Reklama-EduAu

Artykuły Archiwalne

Duch Gór

Autor: Piotr Listkiewicz 10 marca 2008

Kiedy duchy zmęczone pracą twórczą spoczęły zamieniając się w skały, Aborygeni potrafili uszanować ich wolę i cierpliwie czekali na ich ponowne przebudzenie.

(…)

postanowiłem przyjrzeć się tej skale. Jak się okazało, od strony lądu wyglądała inaczej – ta jej ściana, która pochylała się nad zakolem strumienia wydawała się odłupana od reszty składającej się z kilku jeszcze większych głazów stojących pionowo lub pochylających się w różne strony. Coś mnie pociągnęło, żeby wejść między głazy i wtedy wróciło to irracjonalne, paraliżujące uczucie strachu. Tym razem jednak ciąg w kierunku skał był silniejszy i wiedziałem, że muszę tam wejść z jakiegoś powodu, ale – jak się zdaje na szczęście – nie byłem w stanie ruszyć ani ręką, ani nogą. Stałem tam jak głupi u wejścia do szczeliny zwężającej się ku dołowi i ginącej z oczu gdzieś głęboko pod ziemią. Po chwili – tak mi się zdawało – wszystko minęło; wyszedłem spośród głazów i poszedłem dalej, żeby obejść cały kompleks. Kiedy jednak spojrzałem na zegarek okazało się, że stałem tam ok. 45 min. Nie mogłem uwierzyć swoim własnym oczom.

Byłem tam jeszcze kilka razy i za każdym razem strach był coraz słabszy, ale jednocześnie wystąpiła niechęć do dalszego badania zjawiska. Gdy pojechałem ostatni raz, towarzyszył mi człowiek, który znał właściciela tych gruntów i kiedyś przy piwie dowiedział się, że grupa skał była dawno temu świętym miejscem kultu Aborygenów. Podczas gorączki złota w połowie XIX w. jedno z plemion przybyło tam, aby odprawiać swoje ceremonie i zostało wystrzelane przez białych poszukiwaczy. Od tamtej pory miejsce cieszyło się złą sławą, bo ktokolwiek tam płukał złoto ani nie umarł śmiercią naturalną, ani nie zachował swojego skarbu. Złoża porzucono tłumacząc to wyczerpaniem się kruszcu, co jednak nie zniechęciło grupy Chińczyków, którzy w parę lat później uzyskali zezwolenie i zaczęli tam kopać, ale i oni nie mieli szczęścia. W promieniu kilkuset metrów do dziś można tam znaleźć porzucone, zrujnowane sztolnie, w których są jeszcze zardzewiałe łopaty i kilofy. Każda z nich była świadkiem ludzkiej tragedii.

Wytłumaczenie dobre jak każde inne, jednakże wydaje mi się, że wymordowanie plemienia jedynie wzmocniło „niepokój”, który tam zawsze panował w związku z odprawianymi od tysiącleci ceremoniami.

(…)

Każde góry, we wszystkich częściach świata są jak silny narkotyk, który raz zażyty nie wypuszcza ze swych objęć człowieka. Jest to coś, co niektórzy nazywają „Duchem Gór”. Jak blisko są prawdy, dowiemy się z dalszych części książki.

Ten „Duch Gór” jest wspólnym mianownikiem dla wszystkich gór na świecie. Ten sam dziwny nastrój odczuwałem w Polsce, w Górach Świętokrzyskich, w Beskidach, Tatrach, Pieninach i Karkonoszach, w Alpach Bawarskich, w północnej części Bawarii, w austriackim przełomie Dunaju i na koniec w Australii. O tym samym mówił mi niestrudzony turysta górski i niespokojny duch australijskiej Polonii, Janusz Rygielski, który całe swoje życie poświęcił górom. O tym samym pisze w swoich książkach polski globtroter Roman Warszewski, zakochany bez reszty w Andach. To samo mówią mi przyjaciele mieszkający w okolicach Gór Skalistych w Ameryce i Kanadzie. Udowadniają to ludzie, którym los odebrał nogi, a mimo to próbują pokonywać górskie szlaki na wózku inwalidzkim. Taka jest siła gór.

