pojechałam z nimi na wycieczkę, ale wróciłam na noc do mojego hoteliku.

Tam w górach spotkałam Marka, który przyjechał z Perth i osiedlił się na Bali kilka lat temu. Ożenił się z Balinezyjką i bardzo to sobie chwali. Zajmuje się prowadzeniem polskich wycieczek. Do Australii ma niedaleko, jeździ więc tam co trzy miesiące. Jak się okazuje, jest ich – Polaków na Bali – siedmiu. Wszyscy w tej wyspie zakochani.

Wcale się temu nie dziwię, bo mieszkańcy Bali są bardzo sympatyczni, uśmiechnięci, przyjaźni. Lubiłam z nimi porozmawiać, są ciekawi, świata, ludzi. Nie stać ich na podróże, żyją nader skromnie, ale są szczęśliwi.

No i ostatni zaplanowany etap wycieczki – Padangbay. To wioska rybacka położona na wschodnio-północnym wybrzeżu Bali. I znów zawiózł nas tam wynajęty kierowca. Była jak zwykle słoneczna pogoda, morze lśniło tysiącami kolorów, na brzegu wąskie łódki podtrzymywane drewnianymi nibyramionami wyglądały jak pająki.

Magda i Ala poszły sobie na masaże, a ja na spacer. Za górą była wspaniała zatoka gdzie było wielu turystów korzystających z pływania.

* * *

Wakacje się skończyły. Jestem szczęśliwa, że się na nie zdecydowałam. Dość powiedzieć, że umówiliśmy się na Bali za rok.


Grażyna Milewska


Poleć ten artykuł znajomemu | zobacz co słychać na forum
Copyright © Przegląd Australijski 2004-2011