Reklama-EduAu

Artykuły Archiwalne

Kultura polonijna

Autor: Krzysztof Deja 1 sierpnia 2010

 

Często tu na antypodach utyskujemy na polonijną kulturę, lub jej niedostateczność. Czy jest tak rzeczywiście?

Czy naprawdę jest aż tak źle? A może jest wręcz odwrotnie, bardzo dobrze?

Wsłuchując się i oglądając wiele występów podczas ostatniego Pol-Artu w Adelajdzie, jestem zdecydowanie za pozytywnym obrazem kulturalnej aktywności społeczeństwa polskiego w Australii. Co ciekawe, dominuje młodzież, a to już jest wyjątkowo optymistyczne.
Chciałbym zastrzec, że tych parę słów nie jest żadnym opracowaniem, ani raportem o stanie kultury polonijnej. Ot tak, po kolejnej lekturze książki analizującej polskie środowiska artystyczne w kraju sprzed wielu lat, naszła mnie myśl-analogia z naszym polonijnym podwórkiem.

Pisząc w wielkim skrócie muszę zaznaczyć że, mamy tu bardzo silne środowisko plastyków: malarzy i grafików, reprezentantów różnych form sztuk wizualnych, praktycznie w każdym większym mieście kraju. Co pewien czas dochodzą wiadomości o ich artystycznych sukcesach nie tylko w galeriach australijskich, ale także wyróżnienia na arenie międzynarodowej. Zespoły taneczne to tak bogaty, że już osobny rozdział w sztuce polonijnej. I to głównie dlatego, że zaangażowana jest w to młodzież, której na całe dorosłe życie pozostają wrażenia artystyczne związane z krajem ojców, czy dziadków. Mamy kilkanaście zespołów tańca ludowego, propagujących sztukę ludową z różnych regionów Polski. A ich produkcje (nie znoszę tego słowa, a jednak czasem używam) są na bardzo wysokim poziomie. Są wśród nas ludzie piszący poezję i prozę, jak i tłumaczący słowo polskie. Polonijne środowisko muzyczne jest nad wyraz silne, szczególnie w Sydney. Mamy bodajże dwa, duże tygodniki polskojęzyczne i kilka pism polonijnych o zasięgu lokalnym.

W dużych ośrodkach polonijnych istnieją teatry amatorskie, gdzie wystawia się każdą sztukę po kilka razy, co świadczy, że i z polonijną publicznością nie jest tak źle. Chciałbym na chwilę zatrzymać się przy tym temacie. Teatr krakowski za czasów dyrektorów Solskiego czy Arnolda Szyfmana, pracował całkiem inaczej niż obecnie. Jak pisał w 1906 roku Boy-Żeleński: “…zważmy że to było w Krakowie, gdzie trzy przedstawienia sztuki oznaczały sukces, a zejście z afisza po pierwszym przedstawieniu nie było rzadkością”. Był to bowiem okres premier w teatrze krakowskim w każdą sobotę! Dotyczyło to, tak teatrów dramatycznych jak i kabaretowych, które w tym czasie powstawały. A jak jest u nas? Teatr Stary w Adelajdzie czasem daje aż cztery spektakle, tylko na swojej scenie dla miejscowej publiczności. Podobnie inne teatry polonijne, a Teatr Fantazja z Sydney objeżdża wręcz Australię przedstawiając sztukę wielokrotnie.

Tu bardzo ważne jest zaangażowanie pasjonatów sztuki. I to najbardziej cenię u naszych wolontariuszy kultury. W końcu to ludzie teatru poświęcają sporo swego czasu, energii i emocji, często i pieniędzy, aby przygotować i wystawić dzieło dla publiczności. Publiczności która nie zawsze wypełni salę, a czasem największe wrażenie na niej zrobią… pączki w antrakcie przedstawienia.

Życie człowieka teatru nigdy nie było łatwe. Tadeusz Żeromski (sławny tekściarz kabaretowy – Wrzos) pisze: “…godziłem jako tako funkcję studenta (uniwersytetu- dop. mój) i ucznia szkoły teatralnej z obowiązkami dostawcy repertuaru, ale kiedy jesienią 1919 roku zaangażowałem się na dokładkę do teatru, dającego pięćdziesiąt premier rocznie i powierzającego mi w każdej z tych premier jedną z czołowych ról, autorskie moje kontakty z warszawskimi kabaretami zaczęły się rozluźniać…”.

Tak na marginesie – czytając opracowania o artystach tamtych czasów, rzuca się w oczy popularność pseudonimów artystycznych. Wtedy używano je z różnych względów. Najczęściej powodowała to presja środowiska – rodzina, nazwisko czy główna profesja. W tych czasach zawód aktora, czy jakikolwiek związek z teatrem, nie należał w wielu środowiskach do mile widzianych. Mistrzem w ilości pseudonimów, był nie kto inny jak Konstanty I. Gałczyński. Doliczyłem się aż 19 różnych nazwisk którymi podpisywał swoje utwory. I akurat tego zrozumieć nie mogę, bo przecież pisanie było jego główym zajęciem. A w czasach Gałczyńskiego, teatr (czy teatrzyk) już nie był synonimem zgorszenia. Może była to zmyłka dla urzędu podatkowego…

A powracając na nasze podwórko uważam, że wcale nie jest z nami tak źle. Korespondując z wieloma luminarzami kultury polskiej na obczyźnie, mam jako takie rozeznanie i śmiem twierdzić, że mimo oddalenia od reszty świata, a szczególnie od kraju ojczystego, nasza kultura polonijna na antypodach trzyma się całkiem dobrze. A może to oddalenie właśnie jej pomaga?

Krzysztof Deja
w kąciku fotograficznym parę ujęć przyrody
IMGP7781.JPG

zima w pełni, ale właśnie teraz jest najsoczyściej
IMGP7775.JPG

a eukaliptusy kwitną w najlepsze
IMGP7774.JPG

w różnych kolorach kwiecia
IMGP7721.JPG

spotyka się też muchomory
IMGP7711.JPG

krzew bożonarodzeniowy też w całej krasie
IMGP5687.JPG

rozbudziły się kalie
s43.JPG

busz o poranku

Komentarze

Autor

Krzysztof Deja

Krzysztof DejaKrzysztof Deja mieszka w Adelaide od ponad 30 lat. Jego Dzienniki Poranne i felietony pisane są właśnie z tej "australijskiej perspektywy". W portalu zaczęliśmy je publikować w sierpniu 2003. Z zawodu inżynier, projektujący pojazdy pancerne i inne środki transportu. Z zamiłowania zajmuje się literaturą. Pisuje dla polonijnej prasy. Wiele jego wierszy zostało nagrodzonych. Jest również autorem opowiadań oraz powieści pt. "W kolejce do raju", traktującej o przygodach w trakcie emigracji z Polski.   Więcej jego utworów można znaleźć pod adresem www.australink.pl/krzysztof   http://www.youtube.com/watch?v=vYArdV1Bnoc http://www.youtube.com/watch?v=x-uQbTeD3aA Więcej artykułów tego autora