(…)

Mowa w nich (w mitach) o trzęsieniach ziemi, przelotach i upadkach meteorytów i innych zjawiskach na niebie, burzach magnetycznych, wybuchach wulkanów i rzekach lawy, tworzeniu się z dnia na dzień koryt rzecznych wypełnionych obficie wodą i o równie gwałtownym znikaniu jezior; o katastrofalnych pożarach i powodziach; o licznych tsunami oraz o „zamianie duchów w olbrzymie głazy” po każdej z takich katastrof. Jednakże Aborygeni nie uważali tych wydarzeń za kataklizmy, lecz za działalność twórczą dla ich, Aborygenów, dobra. Dlatego kiedy duchy zmęczone pracą twórczą spoczęły zamieniając się w skały, Aborygeni potrafili uszanować ich wolę i cierpliwie czekali na ich ponowne przebudzenie.

(…)

Trudno pogodzić się z teoriami, że Aborygeni wyssali sobie to wszystko z palca. Gdyby krajobraz australijski nie zmieniał się na ich oczach i w dodatku, gdyby to nie odbywało się przy akompaniamencie mrożących krew w żyłach kataklizmów, które niewątpliwie zabierały wiele krwawych ofiar, tych mitów i legend by nie było. Mity, opowieści i pieśni mówią o bardzo aktywnej działalności sił Natury w obrębie nie jednego lub wielu pokoleń, ale być może w przeciągu kilku minut, godzin lub dni. Wydarzeń, które tak nastraszyły ludzi, wprawiły ich w zachwyt lub żałobę po zmarłych, że uwieczniali to w swoich przekazach powtarzanych z pokolenia na pokolenie. Już pobieżne zapoznanie się z aborygeńską mitologią wykazuje, że kataklizmy i następujące w ich wyniku zmiany odbywały się na terenie całego kontynentu, a ich naocznymi świadkami byli ludzie należący do różnych plemion. Stąd bardzo duże niekiedy różnice pomiędzy opowiadaniami poszczególnych grup ludności. Udowadniają też, że kataklizmy występowały w różnych czasach.

(…)

z punktu widzenia odwiecznej mistycznej gnozy wszystkie aborygeńskie koncepcje są zrozumiałe i świadczą o pojmowaniu metafizycznych światów, które przenikają nasz poziom fizyczny. Brak rozróżniania pomiędzy rzeczywistością obu poziomów, który z punktu widzenia chrześcijańskich ideologii spycha Aborygenów na margines pogaństwa, z punktu widzenia mistycyzmu świadczy jedynie na ich korzyść jako ludzi żyjących praktycznie i świadomie w pionowym spectrum universum. Między innymi dlatego dzielimy religie na kategorie: materialistyczne, w których światy wewnętrzne nie odgrywają żadnej roli w życiu wiernego i choć teoretyczna wiedza (na ogół bardzo szczątkowa) o nich istnieje w księgach, nikt nie traktuje jej poważnie oraz duchowe, w których wierny świadomie przywiązuje wagę do życia duchowego w takim wymiarze, do jakiego dorósł i dojrzał w wyniku uprawiania odpowiednich praktyk duchowych. Religie drugiej kategorii prowadzą wiernego coraz wyżej w dziedziny najpierw umysłowych, a następnie duchowych światów, co powoduje, że istnieje postęp duchowy, który pewnego dnia doprowadzi go do zbawienia. Religie pierwszej kategorii prowadzą wiernego donikąd, a ich gwarancje osiągnięcia „nieba” są nie do wyegzekwowania.

(…)

Ktoś może w tym miejscu powiedzieć, że tego typu naiwne interpretacje ukształtowania krajobrazu świadczą o prymitywizmie Aborygenów. Nie możemy jednak zapominać, że jest to interpretacja mitologiczna, czyli mistyczne fakty ubrane w mitologiczną fabułę, która pozwala na lepsze zapamiętanie przekazywanej przez pokolenia z ust do ust gnozy. Jak wcześniej powiedziano, mistyczna esencja aborygeńskich opowieści znana jest tylko nielicznym, którzy otrzymali inicjację najwyższego stopnia. Nie możemy również zapominać, że wiele antycznych narodów, których nie nazywamy prymitywnymi – np. Sumerów, Greków, Rzymian, Persów, Hindusów i Chińczyków – posiadało swoje mitologie równie zawikłane i niezrozumiałe dla laików. Żydzi mają Stary Testament, który jest w dużej części zbiorem mitów osnutych na mistycznych faktach. Wszystkie mitologie wszystkich narodów na wszystkich kontynentach posiadają wspólny mianownik, który potwierdza ich prawdziwość – jest to ten sam element mistyczny przedstawiający kosmologię, czyli powstanie wszechświata w ten sam mniej więcej sposób oraz kodeksy etyczno-moralne i zasady współżycia społecznego.


Piotr Listkiewicz


„Tajemnica Wiszącej Skały”

Komentarze